Przepraszam, mamo, nie mogłam ich tam zostawić tak zaczął mój szesnasty rok życia, kiedy przyniósł do domu dwa noworodki.
Kiedy Kacper wkroczył do drzwi z dwoma maleństwami w ramionach, miałam wrażenie, iż szaleję. Zapytał, czy to moje dzieci, i nagle wszystko, co myślałam o macierzyństwie, poświęceniu i rodzinie, runęło na kawałki.
Nigdy nie wyobrażałam sobie, iż moje życie tak się przewróci.
Nazywam się Agnieszka Kowalska, mam 43 lata. Ostatnie pięć lat to prawdziwa szkoła przetrwania po najgorszym rozwodzie, jaki można sobie wyobrazić. Mój były mąż Dariusz nie tylko odszedł wziął ze sobą wszystko, co razem zbudowaliśmy, zostawiając mnie i naszego syna Kacpra na ledwie tyle, by przetrwać.
Kacper ma teraz 16 lat i zawsze był dla mnie całym światem. choćby po tym, jak jego ojciec odszedł z kimś dwa razy młodszym, chłopak wciąż trzymał w sobie cichą nadzieję, iż tata kiedyś wróci. Jego tęsknota rozrywała mnie codziennie.
Mieszkamy w małym dwupokojowym mieszkaniu na Mokotowie, w bloku tuż przy Szpitalu Miejskim w Warszawie. Czynsz jest skromny, a szkoła Kacpra jest w zasięgu krótkiego spaceru.
Tamten wtorkowy poranek rozpoczął się jak każdy inny. Składałam pranie w salonie, gdy usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe. Kroki Kacpra były cięższe niż zwykle, niemal niepewne.
Mamo? jego głos brzmiał inaczej, niż znałam. Mamo, musisz tu przyjść. Teraz.
Upuściłam ręcznik, który trzymałam, i pobiegłam do jego pokoju. Co się stało? Czy coś ci się stało?
Kiedy weszłam, świat zdawał się stanąć w miejscu.
Kacper stał pośrodku pokoju, trzymając w ramionach dwa małe pieluszki owinięte w szpitalne kocyki. Dwa noworodki. Ich małe buzie były pomarszczone, oczy ledwo otwarte, małe pięści przyciśnięte do piersi.
Kacprze mój głos zamarł. Co to jest? Skąd je wziąłeś?
Spojrzał na mnie z determinacją przeplatana strachem.
Przepraszam, mamo powiedział cicho. Nie mogłem ich zostawić.
Kolana mi się rozluźniły. Zostawić? Skąd masz te dzieci?
To bliźniaki. Chłopiec i dziewczynka.
Dłonie mi drżały. Musisz mi teraz powiedzieć, co się dzieje.
Kacper wziął głęboki oddech. Byłem dziś po południu w szpitalu. Mój kolega Marcin miał poważny wypadek na rowerze, więc zawiózłem go na kontrolę. Czekałem w poczekalni, kiedy zobaczyłem go.
Kogo zobaczyłeś?
Tata.
Powietrze uciekło mi z płuc.
To są dzieci twojego taty, mamo.
Zamarłam, nie mogąc pojąć tych pięciu słów.
Tata wyszedł nerwowo z jednej z sekcji położniczych kontynuował Kacper. Wyglądał wściekle. Nie podszedłem do niego, ale byłem ciekawy, więc pytałem wokoło. Znasz panią Krystynę, twoją koleżankę z położnictwa?
Skinęłam głową, nie czując nic.
Powiedziała mi, iż Sylvia, przyjaciółka twojego taty, urodziła wczoraj bliźniaki Kacper zmrużył oczy. Tata po prostu odszedł. Powiedział pielęgniarkom, iż nie chce mieć z nimi nic wspólnego.
Czułam, jak ktoś wali mi w brzuch. Nie. To niemożliwe.
To prawda, mamo. Szukałem jej. Sylvia była sama w szpitalnej izbie z dwójką płaczących noworodków, ledwo łapiąc oddech. Jest bardzo chora. Coś poszło nie tak przy porodzie lekarze mówią o komplikacjach, infekcjach. Ledwo trzymała dzieci.
Kacprze, to nie jest nasz problem
To są moi bracia i siostra! głos mu się załamał. Nie mają nikogo. Obiecałem Sylwii, iż wezmę ich do domu, choćby na chwilę, żeby ci pokazać, i może pomóc. Nie mogłem po prostu zostawić ich tam.
Upadłam na krawędź łóżka. Jak ci pozwolono je wziąć? masz 16 lat.
Sylvia wypełniła formularz tymczasowego wypisu. Pokazała dowód, iż jesteśmy spokrewnieni. Pani Krystyna za mnie poświadczyła. Mówili, iż to nieformalnie, ale biorąc pod uwagę sytuację, Sylvia płakała i nie wiedziała, co robić.
Patrzyłam na malutkie ciała w ramionach syna. Były tak kruche.
Nie możesz tego robić. To nie twoja odpowiedzialność szepnęłam, łzy płonęły w oczach.
To czyja odpowiedzialność? Twojego taty? On już pokazał, iż nie obchodzi go to. Co jeżeli Sylvia nie przeżyje? Co z tymi dziećmi?
Zabieramy je od razu do szpitala. To za dużo.
Mamo, proszę
Nie. moja głos stał się zdecydowany. Załóż buty. Wracamy.
Droga do Szpitala Miejskiego w Warszawie była dusząca. Kacper siedział na tylnej kanapie z bliźniakami, po jednym w każdej koszyku, które w pośpiechu wzięliśmy z garażu.
Gdy dotarliśmy, pani Krystyna przywitała nas przy wejściu. Twarz jej była napięta troską.
Agnieszko, bardzo mi przykro. Kacper chciał tylko
W porządku. Gdzie jest Sylvia?
Pokój 314. Ale, Agnieszko, musisz wiedzieć to nie jest dobra sytuacja. Infekcja rozprzestrzeniła się szybciej niż się spodziewaliśmy.
Serce mi zamarło. Jak bardzo?
Wyraz twarzy pani Krystyny mówił wszystko.
Wjedliśmy windą w ciszy. Kacper potrząsał oboje noworodków, jakby to było jego przeznaczenie, szepcząc im cicho, gdy płakały.
W pokoju 314 pukałam delikatnie, zanim otworzyliśmy drzwi.
Sylvia wyglądała gorzej niż się spodziewałam. Była blada, niemal szara, połączona z wieloma kroplówkami. Nie mogła mieć więcej niż 25 lat. Gdy nas zobaczyła, oczy natychmiast napełniły się łzami.
Bardzo mi przykro westchnęła. Nie wiedziałam, co zrobić. Jestem sama, bardzo chora, a Dariusz
Wiem odpowiedziałam cicho. Kacper mi powiedział.
Po prostu odszedł. Kiedy dowiedział się o bliźniakach, o komplikacjach, powiedział, iż nie wytrzyma spojrzała na dzieci w ramionach Kacpra. Nie wiem nawet, czy przeżyję. Co się z nimi stanie, jeżeli nie damy rady?
Kacper wtrącił się zanim zdążyłam się odezwać. Zadbamy o nie.
Kacprze zaczęłam.
Mamo, patrz na nią. Patrz na te dzieci. Potrzebują nas.
Dlaczego to nasz problem? zapytałam. Dlaczego mamy się tym przejmować?
Bo nikt inny tego nie zrobi! krzyknął, po czym głos mu przygasł. jeżeli nie pomożemy, skończą w systemie opieki. Mogą ich rozdzielić. Czy tego chcesz?
Nie miałam odpowiedzi.
Sylvia wyciągnęła drżącą rękę. Proszę. Wiem, iż nie mam prawa o to prosić, ale to moi bracia. To rodzina.
Spojrzałam na te maleństwa, na syna, który już nie był już tylko dzieckiem, i na kobietę stojącą na krawędzi śmierci.
Muszę zadzwonić powiedziałam w końcu.
Zadzwoniłam do Dariusza, który stał na parkingu szpitala. Odebrał po trzech dzwonkach, potraktował to z irytacją.
Co? pytał.
To ja, Agnieszka. Musimy porozmawiać o Sylwii i bliźniakach.
Pauza. Skąd o tym wiesz?
Kacper był w szpitalu. Widział cię odchodzącego. Co u ciebie?
Nie zaczynaj. Nie pytałem o to. Słyszałem, iż stosujesz antykoncepcję. To cały bałagan.
To moje dzieci!
To pomyłka odparł chłodno. Podpiszę potrzebne papiery, ale nie liczę na to, iż się zaangażuję.
Rozłączyłam się, zanim powiedziałam coś, czego będę żałować.
Godzinę później Dariusz pojawił się w szpitalu z prawnikiem. Podpisał tymczasową dokumentację opieki, nie chcąc choćby zobaczyć maluchów. Spojrzał na mnie, wzruszył ramionami i rzekł: To już nie mój problem.
Potem odszedł.
Kacper patrzył, jak wychodzi. Nie będę taki jak on szepnął. Nigdy.
Tej nocy przywiozłam bliźniaki do domu. Podpisałam dokumenty, które ledwie rozumiałam, zgadzając się na tymczasową opiekę, dopóki Sylvia nie wróci do szpitala.
Kacper przygotował pokój dla maluszków. Znalazł używany łóżeczko w second-handzie i wyłożył własne oszczędności.
Zrób swoje zadanie powiedziałam smutno. Albo wyjdź z kumplami.
To ważniejsze odparł.
Pierwszy tydzień był koszmarny. Bliźniaki Kacper nazwał Zosią i Maksem płakały non stop. Przewijanie, karmienie co dwie godziny, nieprzespane noce. On sam robił to prawie cały czas.
To moja odpowiedzialność powtarzał.
Nie jesteś dorosły! krzyczałam, patrząc, jak w trzeciej nad ranem trzyma jednego maluszka w jednej ręce, a drugiego w drugiej.
Mimo to nie narzekał. Nie przestawał.
Złapałem go w swoim pokoju nocą, kiedy podgrzewał butelki, szepcąc im bajki o naszej rodzinie sprzed rozwodu.
Zdarzało mu się nie chodzić do szkoły, bo zmęczenie było za duże. Oceny spadały, przyjaciele przestali dzwonić. A Dariusz? Nie odebrał już żadnego telefonu. Po trzech tygodniach wszystko się zmieniło. Wróciłam ze zmiany w barze i znalazłam Kacpra, który krążył po mieszkaniu z Zosią w ramionach.
Coś jest nie tak powiedział natychmiast.
Nie przestaje płakać i jest gorąca dodałam, dotykając jej czoła. Krew zamarzła mi w żyłach. Weź torbę z pieluchami. Idziemy na SOR. Teraz.
Oddział ratunkowy był chaotycznym dźwiękiem lamp i krzyków.
Temperatura Zosi poszybowała w górę. Zrobili badania: krew, prześwietlenie klatki, echo serca. Kacper nie ruszał się z przy łóżeczka, trzymał ją ręką przy oknie, łzy spływały po twarzy.
Proszę, niech będzie dobrze szepnął. Odradzała się kardiochirurg.
O 02:00 przyjechała specjalistka. Zosia ma wrodzoną wadę serca przegroda międzykomorowa z nadciśnieniem płucnym. To poważne, wymaga operacji jak najszybciej.
Kacper opadł na najbliższe krzesło, drżąc. Jak poważne? zapytałam.
Może zagrozić życiu, jeżeli nie zostanie naprawiona. Dobrą wiadomością jest to, iż operacja jest możliwa, ale kosztuje bardzo dużo.
Koszt wyniósł około 80 tysięcy złotych. Serce mi zamarło. To prawie wszystko, co odłożyliśmy na studia Kacpra pięć lat małych zarobków i dodatkowych zmian w barze.
Ile to kosztuje? zapytałam, czując, jak serce mi wali.
Gdy usłyszałam sumę, poczułam, iż wszystkie nasze oszczędności znikają w jednej chwili. Kacper spojrzał na mnie, rozpaczą przesiąknięty. Mamo, nie mogę cię prosić ale
Nie pytaj przerwałam. Zrobimy to. Operację zaplanowano na kolejny tydzień. W tym czasie Zosia wróciła do domu z ściśle określonymi lekami i monitorowaniem.
Kacper spał ledwo kilka godzin, ustawił budziki na każdą godzinę, by sprawdzać dziecko. Zastałam go o świcie przy łóżeczku, patrzącego na podnoszący się i opadający klatkę piersiową maluszka.
Co jeżeli cośPo operacji Zosia otworzyła oczy, uśmiechnęła się do nas, a my poczuliśmy, iż nasza rodzina, choć niepełna, jest w końcu naprawdę cała.











