Kwestia mieszkaniowa nie była dla nas aż tak paląca. Mieszkaliśmy w kawalerce, którą mąż odziedziczył, więc nie musieliśmy wynajmować od obcych. Dobry początek. Wiedzieliśmy jednak, iż kiedyś trzeba będzie pomyśleć o większym mieszkaniu.
Kiedy urodził się nasz syn, stało się jasne, iż nadszedł czas na powiększenie przestrzeni. Dopóki dziecko jest małe, trzeba zadbać o bardziej przestronne mieszkanie, bo z czasem będzie potrzebowało własnego pokoju. Będąc na urlopie macierzyńskim, oszczędności rosły powoli, a jedna pensja męża to za mało.
Na pomoc rodziców nie liczyliśmy. Rodzice męża wychowywali jeszcze dwoje dzieci, a moja mama nie miała wystarczających dochodów, aby nam pomagać. Była już na emeryturze, więc planowałam, aby opiekowała się wnukiem, a ja wróciłabym do pracy. To pozwoliłoby nam szybciej zaoszczędzić na wkład własny. Nie chcieliśmy sprzedawać kawalerki męża; myśleliśmy o jej wynajmowaniu, aby łatwiej było spłacać kredyt.
Mama zgodziła się, więc oboje z mężem zaczęliśmy pracować. Z dwóch pensji przychody nam wzrosły, ale oszczędności rosły powoli. Wzięłam dodatkowe zlecenia, a mąż podjął jeszcze jedną pracę. Życie zamieniło się w prawdziwe przetrwanie.
– Boże, popatrz na siebie, co się z tobą dzieje! Zostały z ciebie same oczy – martwiła się mama, kiedy przychodziłam po syna. – Doprowadzicie się do grobu, zanim uzbieracie na ten kredyt.
Przesadzała, choć miała trochę racji, ale co innego mogliśmy zrobić? Nie chcieliśmy sprzedawać kawalerki, która byłaby świetnym wsparciem na przyszłość. Wtedy mama zaproponowała swoje rozwiązanie.
– Sama mieszkam w dwupokojowym mieszkaniu, tyle mi nie trzeba. Zróbmy zamianę: ja przejdę do waszej kawalerki, a wy do mojego mieszkania. choćby nie trzeba nic przepisywać, jesteś moją jedyną spadkobierczynią. Twój mąż też nie będzie miał pretensji, iż jego własność stała się wspólna – zaproponowała.
Było to idealne rozwiązanie.
– Ale zanim się wprowadzicie, trzeba zrobić remont. Wiesz, w jakim jest stanie. Trzeba zrobić generalny remont i wymienić wszystko – dodała mama.
Zgodziłam się. Remont był potrzebny już od dawna, ale mama ciągle odwlekała, mówiąc, iż jedno pociągnie drugie, a ona nie ma na to pieniędzy. No i w nowym wnętrzu stare meble nie będą dobrze wyglądały, trzeba będzie wszystko wymienić. Więc tak zostawało.
Ale nowy remont i tak wyjdzie nam taniej niż mieszkanie na kredyt. Przemyśleliśmy to z mężem, policzyliśmy i przyjęliśmy propozycję mamy.
– Dobrze. Dopóki remont trwa, nie będziemy się zamieniać. Gdzie wy się z dzieckiem w ten kurz i brud wprowadzicie. Ja to jakoś przetrzymam – powiedziała mama, a my się zgodziliśmy. Jej argumenty były rozsądne. Gdybyśmy nie mieli dziecka, nie byłoby problemu, ale z maluchem w remontowanym mieszkaniu to przynajmniej niebezpieczne.
Wydobyliśmy z mężem nasze oszczędności, zatrudniliśmy ludzi i zaczęliśmy remont. W ciągu dnia mama przebywała w naszej kawalerce i opiekowała się wnukiem, a na noc wracała do siebie. Ekipa okazała się dobra, prace szły szybko. Ale z kosztami się przeliczyliśmy.
Nasze oszczędności okazały się niewystarczające, bo podczas remontu pojawiały się nowe problemy. Chcieliśmy zrobić to raz, a dobrze, więc musieliśmy sięgnąć głębiej do kieszeni. Z tego powodu wzięliśmy kredyt, bo oprócz remontu trzeba było kupić też meble. Umówiliśmy się z mamą, iż zostawiamy jej kawalerkę z naszymi meblami, a z jej mieszkania zabieramy stare meble i kupujemy nowe.
Kiedy remont był skończony i przyszedł czas na umeblowanie, mama powiedziała, iż póki co lepiej nam zostać w kawalerce, bo mieszkanie stoi puste. Ona to jeszcze wytrzyma, a dla nas i dziecka lepiej mieszkać w urządzonym miejscu.
– Jak wszystko będzie gotowe, to się zamienimy. Będzie uczciwie – ja do gotowego mieszkania, wy też.
Rzeczy, które mama chciała zostawić, wędrowały po jej mieszkaniu, bo u nas na nie nie było miejsca. Trwało to pół roku. Ale nic nie trwa wiecznie, więc w końcu remont został zakończony, meble stały na miejscu, zostało tylko przewieźć rzeczy. Mama jednak ciągle to odwlekała. Raz to, raz tamto.
– No to kiedy przenosimy rzeczy? – zapytałam ją kolejny raz przez telefon.
– Wiesz, zmieniłam zdanie, nie chcę się przenosić – powiedziała.
– Ale przecież się umawiałyśmy, zrobiłam tam remont – myślałam, iż mama żartuje. Ale powiedziała, iż dziękuje nam za remont, tylko nie zamierza wyprowadzać się ze swojego mieszkania.
– Jest mi tu wszystko dobrze znane, wszystko wygodne, w pobliżu mam wszystko, czego potrzebuję. A u was się rozejrzałam – lokalizacja nie najlepsza, przystanek daleko, do przychodni też daleko. Nie, zostaję u siebie.
Nie wytrzymałam, zaczęłam krzyczeć, iż nie może tak postąpić, przecież zrobiliśmy remont pod siebie, kupiliśmy meble. Przecież obiecała! Ale mama jeszcze mnie skarciła, iż mogłam zrobić remont dla matki, a w ogóle to jestem złą córką, która próbuje wysiedlić matkę z własnego mieszkania.
Jesteśmy z mężem w szoku. Włożyliśmy w to wszystkie oszczędności, wzięliśmy kredyt, a mama tak nas potraktowała, wiedząc, w jakiej jesteśmy sytuacji. Zaufanie do ludzi mocno nadszarpnięte, bo zawsze uważałam mamę za jedną z najbliższych osób, a to taki cios w plecy.