„Przy stole z rodzicami… którzy mnie nie poznali”

twojacena.pl 2 dni temu

Siedziałam przy stole z rodzicami… którzy mnie nie rozpoznali.

To nie jest wymyślona historia, nie scenariusz filmu ani miejska legenda. To rzeczywistość, od której ściska się serce. Opowieść, którą usłyszałam od przyjaciółki mojej ciotki, na zawsze wryła się w moją pamięć. Opowiem ją jej słowami — tylko tak można oddać cały ból, zagubienie i siłę, z jaką przeszła tę drogę.

Nazywam się Jadwiga, a dorastałam w domu dziecka. Od półtora roku — bez czułości, bez kołysanek, bez matczynego głosu. Zamiast tego — surowe ściany, obce głosy i wieczna pustka w środku. Zostawiono przy mnie karteczkę — kilka linijek o tym, iż rodzice musieli się mnie wyrzec z powodu ciężkiej sytuacji finansowej. Było to w latach dziewięćdziesiątych, kiedy wszystko się waliło — państwa, rodziny, życia. Wierzyłam. Chciałam wierzyć. Że nie mieli wyboru. Że wrócą.

Wspomnień nie zostało, tylko fotografie. Kilka starych zdjęć, na których byli mama, tata i ja — malutka. Były moim oknem do innego świata. Nocami przeglądałam je, zapamiętując każdy rys twarzy, każdy cień na ścianie. Marzyłam, iż pewnego dnia drzwi do sali się otworzą — i oni przyjdą po mnie.

Lecz lata mijały. Skończyłam osiemnaście lat i opuściłam dom dziecka. Wyjechałam do dużego miasta, tego, w którym kiedyś zrobiono te zdjęcia. Mieszkałam w wynajętych pokojach, dorabiałam, gdzie się dało, ale dostałam się na studia — upór i determinacja pomogły. niedługo pojawił się on — Bolesław. Grzeczny, troskliwy, dobry. Byliśmy razem półtora roku. Był moją opoką. Po raz pierwszy czułam się nie porzuconym dzieckiem, ale kobietą kochaną i potrzebną.

Pewnego dnia Bolek zaproponował, bym poznała jego rodziców. Mieszkali w Krakowie, a on sam przeprowadził się do mojego miasta za pracą. Bałam się. Wymawiałam się nauką, zajęciami. Ale on nalegał, mówił, iż jego mama od dawna chce poznać przyszłą synową. W końcu się zgodziłam.

Przyjechaliśmy w weekend. Przywitali nas małżonkowie po sześćdziesiątce — uprzejmi, zadbani, z manierami gospodarzy starej daty. Dom był przestronny, czysty, przytulny. Gościli też inni — młodsza siostra przyszłej teściowej z mężem i córką. Wszyscy byli mili, nalewali herbatę, mówili o weselu, snuli plany.

A we mnie coś się zaciskało. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Nie rozumiałam, skąd to uczucie — jakbym tu już była. Te ściany, ten pokój, portrety… Nagle, jak porażenie prądem — poznałam wnętrze. To był ten sam dom, który widziałam dziesiątki razy na zdjęciach. Te same ściany, te same meble, choćby narzuta na kanapie — wszystko było boleśnie znajome. Tu byłam dzieckiem. Stąd zabrano mnie do domu dziecka.

Zrozumiałam: przede mną stali moi rodzice. Ci, którzy mnie porzucili, zostawili samą w zimnej sali sierocińca. I ci, którzy później, po kilku latach, spłodzili nowe dziecko i żyli dalej — jakbym nigdy nie istniała. Młodsza córka, która siedziała przy tym samym stole, była moją siostrą. Ale tylko dla nich — nie dla mnie.

Nie pamiętam, jak wstałam od stołu. Powiedziałam, iż źle się czuję. Podziękowałam za gościnę. I wyszłam. Po prostu wyszłam. Łzy spływały mi po policzkach, nogi się trzęsły. Czułam, jakby serce miało mi pęknąć. Ale nie wróciłam.

Bolek później dzwonił, martwił się. Długo milczałam, w końcu powiedziałam prawdę. Przytuli mnie i powiedział, iż zostanie przy mnie, bez względu na wszystko. I rzeczywiście został.

Wzięliśmy ślub. Ze swoimi rodzicami widuje się rzadko — chłodno i krótko. Nigdy nie odkryli, kim jestem. Zmieniłam imię jeszcze po wyjściu z domu dziecka. Datę urodzenia też — wszędzie, tylko nie dla męża. Gdy jego matka pytała, kiedy mam urodziny, podawałam inną datę. Nie zauważyła. I pewnie już nigdy nie zauważy.

A ja? Żyję. Z mężem, z dzieckiem. Z przeszłością, która nigdy nie odeszła, ale której nie pozwalam rządzić moim życiem. Wybaczyłam. Ale nie zapomniałam. I pewnie nigdy nie zapomnę. Ale wiem, kim jestem. I wiem na pewno, iż miłość i rodzina to nie zawsze ci, którzy cię urodzili. ale ci, którzy zostali…

Idź do oryginalnego materiału