Telefon matki przerwał poranną ciszę w małym mieszkaniu na przedmieściach Katowic. Kinga, przecierając oczy, sięgnęła po słuchawkę.
— Ale Ola jest lekarzem! — głos matki drżał z irytacji.
— No i co? — odparła chłodno Kinga Nowak.
— Lekarz to nie zawód, to powołanie! — oświadczyła matka, jakby odkryła wielką prawdę.
— Niech będzie powołanie — nie ustępowała Kinga. — Ale co was obchodzi Ola, skoro przez ćwierć wieku nie chcieliście jej znać?
— Skoro jest lekarzem, musi pomóc! — upierała się kobieta.
„Komu muszę, temu przebaczam” — przemknęło Kingi przez myśl, ale do śmiechu nie było. Z rodziną żarty się nie udają, zwłaszcza gdy tej rodziny adekwatnie nie ma. Kinga i jej córka Ola były nikomu niepotrzebne. Aż do czasu. Dopóki Ola, ta „podrzutka”, jak kiedyś nazywało ją otoczenie, nie skończyła medycyny w Krakowie.
Wtedy nagle przypomnieli sobie o ich istnieniu. Jak cienie, które wychodzą o zmierzchu, pojawili się znikąd.
— Jak cudownie, iż mamy teraz swojego lekarza w rodzinie! — rozczulała się ciotka Grażyna, zapominając, jak kiedyś odwróciła się od bratanicy w potrzebie.
— Trzeba by nerki przebadać, coś ciągle bolą — podchwycił wujek Marek, który swego czasu odmówił pomocy, rzucając: „Sama jesteś winna, po co się obnosić?”
Nawet matka, która dawno temu odwróciła się od Kingi, teraz dzwoniła z przesadną troskliwością.
Dwadzieścia trzy lata temu Kinga została sama. Jej ukochany, Bartosz, porzucił ją, gdy tylko dowiedział się o ciąży. W filmach mężczyźni cieszą się na widok dwóch kresek, ale życie pisze inne scenariusze. Poznali się w kawiarni, gdzie Kinga pracowała jako kelnerka, przyjechawszy do Krakowa z dyplomem ekonomisty i wielkimi marzeniami. W rodzinnym Lublińcu nikt nie potrzebował jej wiedzy — szukano pracowników w fabryce. Lokalny kierowca, niejaki Kowalczyk, już się nią interesował, ale Kinga chciała czegoś więcej. Wyjechała do miasta, licząc na pomoc wujka Zenona, brata matki.
— Jestem prosto z dworca! — powiedziała radośnie, wyciągając słoik konfitur i butelkę miodu.
Wujek przyjął dary, ale gwałtownie ostudził jej zapał:
— Tu to nie wieś, miejsca brak! Sami ledwo wiążemy koniec z końcem. Idź do hostelu, taniej wyjdzie.
Kinga, oszołomiona, wyszła. choćby herbaty nie dostała. W rozpaczy weszła do pierwszej lepszej kawiarni i zobaczyła ogłoszenie: „Potrzebna pomoc w kuchni”. Właścicielka, widząc jej zagubienie, zaproponowała nocleg w zapleczu w zamian za dyżury. Kinga się zgodziła. Wstyd, ale co było robić? Mieszkała w ciasnej klitce, zmywała naczynia, oszczędzała.
A potem spotkała Bartosza. Był kurierem, często jadł w kawiarni. Przystojny, o mocnych dłoniach, wydawał się opoką. Kinga, niepozorna, z prostą twarzą, ale żywymi oczami, pierwszy raz poczuła się pożądana. Gdy zaproponował wspólne życie, zapomniała o przestrogach mamy i przystała. Miłość ją oślepiła. Pięć miesięcy szczęścia — i już marzyła o ślubie, wydając oszczędności na prezenty dla niego. Aż w końcu odkryła, iż jest w ciąży.
Bartosz wpadł w szał, krzyczał, iż nie jest gotowy, i wyrzucił ją. Kinga, zalana łzami, zadzwoniła do matki:
— Mamo, jestem w ciąży. Pomóż.
— Naganiałaś się? — spytała zimno. — U nas w rodzinie takich nie było. Radź sobie sama.
Wujek Zenon też odmówił:
— Oszalałaś, dziewczyno! My swoich ledwo utrzymujemy!
Rodzina się odwróciła, Kinga została sama z rosnącym brzuchem. Do kawiarni wrócić nie mogła — miejsce zajęła inna dziewczyna. ale właścicielka, dobrotliwa kobieta, zaproponowała, by zamieszkała u jej babci, 86-letniej staruszki, pełnej werwy.
— Doglądaj jej, a nie wezmę czynszu, tylko rachunki — powiedziała.
Kinga płakała z wdzięczności. Tak zaczął się nowy rozdział. Babcia pomagała z małą Olą, gotowała, gdy Kinga padała ze zmęczenia. Było ciężko. Dwa razy Kinga prosiła rodzinę o pieniądze — Ola miała alergiczne zapalenie oskrzeli, potrzebne były leki. Nikt nie pomógł. Pożyczyła tylko ta sama właścicielka kawiarni.
Lata mijały. Babcia odeszła, Kinga wróciła do pracy, potem zrobiła kursy i została asystentką w firmie. Wieczorami zmywała naczynia, by Ola miała wszystko, co najlepsze. Udało się kupić kawalerkę na obrzeżach Krakowa. Z mężczyznami postawiła kropkę — miłość stała się dla niej iluzją. Ola dorosła, skończyła studia z wyróżnieniem i dostała pracę w prywatnej klinice.
Wtedy rodzina ożyła. Ola, naiwna, zapragnęła poznać babkę, która niedawno przeniosła się do Krakowa. Kinga ostrzegała: „Nie wywołuj wilka z lasu!” ale Ola pojechała. Wróciła zmieniona — babcia nazwała ją pięknością i mądralą, zapewniając, iż nikt ich nie porzucił, tylko „fortuna się odwróciła”. Teraz będzie lepiej!
Kinga nie uwierzyła. I miała rację. Telefon nie przestawał dzwonić. Rodzina triumfowała: mamy lekarza w rodzinie!
— Potrzebuję kardiologa! — domagał się wujek.
— A ja endokrynologa! — dodawała ciotka.
— Załatw, żeby za darmo! Jesteś rodziną! — naciskała babcia.
Ola, zaskoczona, próbowała tłumaczyć:
— To prywatna klinika, nie ma darmowych wizyt!
— Musi być! — warknęła babcia i rozłączyła się.
Ola żałowała wizyty. Żyły bez rodziny — i było dobrze! ale telefony nie ustawały, więc Kinga przejęła pałeczkę. Gdy i ona przestała odbierać, rodzina zjawiła się w klinice. Wujek, jego żona i babcia wtargnęli rano z słoikami, żądając badań.
Recepcjonistka zadzwoniła do Oli:
— Pani doktor, pańska rodzina robi awanturę!
— Wyrzucić ich! — odparła stanowczo. — Nie słuchają.
Ochrona wyprowadziła trójkę z ich słoikami. Z holu siali obelgi, ale Ola odetchnęła — to nie rodzina, tylko obcy ludzie.
Wstyd paraliżował ją — dopiero zaczynała kAle gdy szef pochwalił jej stanowczość, zrozumiała, iż czasem trzeba odciąć toksyczne więzy, by nie zatruły nam życia.