Przypadkowe Spotkanie Które Zmienia Wszystko

twojacena.pl 4 dni temu

Przeznaczeniowe spotkanie

Anna wyszła za mąż za Krzysztofa zaraz po studiach. Ich miłość była tak silna, iż wydawało się, iż cały świat istnieje tylko dla nich dwojga. Rodzice, widząc ich szczęście, pomogli młodej parze kupić przestronne dwupokojowe mieszkanie w Krakowie.

Jeden z pokoi urządzili z drżeniem serca na pokój dziecięcy. Kupili dwa małe łóżeczka, wyobrażając sobie, jak ich przyszłe dziecko będzie słodko spało w jednym z nich. Wybrali choćby imię dla pierworodnego — Mikołaj. Z jakiegoś powodu Anna i Krzysztof byli pewni, iż urodzi się chłopiec. Na wypadek dziewczynki mieli w zanadrzu imię — Zofia. Ale wszystkim znajomym opowiadali z zachwytem tylko o Mikołaju, jakby dziewczynka była odległą możliwością.

Gdy babcia Anny, Wanda, usłyszała o tym, surowo zbeształa wnuczkę:

— Aniu, nie wolno tak! Nadawać imię przed czasem to zła wróżba! Imię daje się dopiero urodzonemu dziecku!

— Babciu, daj spokój, kto jeszcze wierzy w te przesądy? — odparła Anna, śmiejąc się.

Minęły jednak trzy lata, a pokój dziecięcy wciąż stał pusty, jakby przeklęty. Anna nie mogła zajść w ciążę. Leki, lekarze, niezliczone badania — nic nie pomagało. Nadzieja topniała jak wiosenny śnieg, zostawiając za sobą tylko chłód i pustkę.

Wanda, widząc cierpienie wnuczki, namówiła ją na wizytę u znachorki, cioci Bronisławy. Anna nie wierzyła w takie rzeczy, ale desperacja skłoniła ją do zgody. „A nuż?” — przemknęło jej przez myśl.

Ciocia Bronisława, wysłuchawszy Anny, spojrzała na nią głębokimi, niemal przerażającymi oczami i rzekła:

— Marzyliście z mężem o synu, daliście mu imię — Mikołaj. Ale imię narodziło się przed dzieckiem. Ktoś je zabrał. Teraz i wy, i ten, kto nosi to imię, jesteście nieszczęśliwi. Uczyńcie to dziecko szczęśliwym — a szczęście wróci do was.

Anna słuchała, a serce ściskało jej się z bólu. Dlaczego słowa staruszki brzmiały tak przekonująco?

— Ciociu Bronisławo, co mam robić? — głos Anny drżał.

— Samej zrozumiesz — odpowiedziała znachorka tajemniczo. — Zrozumiesz — i szczęście zagości w waszym domu.

Minął kolejny rok. Dzieci wciąż nie było. Anna prawie zapomniała o słowach znachorki, ale iskra nadziei tliła się w jej sercu. Krzysztof również nie tracił wiary, choć w jego oczach coraz częściej gościł smutek.

Pewnego dnia Anna załatwiała sprawy w drugim końcu miasta. Szła obok starego teatru lalek, gdy podjechał autobus z napisem „Dom Dziecka”. Wysiadła z niego gromadka maluchów, trzy- i czterolatków, głośno szczebioczących jak wróbelki. Anna zatrzymała się, urzeczona ich beztroskim śmiechem. Nagle rozległ się krzyk wychowawczyni:

— Mikołaj!

Mały chłopiec, goniąc za uciekającą czapką, wybiegł na jezdnię. Anna, stojąca najbliżej, rzuciła się ku niemu, złapała go za rękę i przytuliła, czując, jak serce wali jej jak młot.

— Mikołaj! — wyszeptała, sama nie wiedząc, dlaczego nazwała go po imieniu.

— Mamo — szepnął chłopczyk, obejmując jej szyję drobnymi rączkami.

Podbiegła wychowawczyni:

— Dziękuję pani!

Próbowała odebrać chłopca, ale ten wczepił się w Annę, nie chcąc puścić.

— Mikołaj, chodźmy obejrzeć przedstawienie! — powiedziała łagodnie Anna, wciąż drżąc po przeżytym wzruszeniu.

— Dlaczego nazwał mnie mamą? — zapytała wychowawczynię, nie mogąc oderwać wzroku od dużych oczu dziecka.

— Tak nazywają wszystkich, którzy im się podobają — odparła kobieta i nagle dodała: — Nie ma pani własnych dzieci?

— Nie — głos Anny zadrżał, łzy napłynęły do oczu. — Tak bardzo z mężem marzymy…

Wychowawczyni spojrzała na nią ciepło.

— Mikołaj to wspaniały chłopiec. Niech pani do nas wpadnie.

Wieczorem Anna spotkała Krzysztofa z zapłakanymi oczami.

— Co się stało, Aniu? — rzucił się do niej, obejmując.

— Dzisiaj przy teatrze lalek stał autobus z domu dziecka — zaczęła, powstrzymując łzy. — Jeden chłopiec wybiegł na jezdnię za czapką. Zdążyłam go złapać. Przytulił mnie i nazwał mamą. A ma na imię… Mikołaj.

Anna wybuchnęła płaczem, wtulając się w ramię męża.

— Krzysiu, zabierzmy go do siebie. Będzie naszym synem.

Krzysztof zamyślił się, ale po chwili twarz rozjaśnił mu uśmiech.

— Ile ma lat? — spytał.

— Trzy, może cztery. Jest taki jasny, taki dobry. Wszystko we mnie się przewróciło, gdy go przytuliłam.

— Dobrze, uspokój się — Krzysztof pogłaskał ją po głowie. — Jutro pojedziemy do domu dziecka, wszystko się dowiemy.

Następnego dnia, uzbrojeni w zabawki i słodycze, Anna i Krzysztof udali się do domu dziecka. Dyrektor, Barbara Nowak, przywitała ich serdecznie. Wiedziała już o wczorajszym zdarzeniu.

— Witajcie! Proszę wejść — powiedziała. — Dziękuję za wczoraj, Anno.

— Dzień dobBarbara Nowak uśmiechnęła się i zaprowadziła ich do pokoju, w którym czekał już Mikołaj, trzymając w rękach starą czapkę, którą Anna uratowała dzień wcześniej.

Idź do oryginalnego materiału