Powrót do domu babci… i odkrycie mieszkającej tam obcej rodziny

newsempire24.com 5 dni temu

**Dziennik osobisty**

To było jedno z tych poranków, gdy budzisz się z dziwnym ciężarem w sercu i nie wiesz, czy to sen, czy wspomnienie. Leżałam w łóżku w przepoconej koszuli nocnej, choć w naszym mieszkaniu w Poznaniu zimą zawsze chłodno. Śniła mi się babcia. Moja nieżyjąca już babcia Marianna, z którą spędzałam najlepsze wakacje w małej wiosce pod Kaliszem. Siedziała na ławce przy piecu, którego ciepło przenikało aż do kości, patrzyła na mnie ze smutkiem i pytała:

— Czemu, wnusiu, nie zaglądasz? Zupełnie zapomniałaś?

Obudziłam się z uczuciem, jakby ktoś ściskał mi gardło. Wina wisiała nade mną niczym czarna chmura. Obróciłam się do męża, leżącego obok, i powiedziałam stanowczo:

— Wojtek, jedziemy dziś do wsi. Do babci. Na cmentarz.

Był zaskoczony, bo za oknem sypał gęsty śnieg, a droga była daleka. Ale nie sprzeciwiał się. gwałtownie się spakowaliśmy, wrzuciliśmy do samochodu termos, kanapki i koc. Do wsi jechaliśmy prawie cztery godziny — ślisko, zawiane, ale pragnienie, by tam dotrzeć, było silniejsze niż wszystko.

Na cmentarz szliśmy piechotą — ścieżek nie było, tylko wysokie zaspy. Gdy dotarliśmy do grobu babci, serce mi się ścisnęło: przewrócona brzoza leżała w poprzek pomnika. Z Wojtkiem przez godzinę odgarnialiśmy śnieg, sprzątaliśmy gałęzie, porządkowaliśmy miejsce. Zapaliłam świeczkę, pożegnałam się w myślach… A potem nagle przyszła mi do głowy myśl:

— Może zajedziemy do domu? Zobaczymy, jak tam jest. W końcu babcia zapisała go nam.

Mąż się zgodził. Nie byliśmy tam ponad rok. Spodziewałam się zobaczyć zawiany podwórzec, zmarznięte okna i ciszę pustki w ścianach. Ale to, co ujrzeliśmy, wprawiło nas w osłupienie: w oknach jarzyło się światło, z komina unosił się dym, a do drzwi prowadziła odgarnięta ścieżka. Gwałtownie zahamowałam.

— Kto tam jest?… — cicho spytał Wojtek.

Wymieniliśmy spojrzenia, wysiedliśmy i podeszliśmy. Zapukałam. Po chwili drzwi otworzyła młoda kobieta. A zza jej pleców wyglądała może sześcioletnia dziewczynka.

— Dzień dobry! — pierwsza zawołała malutka.

Z Wojtkiem automatycznie odpowiedzieliśmy. Kobieta, gdy się dowiedziała, kim jesteśmy, zarumieniła się i zaczęła przepraszać, zapraszając nas do środka.

W domu było ciepło, dobrze napalone — zupełnie jak w tym śnie. choćby powietrze pachniało drewnem, tak jak dawniej. Usiedliśmy przy stole, Natalia — tak miała na imię gospodyni — podała herbatę, przyniosła ciastka i zaczęła opowiadać. Rok temu jej mąż zginął w wypadku. Mieszkanie, na które tak długo oszczędzali i wreszcie spłacili kredyt, zostało jej, ale płacić rachunki i utrzymać się samej z córką stało się niemożliwe. Postanowiła więc przeprowadzić się na wieś, do ciotki. Tyle iż ta, jak się okazało, mieszkała już z mężczyzną i nie mogła przyjąć Natalii z córką. Poradziła, by poszukały pustego domu.

— Wiele ich tu jest — powiedziała Natalia. — Więc ciotka wspomniała o waszym: przytulnym, solidnym, i iż wy, ludzie dobrzy, może się zgodzicie.

Wynajęła swoje mieszkanie i tu się wprowadziła. Przez rok dbała o dom, pielęgnowała ogród. Mówiła to wszystko z taką nieśmiałą serdecznością, iż nie wiedziałam, czy mam się złościć, czy współczuć.

Spojrzałam na Wojtka. Pił cicho herbatę, ale po jego spojrzeniu wiedziałam, iż myśli to samo, co ja.

— Natalio — odezwałam się — nie ma o czym mówić. Zostańcie. Tylko jeżeli kiedyś przyjedziemy — przyjmiecie nas na noc?

Natalia otworzyła szeroko oczy, potem zarumieniła się i prawie rozpłakała:

— Oczywiście, oczywiście! Wszystko będzie na miejscu. Przyjeżdżajcie, kiedy chcecie!

Dziewczynka, usłyszawszy to, uśmiechnęła się i zapytała:

— A kiedy do nas przyjedziecie?

Przysiadłam przed nią, spojrzałam w te jasne dziecięce oczy i odpowiedziałam:

— A ty nas kiedy zaprosisz?

Zamyśliła się, po czym nagle wykrzyknęła radośnie:

— Niech będzie latem!

— Zgoda — uśmiechnął się Wojtek.

Gdy odjeżdżaliśmy, w sercu miałam lekkość piórka. Czułam, iż babcia nas widzi. Że rozumie. Że nie na próżno przyjechałam. I tej nocy znów mi się przyśniła — szłyśmy razem leśną ścieżką, trzymała mnie pod rękę i coś czule opowiadała, ale gdy się obudziłam, nie pamiętałam ani słowa. Tylko jej uśmiech — taki ciepły, jak dawniej. Pewnie była zadowolona. I z tego, iż do niej przyszłam, i iż wpuściłam do swojego domu Natalię z małą Zosią.

Od tamtej pory wierzę w sny.

Idź do oryginalnego materiału