Przecież mamy dziecko, zamieńmy się pokojami…” – jak żona brata próbowała wyprzeć Aleksandra z jego przestrzeni

twojacena.pl 7 godzin temu

Ta historia przydarzyła się mojemu dobremu znajomemu, z którym studiowaliśmy razem na uniwersytecie. Nazywa się Wojciech, ma zaledwie dwadzieścia dwa lata i mieszka w trzypokojowym mieszkaniu rodziców w jednej z dzielnic Wrocławia. Wydawałoby się, zwykła sytuacja: mieszkają trzy pokolenia — rodzice, on oraz rodzina starszego brata, który niedawno doczekał się dziecka.

Brat Wojtka, Marek, zarabia niewystarczająco, by pozwolić sobie na wynajem osobnego mieszkania, więc z żoną Martą i noworodkiem muszą dzielić przestrzeń z rodzicami i młodszym bratem. Każdy ma swój pokój, kuchnia i łazienka są wspólne. Czasem bywa ciasno, ale do niedawna wszyscy żyli w zgodzie. Wojciech nie narzekał — trzymał dystans, studiował, dorabiał i, jak to mówią, nikomu nie przeszkadzał.

Pewnego jednak dnia Marta, żona brata, podeszła do Wojtka z „ważną” propozycją:

— Wojtek, no przecież mamy małe dziecko… może zamienimy się pokojami? U ciebie słoneczna strona, tyle światła! A u nas ciągle półmrok i wydaje się, iż choćby wilgoć. Dla malucha to zupełnie niezdrowe…

Wojtek był zaskoczony. Wiedział, iż to z tą wilgocią to bzdura — nikt wcześniej się nie skarżył. Poza tym jego pokój, choć o dwa metry mniejszy, był wygodniejszy: kwadratowy, ciepły, przytulny. W pokoju brata i Marty był balkon, wąskie ściany i ciągły przeciąg. I nie wolno zapomnieć, iż właśnie przez ten balkon mama wiesza pranie, ojciec trzyma narzędzia, a Marek wychodzi tam na papierosa.

Marta nalegała:

— No nasz pokój i tak jest większy! A jeżeli przeszkadza ci chłód, jesteś facetem — po prostu uszczelnij okna. Nie jest to trudne!

Wojtek gotował się w środku. Chciano odebrać mu jego prywatną przestrzeń, zasłaniając się dzieckiem. Marek — milczał jak grób. Ani razu nie wspomniał, iż chce się wyprowadzić. Tylko Marta krążyła, przekonywała, wmawiała, iż to słuszne, iż on powinien…

Wojtek odmówił. Grzecznie, ale stanowczo. Nie chciał mieszkać w przechodnim pokoju z balkonem, gdzie co dwie godziny ktoś będzie wpadał po skarpetki, pieluchy czy paczkę papierosów. Nie chciał tracić możliwości zaproszenia dziewczyny bez obawy, iż akurat ktoś zacznie grzebać w szafce po proszek.

— Pokój rodziców — ich święta strefa. Pokój brata — dla ich rodziny. A mój — to jedyne, co mam — powiedział Marcie. — Wybaczcie, ale zmieniać niczego nie zamierzam.

Po tej rozmowie atmosfera w domu gwałtownie się pogorszyła. Marta przestała się do niego odzywać, przechodziła obojętnie, spoglądała spode łba, jakby zrobił coś strasznego. Marek udawał, iż problemu nie ma. Rodzice nie wtrącali się, zachowywali neutralność.

Wojtek widział to wszystko, ale ignorował. Wiedział, iż Marta stosuje wygodną taktykę — nacisk przez „dobroć”, „troskę” i „potrzeby dziecka”. Tyle iż w tej manipulacji nie było miejsca na jego potrzeby.

— Nie mam nic przeciwko pomocy — powiedział mi. — Ale dlaczego miałoby to odbywać się kosztem mojego komfortu? Dlaczego to ja mam ustąpić, a nie oni sami radzić sobie ze swoimi sprawami?

Miał rację. Każdy ma prawo do swoich granic. choćby jeżeli mieszka z rodzicami. choćby jeżeli ma dwadzieścia dwa lata. choćby jeżeli ktoś ma dziecko.

Marta była obrażona. Oczywiście. Nie udało jej się postawić na swoim. Ale Wojtek był pewien — to nie jego wina. I nie zamierzał czuć się winny tylko dlatego, iż nie oddał swojego jedynego kąta.

Czasem, żeby zachować siebie, wystarczy stanowczo powiedzieć „nie”.

Idź do oryginalnego materiału