Przysięgał miłość, a kochanka urodziła jego dziecko

newskey24.com 2 tygodni temu

Przysięgał miłość, a kochanka urodziła mu dziecko.

Wybaczyłam zdradę, ale nie potrafiłam znieść zdrady emocjonalnej.

„Jesteś moim życiem, moją kobietą, moją jedyną…” – szeptał mi Andrzej z takim ciepłem w oczach, iż serce zamierało z emocji. Jego słowa były dla mnie jak balsam. Wierzyłam w nie tak, jak wierzy się w poranek po najczarniejszej nocy. Jednak teraz, gdy wspominam wszystko, widzę, iż patrząc mi w oczy, bezczelnie kłamał. Kłamał, przysięgając mi miłość. Kłamał, mówiąc, iż to pomiędzy nimi to była tylko pomyłka. A ja… Przebaczałam. Walczyłam. Próbowałam utrzymać to, co dawno rozpadło się na kawałki.

Byliśmy razem przez dziesięć lat. Mieszkaliśmy w Poznaniu, razem budowaliśmy nasze życie, dzieliliśmy się radościami i trudnościami, spłacaliśmy kredyt, planowaliśmy przyszłość. Nie powiem, iż było idealnie, ale kto żyje w bajce? Byliśmy zwyczajną parą, ale z bogatą historią. Kochałam go. Prawdziwą, spokojną, dojrzałą miłością.

Gdy przez przypadek zobaczyłam wiadomość na jego telefonie, serce mi zamarło. „Byłeś niesamowity wczoraj”, napisała mu jakaś Ola. Wzięłam jego telefon, podeszłam do niego i zapytałam wprost: „Zdradzasz mnie?” Stał nieruchomo. Potem zaczął opowiadać o delegacji do Krakowa, o zmęczeniu, o alkoholu. Powiedział, iż to błąd. Że ona to nikt, a ja to wszystko. Patrzyłam na niego i wierzyłam. Wierzyłam, bo nie chciałam nic niszczyć. Kupił mi wisiorek w kształcie serca. Podał go jak akt odkupienia. A ja… rozpłakałam się i szeptałam: „Zapomnijmy. Najważniejsze jesteśmy my i nasza przyszłość”. Powiedział, iż Ola nie pracuje już w biurze. Że sam nalegał na jej zwolnienie. Że wszystko jest skończone. A ja pozwoliłam sobie uwierzyć.

Aby zatrzeć cień zdrady, zabrał mnie na Mazury. Spacery po lesie, zachody słońca nad jeziorem, kolacje przy świecach pod gwiazdami, toast szampanem, pocałunki. Myślałam, iż przetrwaliśmy. Znów zaczęłam marzyć — o podróżach, o spokojnym życiu, o przyszłości razem. Ale prawdziwa burza dopiero się zbliżała.

Wieczorem, w moje czterdzieste urodziny, usiadł naprzeciw mnie, spuścił wzrok i cicho powiedział: „Muszę ci coś powiedzieć…” Zamarłam. Tysiące myśli przebiegło przez moją głowę — choroba? zwolnienie? dług? I wtedy wyznał: „Ola jest w ciąży”. Zabił mnie tymi słowami. Nie mogło być gorzej.

Okazało się, iż była w szóstym miesiącu. Przez cały ten czas wiedział. Ukrywał twarz, kłamał w oczy, prowadził podwójne życie. Siedziałam jak z kamienia. Błagał o wybaczenie, mówił, iż chce ze mną zostać, a dziecku będzie tylko płacić alimenty. Że to ja jestem najważniejsza i nie odejdzie. Ale jedyne, co słyszałam, to szum bólu w mojej głowie. Nie mogłam dać mu dziecka. A ona — mogła.

Kiedy chłopiec się urodził, Andrzej promieniał z radości. Stał się innym człowiekiem — uważnym, troskliwym, ale nie w stosunku do mnie. Ja natomiast zamykałam się w sobie, złościłam, płakałam nocami. Stałam się zimna, drażliwa. Pewnego dnia, gdy dziecko skończyło rok, spakowałam rzeczy. Zostawiłam na kartce dwa słowa: „Odchodzę”. I odeszłam. Bez łez. Bez scen. Po prostu dlatego, iż nie mogłam tego dłużej znieść.

Aby nie zwariować, zanurzyłam się w wir nowego życia — wystawy, kino, spotkania z przyjaciółkami, wyjazdy, kawa na tarasach. To trochę łagodziło ból. Życie nauczyło mnie, by znów być sobą. Minęło trochę czasu. Dowiedziałam się, iż Andrzej znów zostanie ojcem — Ola oczekiwała drugiego dziecka. W środku już nie było bólu. Było tylko lekkie uczucie, iż wszystko minęło.

I spotkałam kogoś innego. Całkiem niepodobnego do Andrzeja. Cichego, niezawodnego, dobrego. Nie przysięgał wiecznej miłości — po prostu był obok. Rano budził mnie pocałunkiem i kawą. Pytał, jak minął dzień. Patrzył w oczy — szczerze. I teraz uśmiecham się, gdy otwieram oczy. Nie dlatego, iż ktoś powiedział: „Jesteś moim życiem”. A dlatego, iż obok jest ktoś, komu naprawdę na mnie zależy. Bez kłamstw. Bez dramatu. Bez wisiorków w kształcie złamanego serca.

Idź do oryginalnego materiału