Napisała do nas młoda nauczycielka i opisała swoją perspektywę.
"Gdzie są ci mężczyźni?"
"Pracuję w szkole od kilku lat. Dość gwałtownie zostałam obsadzona w roli wychowawczyni. Dzieciaki teraz rozpoczęły ósmą klasę, a ja towarzyszę im od początku czwartej. Przez tak długi czas można naprawdę nieźle poznać nie tylko uczniów, ale również ich rodziców.
Ostatnio myślałam o tym więcej niż zwykle i zadałam sobie pytanie: Ilu przez ten czas poznałam ojców? Odpowiedź brzmiała: dosłownie kilku. Może pięciu.
Na 21 uczniów. Zakładając, a mogę z pewnością takie założenie poczynić, iż każde dziecko ma dwoje rodziców, to w mojej głowie powstaje pytanie: gdzie ci mężczyźni?
A proszę mi wierzyć, było wiele możliwości spotkań. Zebrania to jedno, ale w naszej szkole organizowaliśmy pikniki, wydarzenia specjalne, ogniska. Zawsze większości uczniom towarzyszy matka.
Panowie!
Nie ma ważniejszej roli niż ta, którą wykonujecie przy dzieciakach. Jesteście dla nich ważni. Dlaczego nie ma was w społeczności szkolnej, która dla waszych dzieci stanowi tak dużą część życia?
Druga sprawa, nieco bardziej osobista, dla mnie. Chęć poznania mnie, jako osoby, do której te dzieci przychodzą z różnymi problemami, nastrojami, wątpliwościami. Czy ci ojcowie naprawdę aż tak mi ufają, iż nie mają potrzeby mnie poznać, czy to raczej kwestia ignorancji?
Nie wiem tego, ale myślę o tym i w mojej głowie pojawiają się takie pytania. O kondycję męskości w ogóle, ale przede wszystkim tej w kontekście ojcostwa.
Mój ojciec wiedział o mnie sporo, rozmawiał ze mną i nie miał problemu z pojawieniem się na apelu z okazji rozpoczęcia roku szkolnego, olimpiady. Stał w pierwszym rzędzie i widziałam, jak dumny jest.
Dobra matka wypełnia nas po brzegi, może zastąpić nam obydwoje rodziców. Tylko dlaczego wciąż musi to robić?".