W restauracji nie jemy, tylko umożliwiamy jedzenie innym
Piszę ten tekst jako matka i dziennikarka, która od lat przygląda się temu, jak wygląda bycie rodzicem, nie tylko w Polsce. I z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć: choć w rozmowach, kampaniach społecznych i przestrzeni publicznej wciąż mówimy o równości w wychowywaniu dzieci, to na co dzień w domach wciąż króluje podział z poprzedniej epoki. Mimo tego, iż (co cieszy!) powolutku panowie trochę więcej w rodzicielstwie biorą na siebie.
Kobieta – niezależnie, czy pracuje zawodowo, czy nie – z automatu zostaje dyżurną osobą od dzieci, emocji, zabawek, pieluch, leków, ubranek i drzemek. A ojciec? Bardzo często przez cały czas pełni rolę "pomagacza", który może, ale nie musi. Nie chodzi o to, iż mężczyźni nie kochają swoich dzieci. Chodzi o to, iż wielu z nich choćby nie zauważa, iż cały ciężar codzienności spada na matkę. Że jej posiłki są zimne, bo ktoś musi nosić niemowlę, iż jej rozmowy są przerywane, bo ktoś musi pocieszać, iż jej zmęczenie się nie liczy, bo przecież "tylko siedzi z dzieckiem".
Pewien post z Threads idealnie pokazuje, jak to wygląda w praktyce. Cytuję go w całości, bo ten opis mówi sam za siebie: "Byłam dziś w restauracji. Obok nas siedziała rodzinka (mama, tata, starszy syn i dziecko na oko 4 miesiące). Podali wszystkim naraz obiady. Mama na czas jedzenia taty i nastolatka chodziła z dzieckiem po sali, zabawiając cichutko. Tata zjadł, przejął dziecko, ale ślęczał z nim nad matką, dziecko zaczęło się wyrywać, płakać. Trochę to trwało. Uznał, iż pójdzie z nim na spacer, ale nie umiał go ubrać, więc mama przejęła stery, która nie zjadła choćby 1/4 swojego posiłku.
Wyszedł, ona do nastolatka powiedziała: 'Jak zawsze będę jeść zimne, nie mogłeś tacie trochę pomóc? Nie będziemy nigdzie wychodzić, jak to ma tak wyglądać'. On tylko wzruszył ramionami. Zaraz telefon, wzięła na głośnik, bo chciała zjeść i słychać: 'Długo będziesz jadła, bo on płacze?'. Kurtyna. Panowie naprawdę? Tak trudno zająć się własnym dzieckiem?" - czytamy we wpisie użytkowniczki paulina_filiks.
Matki mają zawsze pod górkę
Ile matek w tym kraju mogłoby podpisać się pod tym wpisem? Zbyt wiele. Bo choć mówimy o partnerstwie, to w praktyce kobiety przez cały czas jedzą zimne obiady, jednocześnie nosząc dziecko, odbierając telefony, pocieszając, rozwiązując konflikty i sprzątając. A mężczyzna? Je, pracuje, odpoczywa. I czasem łaskawie "przejmie malucha".
Nie chodzi o złość, nie chodzi o walkę płci. Chodzi o zwykłe zmęczenie i pragnienie, by ktoś wreszcie zauważył, iż "pomoc" to za mało. Że ojcostwo nie polega na bohaterskim wyjściu na spacer raz dziennie. Podobno jesteśmy w takim samym stopniu matką i ojcem, a równouprawnienie nie zaczyna się na papierze. Tylko przy tym przysłowiowym stole. Gdzie obiad matki też może być ciepły – jeżeli tylko ktoś inny na chwilę zajmie się dzieckiem. Z inicjatywy, a nie z konieczności.
To, czego potrzebują dziś matki, to nie pochwały za cierpliwość i bycie dzielnymi ani wdzięczność za poświęcenie. Potrzebują prawdziwych partnerów – obecnych, uważnych i zaangażowanych. Takich, którzy nie pytają, "czy długo jeszcze będzie jadła", tylko biorą sprawy w swoje ręce bez przypominania. Równouprawnienie w rodzicielstwie to nie moda ani ideologia. To codzienne decyzje, małe gesty i odpowiedzialność dzielona po równo. Przecież do stworzenia tego małego człowieka też byliście potrzebni we dwoje, prawda?