Pozwól sobie na to

twojacena.pl 1 dzień temu

Kasia od dawna nauczyła się kochać Jacka w ciszy. Było to łatwiejsze niż jednym niezręcznym wyznaniem zniszczyć dwadzieścia lat przyjaźni.

Tylko raz w jego oczach pojawiło się coś nowego. Nie znajoma, przyjacielska ciepło, ale coś głębszego, niepokojącego, niemal bolesnego. Kasia natychmiast to wyczuła – zawsze rozumieli się bez słów.

— Coś się stało? — spytała, odkładając książkę.

Jego usta zadrżały, jakby chciał powiedzieć coś ważnego, ale się rozmyślił.

— Nic — odpowiedział i gwałtownie odwrócił się do okna.

Cisza zawisła między nimi, gęsta i niezręczna.

— Dobra, idę — powiedział w końcu, wstając.

Nie zatrzymywała go. Tylko skinęła głową. O czym miała mówić? W tamtym czasie ani Kasia, ani Jacek nie byli jeszcze wolni.

***

Znali się od zawsze.

W wieku czternastu lat przysięgali być przyjaciółmi aż do śmierci. W osiemnastym śmiali się z zakochanych kolegów z klasy. W dwudziestym piątym Jacek był świadkiem na jej ślubie. W trzydziestym to Kasia wynosiła go pijanego z baru po rozwodzie.

Pierwsze spotkanie — ona miała siedem lat, on dziewięć. Podwórkowa paczka bawiła się w chowanego, a ona, najmniejsza, została z tyłu i się potknęła. Chłopcy od razu zaczęli dokuczać: — Płaksia! — Wtedy on, zwykle cichy, uderzył największego rozrabiakę tak mocno, iż ten wylądował w kałuży.

— Więcej jej nie dotykaj — powiedział, ocierając zakrwawioną wargę.

Od tamtej pory już się nie rozstali.

Sąsiedzkie podwórko, dziecięce bójki, pierwszy papieros za garażami — wszystko to było ich wspólną przeszłością. Potem szkoła, gdzie na przerwach biegali do sklepiku, a później — różne uczelnie, ale jeden wspólny nawyk: dzwonili do siebie w środku nocy, by podzielić się czymś ważnym.

Byli przyjaciółmi. Prawdziwymi. Takimi, którzy nie znikają ani po pierwszych związkach, ani po ślubach, ani po kłótniach.

Kasia miała dobrego, opiekuńczego męża — Marka. Z Jackiem nie znaleźli wspólnego języka. Żona Jacka, Agnieszka, była piękna i inteligentna, ale z „bojową koleżanką Kasią” widziała się raz, na ślubie. Od razu stwierdziła: ta dziewczyna nie jest z mojego podwórka. Krótko mówiąc, przyjaźń rodzin, o której marzyli jako dzieci, nie wyszła.

Za to zostali dla siebie „tą jedną osobą”. Tą, do której można zadzwonić o trzeciej nad ranem i powiedzieć: „Jest mi źle” — wiedząc, iż zostaniesz wysłuchany. A jeżeli trzeba, przyjadą i naleją gorącej herbaty albo czegoś mocniejszego.

Taka przyjaźń jest na wagę złota.

Gdy Marek zostawił Kasię, zabierając połowę mebli i jej wiarę w „długo i szczęśliwie”, Jacek był przy niej. Nie pozwalał jej pić w samotności, znosił jej napady złości, wysłuchiwał ciągłych „jak mogłam się tak pomylić?”.

Marek odszedł do młodej stażystki. Brzmi banalnie, ale Kasia dowiedziała się ostatnia.

— Naprawdę tego nie zauważyłaś? — dziwiły się koleżanki.

Nie. Nie zauważyła. Bo w te dni, kiedy Marek zostawał „w pracy”, ona jadła kolację z Jackiem. Śmiała się z jego żartów, narzekała na zmęczenie, czuła się… sobą.

O rozstaniu Jacek dowiedział się pierwszy. Przyjechał zaraz po jej telefonie z urywanym „Odszedł”.

— Jestem tak zmęczona udawaniem, iż jestem szczęśliwa — płakała Kasia, wpatrując się w okno.

— Wiem — odpowiedział Jacek.

I zrozumiała: naprawdę wiedział. Zawsze wiedział.

Z Agnieszką było inaczej.

Odeszła od Jacka gwałtownie, trzaskając drzwiami:

— Nigdy nie pokochasz mnie tak, jak jej!

Nie sprzeciwił się.

Gdy opowiedział o tym Kasi, oburzyła się:

— Co za bzdury? Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi!

— Tylko przyjaciółmi — powtórzył, a w jego oczach było coś, od czego zabrakło jej tchu.

— Ona po prostu cię nie zna — powiedziała Kasia, nalewając mu trzeci kieliszek. — Prawdziwego.

— A ty? Ty mnie znasz?

Drgnęła. Przypomniała sobie, jak kiedyś pisała w dzienniku: „Wyobraź sobie, iż mówisz mu o miłości. A on się odsuwa. W jego oczach — niezręczność. Potem — uprzejme SMS-y raz na miesiąc. I spotkania wśród wspólnych znajomych, gdzie oboje unikacie kontaktu wzrokowego”.

Bała się stracić przyjaciela z dzieciństwa. Nie chciała ryzykować tego, co zawsze było jej oparciem. Jacek był jedynym, który znał i akceptował ją taką, jaka jest. Nigdy nie odszedł, nie trzaskając drzwiami, gdy ona, wściekła na cały świat, stawała się nie do zniesienia, bo charakter miała nie byle jaki. Kasia to doceniała. I sama była gotowa dla niego na wszystko. Albo prawie wszystko.

Ale… przyjaźń to jednak nie miłość. A jeżeli im to nie wyjdzie? jeżeli znów pojawi się młoda stażystka? Wtedy zostanie bez niego? Jak w ogóle ludzie żyją bez niego? Albo bez kogoś takiego jak on?

„Jesteśmy zupełnie inni” — myślała Kasia, gdy on spierał się z kelnerem o stopień wysmażenia steka. W wielu sprawach Jacek był drobiazgowy do znudzenia.

„Nie jestem dla niej odpowiedni” — z kolei sądził Jacek, widząc, jak przewraca oczami na jego ulubionym filmie akcji.

Nie zauważyli, jak w sporach rodziły się żarty, których nikt inny nie rozumiał. Jak w różnicach wykrzesała się ta iskra, której brakowało w ich „poprawnych” związkach z innymi.

Kochali się w ukryciu, jakby nie pozwalali sobie złamać dawnej dziecięcej przysięgi.

***

Moment prawdy nastąpił na lotnisku. Kasia leciała do Krakowa — nowy projekt, nowy etap. Może na zawsze.

— Zapomniałaś — powiedział Jacek, podając jej pozostawiony w jego mieszkaniu szalik.

— Zatrzymaj go — odpowiedziała. — Na pamiątkę.

W jego oczach mignęło coś, co widziała wiele razy, ale nigdy nie pozwoliła sobie tego rozpoznać.

— Nie chcę pamiątki — wyrwał mu się nagle. — Chcę ciebie.

Dwa słowa. Dwadzieścia lat czekania. I jedno życie, które wreszcie zyskało sens.

— jeżeli teraz odlecisz — powiedział cicho — nie przetrwam tego.

Nie „będzie mi źle”. Nie „b— Wiesz co? — szepnęła, przytulając się mocniej — może właśnie dlatego nie powinniśmy już dłużej udawać, iż to, co czujemy, to tylko przyjaźń.

Idź do oryginalnego materiału