**”Wygnała mnie z mieszkania – a teraz dożywam swych dni na wsi”: historia jednej teściowej**
Tak już się stało, iż na stare lata zostałam sama. Nie z własnej woli, nie przez złośliwość losu – ale dlatego iż moja synowa, ta, której kiedyś otworzyłam drzwi swojego domu, wyrzuciła mnie jak niepotrzebną starą rzecz. Teraz mieszkam w pochylonym, nieodnowionym domu w zapadłej wiosce. Bez kanalizacji, z piecem, który trzeba palić każdego ranka, z wychodkiem i wiadrami wody ze studni. Wszystko, co miałam – teraz należy do niej.
Nazywam się Elżbieta Kowalska. Pochodzę z Łodzi. Mój syn Krzysztof ma trzydzieści dwa lata. Ożenił się pięć lat temu. Ożenił się, jak mi się wydawało, oślepiony. Przyprowadził do naszego domu jakąś Kingę – dziewczynę z południa, bez mieszkania, bez zawodu, bez wstydu i sumienia. Syn był nią oczarowany, a ja – od pierwszej chwili pełna niepokoju. Ale milczałam. Miałam nadzieję, iż to minie.
Po ślubie zaczęliśmy żyć we trójkę w moim dwupokojowym mieszkaniu. Oddałam im większy pokój, a sama przeniosłam się do maleńkiej sypialni, gdzie choćby obrócić się nie sposób. Minęło zaledwie kilka miesięcy, a Kinga ogłosiła, iż jest w ciąży. Termin był już spory. Ale oto zagwozdka – Krzysztof poznał ją dopiero miesiąc przed domniemanym poczęciem. Policzyłam. Nic się nie zgadza.
— Urodziłam przed terminem — oświadczyła.
— Przed terminem? Z normalną wagą, bez problemów i choćby bez śladu wcześniactwa?
Milczałam. Syn uwierzył. A ja – nie. Już wtedy czułam: to nie jego dziecko. Ale co udowodnisz, gdy syn jest ślepy?
Na początku jeszcze udawała gospodynię – myła podłogi, gotowała. Potem przestała. Ja sama ciągnęłam dom. A potem zaczęło się to, co ostatecznie wszystko zniszczyło. Kinga zażądała, żebym swoją emeryturę oddawała im „do wspólnego budżetu”. Bezczelnie, bez owijania w bawełnę. Wprost.
— A jaki jest twój wkład, Kinga? — spytałam. — Ani dnia nie pracowałaś ani przed ślubem, ani po!
Krzysztof stanął w jej obronie. Żądał, bym tłumaczyła się za każdą złotówkę wydaną na siebie. Widocznie Kinga solidnie go obrobiła. Wiedziała o wszystkich dodatkach, emeryturach, zasiłkach. Wszystko miała na oku. Nie mogłam choćby leków kupić bez wysłuchania kazania.
W pewnym momencie moja cierpliwość pękła. Kupiłam sobie lodówkę i położyłam ją w swoim pokoju. Przestałam się dokładać na jedzenie, przestałam płacić za wszystkich, rozdzieliłam rachunki. Nie byłam obowiązana karmić leniwą i jej dziecko. Nie byłam – i koniec.
Wtedy Kinga zrozumiała, iż tak łatwo się mnie nie pozbędzie. Pewnego dnia, gdy mnie nie było, przeszukała moje dokumenty. Znalazła papiery na mieszkanie. A tam – haczyk: po rozwodzie z ojcem Krzysztofa wykupiłam jego część, ale wszystko zapisałam na syna. Wtedy myślałam – niech będzie jego, i tak mam tylko jego…
Kinga była wniebowzięta. Groziła:
— Wypad stąd! Nie masz tu żadnych praw! Pikniesz Krzysztofowi – rozwiodę się i połowę mieszkania zabiorę. Wtedy i ty, i on wylądujecie na bruku!
Co mogłam odpowiedzieć? Rozumiałam, iż syn jest między młotem a kowadłem. Nie chciałam go rozdzierać. Spakowałam rzeczy i wyjechałam do starego domu rodziców na wieś. Kupiliśmy go z byłym, ale nigdy nie udało się go doprowadzić do porządku. A teraz żyję w tym zapomnianym zakątku świata, gdzie zimą jest zimno, a latem – samotny dym z komina przypomina o moim istnieniu.
Krzysztofowi powiedziałam, iż chcę spokoju, ciszy, natury. Nic nie podejrzewał. A Kinga tylko się ucieszyła – jedno usta mniej. Teraz rzadko widuję syna. Przyjeżdżał pierwszy rok parę razy, teraz – ani widu, ani słychu. I rozumiem: ona mu nie pozwoli. Nie da.
Żałuję tylko jednego – iż w swoim czasie nie zapisałam mieszkania na siebie. Że uwierzyłam w miłość syna, w uczciwość synowej. A teraz jestem – w samotności, bez dachu nad głową, bez rodziny, bez nadziei. Starość, która miała być w cieple, stała się walką o przetrwanie.
Tak oto jedna kobieta – obca, ale zadomowiona – pozbawiła mnie wszystkiego. Mieszkania. Syna. Szacunku. I teraz każdej nocy modlę się, by syn się ocknął. By zrozumiał, kogo wybrał. Ale boję się – będzie za późno…