Przeprowadziła się z Poznania na Islandię. Co spotkało ją na wyspie? Rozmowa z Ale

zwielkopolski24.pl 3 godzin temu
Zdjęcie: Ale, czyli Aleksandra Siatkowska, postanowiła opuścić Poznań i przenieść się na Islandię. To tam nieskrępowanie zaczęła tworzyć muzykę, która gra jej w duszy.  | foto archiwum prywatne Ale


  • Aleksandra Siatkowska pochodzi z Piły. Przez 14 lat mieszkała w Poznaniu, gdzie studiowała turystykę kulturową z dziennikarstwem oraz filozofię. Pracowała m.in. w Centrum Kultury Zamek. Współtworzyła Hiatus Festival.
  • Kilka lat temu zaczęła pisać autorską muzykę pod pseudonimem Ale.
  • W 2022 roku podjęła decyzję o przeprowadzce na Islandię. Na wyspie oraz w podróży dalej podąża ścieżką muzycznego rozwoju.

Wywiad z Ale: „Muzyka to moja odpowiedź na absurd istnienia”

Bartosz Grześkowiak: Jeden z ostatnich koncertów zagrałaś w Reykjaviku. „Lubię chwile, kiedy czuję się wysłuchana i zaczynam dzielić się bardziej otwarcie” – napisałaś po nim. To był szczególny występ?

Chociaż miewam problemy z tremą, czułam podczas tamtego koncertu dobre flow. Byłam zmotywowana, by jak najlepiej się zaprezentować, a jednocześnie czułam wewnętrzny spokój. Występ odbywał się w mało znanej jeszcze galerii RÝMD, prowadzonej przez studentów z islandzkiej akademii artystycznej (Listaháskóli Íslands). Przyszło kilka osób z ulicy, niektórzy zatrzymywali się przy oknach. Wytworzyła się atmosfera otwartości i ciekawości. Nie byłam jedyną osobą, która stanęła tego wieczoru na scenie. Moja przyjaciółka z Australii, Sarah, połączyła mnie ze swoim znajomym aktorem. Christopher, zaprezentował monodram, opowiadający o człowieku mierzącym się z depresją, o wewnętrznych zmaganiach i poszukiwaniu swojego celu, momencie, kiedy w przeciwnych kierunkach odchodzą „anxiety train” i „creativity train”. Stworzony przez niego Underworld Theatre to metafora zejścia do podziemia i podświadomości, gdzie głębokie cierpienie, sprawia, iż świat znika nam z oczu. Christopher mówi o smoku żyjącym w zakamarkach naszego umysłu. A tam, gdzie jest smok - ukryty ma być jakiś dar. Jaki? To już jest pytanie, na które zdaniem Christophera, odpowiedzi każdy poszukuje na swój sposób.

Zestawiono was ze względu na podobieństwa występujące w waszej twórczości? Twój album długogrający, którego zapowiedzi można już posłuchać w sieci, nazywa się „Transformation”, co może sugerować opowieść o osobistej przemianie. Przemianie, która dokonywała się w bólach?

To na pewno opowieść o osobistej drodze i rozwoju. Mam utwory, które pasują do idei Underworld Theatre, na przykład „Desire”. Napisałam go po lekturze tekstów Freuda, który eksplorował koncept konfliktów wewnętrznych. Uważał, iż pragnienia, to coś, co jest często nieuświadomione, co pcha nas do przodu i motywuje do podejmowania działań. o ile nie podążamy za tymi pragnieniami, jesteśmy w konflikcie wewnętrznym. Śpiewam: I am your strength when you see no sense, when you try to enslave me the guilt I am. I am true reason of everything you make, even if reason tries to push me away.

Jednak twoja muzyka to głównie jasne brzmienia. Podczas ostatniej podróży samochodem włączyłem „Fyrsta flugið í fjalldalnum”. Mijając okoliczne wioski, czułem się, jakbym trafił do sielankowego świata ze studia Ghibli.

Ta minimalistyczna kompozycja to zapowiedź instrumentalnej epki o tytule „In the middle of NowHere”. Gdy przyleciałam na Islandię, znalazłam pracę w hotelu w górskiej dolinie, położonym tak naprawdę „pośrodku niczego”. Przyjeżdżający do niego ludzie mówili: „this is in the middle of nowhere!”. Przytakiwałam, jednocześnie wtrącając, iż „nowhere” można odczytywać jako „now here”. Tym stał się dla mnie właśnie ten hotel w małej, spokojnej wiosce – miejscem, gdzie mogłam bardziej przeżywać teraźniejszość. Znowu nawiążę do spektaklu Christophera – gdy wpadamy w ten podziemny świat, jesteśmy pomiędzy lękiem przed przyszłością a żalem spowodowanym tym, czego nie zrobiliśmy w przeszłości. Moment, w którym oba te uczucia znikają, to chwila, kiedy jesteśmy w tu i teraz, potrafimy przeżywać, to co się aktualnie dzieje.

Sama nagrałaś dźwięki natury, które można usłyszeć w tym utworze?

Tak, eksplorowałam okolicę i nagrywałam. „Fyrsta flugið í fjalldalnum” to po islandzku „pierwszy lot w górskiej dolinie”. Wyobrażałam sobie ptaka, który wzbijając się w powietrze napotyka na różne rzeczy po drodze, aż w końcu łapie wiatr w skrzydła i może nieskrępowanie szybować po niebie. Podobną strukturę ma ta kompozycja. Jest w niej spokój wsi, ale też przygoda i radość, która w tamtym czasie niemalże unosiła mnie nad ziemią. To chyba mój najprzyjemniejszy utwór. Na jego okładce znajduje się zbitka wykonanych przeze mnie zdjęć, głównie z Islandii.

Dalsza część tekstu pod zdjęciem ↓

fot. archiwum Ale. Nagrania terenowe

Praca nad głosem i autorskimi utworami

Z kolei na grafice z „Transformation” widzimy postać, z której gardła próbuje wydostać się motyl. To metafora tego, iż publikując swoją twórczość w końcu uwalniasz swój głos?

Idea by tworzyć, długo we mnie rosła, ale nigdy wcześniej nie dałam się temu pragnieniu w pełni zrealizować. Śpiew był tym, co towarzyszyło mi od zawsze i wszelkie próby odejścia od niego, kończyły się swego rodzaju załamaniami. Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam, iż muszę to robić. Przez wiele lat śpiewałam w kościelnym chórze, ale miałam i epizod z kapelą punkową. Na mojej drodze spotkałam wielu instruktorów wokalnych, każdy wniósł coś do mojego życia i głosu, ale chyba największy przełom zrobiłam przy Annie Niestatek związanej ze środowiskiem improwizatorów. To był czas, kiedy poznałam Poznańską Orkiestrę Improwizowaną - gdzie każdy działa ze swoim instrumentem w sposób intuicyjny, przy niewielkiej tylko kontroli dyrygenta. Po kilku intensywnych lekcjach z Anną dużo się w moim głosie poprzestawiało. Ona jest też dla mnie ogromną inspiracją, zrobiła całą płytę tylko na głos, co uważam, iż jest nie lada wyzwaniem. Poza tym śpiewa w wymyślonym języku. Ja również to wykorzystuję - m.in. w utworze „Protection”. Znajomi, którzy przyjechali do mnie na Islandię zobaczyli w parku rzeźbę kobiety, która swoim ubraniem, jak skrzydłami, otacza dwoje dzieci. Opowiedzieli mi o niej i wspólnie zaczęliśmy improwizować. Wyobraziłam sobie walkę z ciemną siłą, którą mogę powstrzymać wypowiadając zaklęcie ochronne. Gdy powstało już „Protection”, pojechałam obejrzeć tę rzeźbę i zobaczyłam, iż nosi taką samą nazwę jak piosenka. Poza improwizacjami w wymyślonym języku, często korzystam również z samej wokalizy, szyję melodię na samogłoskach, wykorzystując uniwersalność języka muzyki i emocji.

Śpiewasz też po islandzku?

Nie, to bardzo trudny język, którego dopiero zaczęłam się uczyć. Śpiewam po angielsku, mimo iż ludzie często zwracają uwagę na to, iż Polacy mają specyficzny akcent. Natomiast Björk też śpiewa ze specyficznym akcentem po angielsku, a wszyscy to uwielbiają - więc to nie musi być problem (śmiech).

Co sprawiło, iż podjęłaś decyzję, by tworzyć autorską muzykę?

Nie wiem, czy była to w pełni świadoma decyzja, raczej podświadome pragnienie i sprzyjające warunki. Pewna niezwykła konstelacja zdarzeń i ludzi, których wtedy na swojej drodze spotkałam. Kiedy rozstałam się z moim partnerem, powstała w moim życiu przestrzeń, którą zaczęli wypełniać nowi ludzie i muzyka. Znaczącą rolę odegrała również pandemia. Pracowałam wtedy w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu. Chwilę przed lockdownem okazało się, iż zamek sprzedaje pianino. Udało mi się je kupić. Niedługo później instytucje kultury zostały zamknięte, a ja zostałam zamknięta w domu… z nowym nabytkiem. Miałam to szczęście, iż w mojej pracy nie było zwolnień, więc byłam w bezpiecznej sytuacji. Dzięki temu mogłam w pełni poświęcić się tworzeniu - i właśnie wtedy powstało najwięcej moich autorskich utworów. To był dla wielu bardzo trudny okres, ale dla mnie okazał się niezwykle twórczy.

Wyjątkowe warunki, by zacząć pracować nad debiutem.

Później, gdy wróciłam do pracy zawodowej na pełnych obrotach, czasu w muzykę było znacznie mniej. Kolejny przełom nastąpił dopiero, kiedy wyjechałam na Islandię. Chociaż godzinowo pracowałam więcej, to jednak ponowna, tym razem dobrowolna izolacja, sprzyjała twórczości. Tu powstały utwory, które dziś są mi najbliższe i które najbardziej lubię. Człowiek ewoluuje. Mam na przykład dawne piosenki na gitarę, których już nigdy nie opublikuję, bo czuję, iż oddaliłam się od tamtej osoby. Ale to nie zawsze reguła. Na przykład utwór „Siddhartha” - melodię na pianinie miałam od dawna, ale długo brakowało mi do niej słów. Dopiero kiedy przeczytałam nowelę Hermanna Hessego pod tym tytułem, wszystko się połączyło. W książce „Akt twórczy” Rick Rubin porównuje pomysły do nasion - trzeba je zbierać, a one wykiełkują we właściwym momencie. Dokładnie tak to u mnie wygląda. Mam mnóstwo rozpoczętych utworów, ale dopóki nie dostaną tytułu, trudno je uchwycić, a łatwo o nich zapomnieć. Myślę, iż to też rodzaj selekcji: zostają tylko te najważniejsze, najbardziej wartościowe. Czasem takie nasiona kiełkują dopiero po latach, a czasem siadam i w jeden wieczór kończę całość, nie mogąc się oderwać od pracy.

Gdzie nauczyłaś się gry na instrumentach?

Nie mam wykształcenia muzycznego, ale jako dziecko uczęszczałam do klasy o profilu muzyczno-tanecznym, z naciskiem na to drugie. Od zawsze jednak czułam szczególne połączenie z muzyką, spotkania z nią dawały mi bardzo silne fizyczne doświadczenia. Pamiętam jak ogromne poruszenie wywołała we mnie opera, która przyjechała do teatru w mojej rodzinnej miejscowości. Miałam też przyjaciółkę w szkole muzycznej, uwielbiałam chodzić na jej koncerty. Raz namówiłam ją nawet, żeby zabrała mnie tam na wagary i zagrała dla mnie na fortepianie (śmiech). W domu była tylko gitara, którą gwałtownie przygarnęłam. Niestety moi rodzice bardziej niż na rozwój muzyczny stawiali na naukę języków, dlatego czasem bez ich wiedzy zamiast na angielski chodziłam do znajomego, który pokazał mi pierwsze akordy. Dzisiaj patrzę na te akty rebelii z lekkim wstydem, ale i większym zrozumieniem dla pragnień, które mną kierowały.

To, iż sama nie mam wykształcenia muzycznego przez długi czas mnie powstrzymywało przed tworzeniem - wydawało mi się, iż skoro nie mam formalnych kwalifikacji, to może nie powinnam tego robić. Jednym z miejsc, które bardzo wpłynęły na mój rozwój, był poznański Kołorking Muzyczny, którego założycielem był niedawno zmarły kompozytor i wykładowca Akademii Muzycznej - Rafał Zapała. Tam spotkałam koncertujących muzyków zarówno po akademii, jak i bez niej. W Kołorkingu pierwszy raz miałam okazję grać na prawdziwym fortepianie. Zostawałam do późna w nocy, żeby móc spędzić z nim jak najwięcej czasu i nikomu nie przeszkadzać. Wciąż mam takie marzenie, iż kiedyś może uda mi się zdobyć formalne wykształcenie muzyczne. Na razie uczę się samodzielnie: czytam książki, eksperymentuję i zadaję pytania bardziej doświadczonym muzykom.

Dalsza część tekstu pod zdjęciem ↓

fot. archiwum Ale. Koncert na Islandii

Przeprowadzka na Islandię

Skąd decyzja o wyprowadzce na Islandię?

Niełatwo jest utrzymać się w Polsce, szczególnie, kiedy pracuje się w kulturze. Gdy przyszedł czas ogromnej inflacji, właściciel kawalerki, w której mieszkałam w Poznaniu, postanowił ją sprzedać. Zaproponował mi jej kupno, ale nie miałam takich możliwości finansowych. Zdałam sobie też sprawę, iż w przeciągu kilku lat cenny wynajmu wzrosły do tego stopnia, iż nie byłabym choćby w stanie sama wynajmować mieszkania. To problem, z którym walczy w tej chwili wielu ludzi - nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Do tego marzyły mi się studia muzyczne, a do tego potrzeba solidnych oszczędności. Nie widziałam innej możliwości niż wyjazd za granicę. Dlaczego na Islandię? Odpowiedzi na pewne pytania pojawiają się w nas same i tak też było w moim przypadku z decyzją, gdzie się przeprowadzić. Gdy już ją podjęłam - poczułam się ze sobą dużo lżej. Usłyszałam od ludzi, iż to dobry wybór, iż moja energia pasuje do tego miejsca.

Miałaś tam znajomych?

Nie, nie znałam zupełnie nikogo.

Jak minęły ci pierwsze dni w nowym miejscu?

Miałam szczęście, bo mogłam przebierać w ofertach pracy ze względu na to, iż kiedyś studiowałam turystykę kulturową i zdobyłam doświadczenie w hotelarstwie, kiedy podczas studiów filozoficznych pracowałam w Berlinie. Wybrałam nowo wybudowany hotel na wsi w górskiej dolinie. Niewielu chce taką pracę podjąć, a dla mnie znalezienie się w tamtym miejscu było spełnieniem marzeń. Trafiłam do świetnej islandzkiej rodziny. Byłam pierwszą osobą z zewnątrz, którą zatrudnili. gwałtownie się z nimi zaprzyjaźniłam i czułam się przez nich doceniana. Wszyscy, niezależnie od stanowiska, wykonywaliśmy te same uciążliwe obowiązki. Szefowie, tak samo jak ja, myli toalety czy zmieniali pościel. To budziło mój ogromny szacunek i umacniało więzi. Dodatkowo pytali mnie o zdanie, gdy planowali jakieś zmiany, prosili o pomysły na rozwinięcie biznesu. To sprawiało, iż czułam się zaangażowana, a nie odsunięta czy wyobcowana. Miałam poczucie, iż jestem częścią tego miejsca. Do tego za cenę wynajmu kawalerki w Poznaniu mogłam wynajmować cały dom z widokiem na góry. Dostałam też do użytku samochód, bo do najbliższego sklepu miałam 40 km.

Czym urzekła cię Islandia?

Zachwyciła mnie tutejsza przyroda, chociaż staram się uważać, żeby nie popaść w tzw. borealizację – czyli romantyzowanie Islandii przez osoby z zewnątrz, przypisywanie jej stereotypowych cech. Jednak dla kogoś, kto nie dorastał wśród takich widoków, ta przestrzeń i wyraźna zależność od natury naprawdę robią wrażenie. Ze względu na mniejszą gęstość zaludnienia są tutaj małe społeczności, których członkowie pomagają sobie wzajemnie. Możemy mieć różne poglądy polityczne, ale gdy trzeba, możemy na siebie liczyć. jeżeli chodzi o system polityczno-społeczny, to państwo jest zdecydowanie bardziej opiekuńcze niż na przykład Polska. Daje większe poczucie bezpieczeństwa w przypadku jakiejś choroby, wypadku, utraty pracy, czy jeżeli chodzi o system emerytalny albo godną starość. Miałam okazję grać koncerty w domach opieki i wyglądają one zdecydowanie lepiej niż w Polsce.

Różnice kulturowe i Polacy na Islandii

Jakie różnice kulturowe dostrzegasz między Polską a Islandią?

Myślę, iż Islandczycy mają większe zaufanie do innych niż my – choć ono stopniowo się zmniejsza. To mała wyspa, więc do tej pory było tak, iż jeżeli ktoś coś ukradł, nie miał dokąd uciec. A jeżeli wieść się rozniosła, iż ktoś kradnie, taka osoba była społecznie wykluczona. Przykład? W małych miasteczkach jeszcze niedawno na basenach nie było szafek, żeby zamykać swoje rzeczy. Na wsi często domy pozostawały otwarte - jeżeli czegoś potrzebowałeś, mogłeś wejść, pożyczyć to, a potem oddać. Ludzie naprawdę sobie ufali. Do dzisiaj bywa też tak, iż ktoś wystawia przy drodze pomidory albo ziemniaki i po prostu kładzie tabliczkę z numerem konta, na który można przelać pieniądze. W Polsce to raczej nie do pomyślenia. Ale to, moim zdaniem, wynika z różnicy w poziomie bezpieczeństwa i stabilności. jeżeli ktoś w Polsce zarabia tak mało, iż zastanawia się, co dać rodzinie do jedzenia, to czasem posunie się do kradzieży. Na Islandii jest inaczej: jeżeli stracisz pracę czy znajdziesz się w kryzysie, możesz liczyć na system wsparcia społecznego, który pomaga ci z tego wyjść. Dlatego, w mojej teorii, ludzie mniej kradną, bo po prostu nie muszą.

Powiedziałaś, iż to się zmienia i iż ta ufność na Islandii jest coraz mniejsza.

Tak. Społeczeństwo się rozrasta i pojawia się coraz więcej obcokrajowców. A inność budzi niepokój – czy jest to uzasadnione, czy nie, to już inna sprawa. jeżeli na przykład w różnych częściach Europy migrantom i azylantom nie przyznaje się praw, jak na przykład prawa do przemieszczania się, czy podjęcia pracy, to może rodzić napięcia i prowadzić do działań wbrew prawu, bo w takim układzie choćby podjęcie pracy nim jest. Na Islandii realizowane są dyskusje, czy przyjmować czy nie przyjmować imigrantów. Tak jak wszędzie pojawiają się ruchy nacjonalistyczne. Paradoks polega na tym, iż gospodarka Islandii praktycznie nie miałaby racji bytu bez imigrantów. Wiele osób pracuje jedynie sezonowo, zbiera oszczędności i wraca do swojego kraju, ale niektórzy zakochują się w tym miejscu, znajdują stałą pracę, uczą się języka i zakładają rodzinę.

Dużo jest Polaków?

Bardzo dużo. W sklepach czy choćby na śmietnikach można znaleźć napisy w trzech językach: po islandzku, angielsku i polsku.

Jakie są opinie o nas na Islandii?

Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenia - nie spotkałam się z żadnymi negatywnymi reakcjami. Jedynie czasem starsi Islandczycy bywają zawiedzeni lub choćby lekko oburzeni, iż w restauracji czy hotelu nie zawsze mogą porozumieć się w swoim języku. Jednak trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo żyję trochę w swojej bańce. Spotykam głównie osoby wykształcone i pozytywnie nastawione, ludzi miłych, otwartych i życzliwych, więc mój obraz może być nieco zawężony. Mimo to, towarzyszy mi lęk związanym z pochodzeniem. Może to wynika jeszcze z moich przekonań z dzieciństwa – wtedy gdy podróżowałam po krajach zachodnich miałam silne wrażenie, iż Polska odstaje, iż jesteśmy „inni”. Pracowałam też w Niemczech i niełatwo mi pozbyć się poczucia, iż za granicą Polacy są postrzegani głównie jako tania siła robocza. To, iż jesteśmy często świetnie wykształceni, mówimy w kilku językach, mamy ogromną etykę pracy - tworzy z nas idealnych pracowników, a jednak wciąż trafiamy na najniższe stawki, które i tak są dla nas atrakcyjniejsze niż te w Polsce.

Dalsza część tekstu pod zdjęciem ↓

fot. archiwum prywatne.

O spotkaniach z artystami na Islandii - Björk, Gyða Valtýsdóttir

Islandia nakarmiła cię, jeżeli chodzi o twórcze potencjały? Jak od tej strony zadziała na ciebie ta wyspa?

Myślę, iż inspiracje można znaleźć wszędzie. Sztuka często rodzi się z cierpienia - z niezgody na rzeczywistość, z bólu, jest wynikiem społecznego oporu. W Polsce, właśnie przez trudne realia, powstaje bardzo dużo oddającej to muzyki. Na Islandii znalazłam się w zupełnie innym środowisku. Poczułam się bezpieczniej. Mogłam w końcu wyjść poza siebie, przestać koncentrować się tylko na własnych przeżyciach i zacząć dostrzegać piękno otaczającego świata. To na pewno miało wpływ na moje twórcze podejście. Ale czy to samo dzieje się w muzyce Islandczyków? To już inne pytanie. Oni urodzili się w tych realiach, więc postrzegają je inaczej. My, patrząc z zewnątrz, często idealizujemy tę rzeczywistość, projektujemy na nią własne wyobrażenia. Oni też mają swoje problemy, z których czerpią inspiracje i które wpływają na ich sposób wyrażania się w sztuce.

Jak wygląda środowisko artystyczne, z którym się tu spotykasz?

Muszę przyznać, iż jeszcze nie miałam wielu okazji, żeby je dobrze poznać. Przez prawie trzy lata mieszkałam na wsi, gdzie chociaż istniał ośrodek, który w przeszłości stanowił ich centrum kultury i spotkań, to jednak ostatnio wynajmowany był głównie pod wesela. Myślałam choćby o tym, żeby zorganizować tam mały festiwal, ale zabrakło mi właśnie znajomości środowiska. Dopiero niedawno przeprowadziłam się do miasta i zaczynam doświadczać artystycznego życia. Jednak wciąż czuję, iż jestem trochę „z zewnątrz”. To bardzo mała społeczność i pytanie brzmi - jak się do niej dostać? Bo kiedy już się w niej znajdziesz, wiele - jak wszędzie - działa dzięki znajomościom. Dlatego moim marzeniem jest aplikować na islandzką akademię muzyczną. Ona różni się od tej naszej w Polsce, gdzie uczy się przede wszystkim jazzu i muzyki poważnej. Tutaj można zajmować się muzyką popularną, elektroniczną czy współczesną – najważniejsze jest to, co masz własnego do pokazania. Chciałabym spróbować, bo to droga do poznania środowiska, a potem wspólnego działania.

Spotkałaś już Björk? Usłyszałem anegdotę, iż pojawia się na większości wydarzeniach artystycznych na Islandii.

Tak, to prawda – Björk jest wszędzie i trudno jej nie spotkać (śmiech). Miałam choćby takie marzenie, żeby przyszła na mój koncert podczas Hátiðni Festival. Była obecna pierwszego dnia, ale akurat nie w tym, kiedy występowałam. Więc jeszcze nie była na moim koncercie… ale kto wie (śmiech). To jest naprawdę bardzo małe środowisko - pod tym względem spotyka się często te same osoby, także artystów. Nieraz po prostu siadasz na koncercie obok kogoś znanego i starasz się nie gapić, tylko zachowywać normalnie. Cały czas się tego uczę (śmiech).

Na kogo jeszcze trafiłaś?

Moją muzyczną muzą jest Gyða Valtýsdóttir. Może nie jest aż tak rozpoznawalna jak Björk, ale jest częścią koncertującego na całym świecie zespołu Múm. Chociaż osobiście wolę projekty pod jej nazwiskiem. Jak chociażby “Epicycle II”, w którym zaprosiła do współpracy różnych islandzkich kompozytorów. Ze współpracy z Úlfurem powstał kolejny paraliżujący moje zmysły projekt - R.O.R. i płyta “Auga”. Jej muzyka balansuje na granicy eksperymentu, a jednocześnie jest bardzo sensualna i trochę mistyczna. Uwielbiam ją i zawsze, kiedy ją widzę, muszę się powstrzymywać, żeby się na nią nie gapić (śmiech).

Poczucie spełnienia

Ile koncertów sama już zagrałaś na Islandii?

Tak naprawdę niewiele. Problem z występowaniem na Islandii jest taki, iż publiczność gwałtownie się wyczerpuje. Dla porównania: cała wyspa ma tylu mieszkańców, co Poznań. Wyobraź sobie, iż organizujesz koncert i przychodzi grupa ludzi. Miesiąc później te same osoby już pewnie nie pojawią się ponownie. choćby w przypadku znanych nazwisk koncerty realizowane są rzadko i gromadzą niewielką liczbę osób. Na przykład byłam na koncercie Gyðy, na który przyszło może trzydzieści osób. Tymczasem w Los Angeles bez problemu zapełnia salę na kilkaset miejsc. Dla muzyków to spore wyzwanie. jeżeli chcesz koncertować na poważnie, wcześniej czy później musisz wyjechać w trasę poza Islandię. Oczywiście są wyjątki - Ólafur Arnalds potrafi zapełnić filharmonię. Ale choćby wtedy to raczej wydarzenie wyjątkowe, a nie coś regularnego. Ja nie mam jeszcze stałej publiczności, więc i tak chcę próbować docierać do różnych grup, testować nowe miejsca i zdobywać nowych słuchaczy. Punktem odniesienia - miejscem powrotu i pewnym gruntem - może być dla mnie Polska.

Największy komplement jaki do tej pory usłyszałaś o swojej twórczości?

Największego poczucia sensu tego, co robię, doświadczyłam podczas koncertu w jednym z domów opieki. Miałam świadomość, iż część osób nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje, a inni i tak zapomną o wszystkim następnego dnia. Ale w tamtym momencie czułam, iż moja muzyka naprawdę do nich dociera, iż byli w jakiś sposób oczarowani. Dyrektorka placówki ostrzegała mnie wcześniej: „Maksymalnie 25 minut - to starsze osoby, nie wytrzymają dłużej”. Zagrałam swój program, ale po 25 minutach nikt nie chciał odejść. Wręcz przeciwnie - zaczęli wołać, iż chcą więcej. To było ogromnie wzruszające.

Dalsza część tekstu pod zdjęciem ↓

fot. archiwum prywante. Ale podczas Hátiðni Festival na Islandii.

Czym na ten moment jest dla ciebie muzyka?

Patrzę na to z dwóch stron - zarówno jako twórczyni, jak i odbiorczyni. Od strony aktu twórczego, myślę o muzyce jako o czymś, co pełni funkcję terapeutyczną - uzdrawiającą. Choć tu pojawia się pytanie: czy to my mamy się uzdrawiać, czy może to system wymaga uzdrowienia? Pomijając jednak te rozważania, muzyka odpowiada na wiele uniwersalnych ludzkich potrzeb - takich jak wyrażanie siebie, emocji, tworzenie więzi z innymi, zaangażowanie społeczne, poszukiwanie i nadawanie sensu, czy po prostu czerpanie euforii z działania, a czasem choćby z samego życia. Z kolei jako odbiorczyni muzyki - jej rola jest dla mnie równie istotna. Ma ona dla mnie wymiar niemal medytacyjny. Pozwala na rozmycie ego, na zwyczajne bycie w czasie z dźwiękiem. Szczególne znaczenie ma dla mnie słuchanie muzyki na żywo, zwłaszcza klasycznej. Wprowadza mnie w stan transu, pozwala zanurzyć się w czymś większym niż ja sama. Tu też wraca do mnie myśl Emila Ciorana, który pisał o muzyce jako doświadczaniu transcendencji. Nie pamiętam już, czy to jego słowa, czy moje - ale na pewno się z nimi utożsamiam - iż muzyka pozwala znosić istnienie. Bo kiedy czasem przychodzi do mnie zwątpienie to nie jest tylko chwilowy kryzys, to nie jest tylko pytanie o sens jakiejś małej aktywności. To jest ogarniający, rozlewający się bezsens istnienia. I właśnie wtedy pojawia się muzyka - i wszystko znowu staje się bezpieczne. Pojawia się sens. choćby jeżeli ulotny - to wystarczający, żeby się go chwycić. Oczywiście, dla wszystkich to może być coś innego. Ale ja ten sens, tę bezpieczną przestrzeń, znalazłam właśnie w muzyce. I nie chodzi tylko o tworzenie - czasem wystarczy słuchanie. To jest moje ukojenie. Moja odpowiedź na absurd istnienia.

Twórczości Ale możesz posłuchać tutaj: alemusic.bandcamp.com

https://zwielkopolski24.pl/kultura/za-czym-tesknia-30-latkowie-duet-ala-zastary-nagral-o-tym-plyte-wywiad/InS5dSWXOnbltwOoOEs2
Idź do oryginalnego materiału