Dziś wydarzyło się coś niezwykłego, a zaczęło się od pozornie niewinnego gestu mojego syna.
Mój sześcioletni synek, Tymek, od tygodni nie rozstawał się z kredkami. Rysował dinozaury z wielkimi pazurami, bitwy robotów i smoki z wytrzeszczonymi oczami. Cały dom był zasypany kartkami, a jego rączki zawsze umazane farbą. Ale tego dnia coś było inaczej.
Wybiegł ze swojego pokoju, trzymając rysunek. „Mamo! Zrobiłem to dla policjanta!” — powiedział, błyszcząc oczami z podekscytowania.
Spojrzałam. „To miłe, kochanie. Dla którego policjanta?”
„No wiesz” — wzruszył ramionami — „tego, który macha. Ten, co rozdaje błyszczące naklejki.”
To musiał być aspirant Nowak. Często patrolował naszą dzielnicę — życzliwy, prawdziwy człowiek z ciepłym uśmiechem. Co kilka dni przejeżdżał wozem koło naszego domu, machał do dzieci, wręczał im odznaki „młodego policjanta” i rozmawiał z rodzicami o bezpieczeństwie. Tymek zwykle był nieśmiały w jego obecności, ale dziś coś się zmieniło.
Chwilę później, jakby na zamówienie, policyjny radiowóz zjechał wolno ulicą. Aspirant Nowak pomachał ręką.
Tymek pognał na chodnik, ściskając swój rysunek. „Czekaj! Narysowałem coś dla pana!”
Radiowóz zatrzymał się płynnie. Aspirant wysiadł, uśmiechając się. „No hej, mały! Co tam masz?”
Stałam na ganku, obserwując ich z czułością. Tymek zwykle milczał przy obcych, ale teraz wyglądał na dumnego.
„Narysowałem pana” — powiedział, podnosząc kartkę.
Aspirant przykucnął, by być na jego wysokości, i przyjął rysunek z podziękowaniem. Przyjrzał mu się uważnie, kiedy Tymek tłumaczył:
„Tu jest nasz dom. Tu pan w samochodzie. A to ta pani, która do mnie macha.”
Zamarłam. Jaka pani?
„Jaka pani?” — zapytał łagodnie aspirant, spoglądając w moją stronę.
Tymek wskazał róg kartki. „Ta w oknie. Zawsze macha. Mieszka w niebieskim domu obok.”
W niebieskim domu.
Mój uśmiech zgasł. Ten dom stał pusty od miesięcy. Kowalscy wyprowadzili się na początku roku. Na trawniku wciąż tkwił krzywy baner „NA SPRZEDAŻ”.
Zeszłam z ganku, zdezorientowana. „Tymek, o czym mówisz? Tam nikogo nie ma.”
„Ale ona tam jest” — odparł, jakby to było oczywiste. „Ma długie włosy. Czasem wygląda smutno.”
Aspirant Nowak powoli wstał, badając rysunek. „Mogę to zatrzymać?” — spytał Tymka.
Tymek skinął głową. „Jasne! Mam jeszcze mnóstwo w domu.”
Policjant się uśmiechnął, ale zauważyłam zmianę w jego głosie. „Dzięki, kolego. Powieszę to w komendzie.”
Gdy wracał do radiowozu, raz jeszcze spojrzał na niebieski dom.
Wieczorem, ledwo ułożyłam Tymka do łóżka, zapukano do drzwi.
Aspirant Nowak stał na progu, wyraz twarzy bardziej skupiony niż zwykle. „Proszę pani, przepraszam, iż przeszkadzam. Mogę na chwilę?”
„Oczywiście. Coś się stało?”
Wszedł do środka i zniżył głos. „Przeszedłem się wokół tej posesji. Instynkt. Tylne drzwi miały ślady włamania. Zamek wyważony, ledwo trzymał się w futrynie.”
Ścisnęło mnie w żołądku. „Myśli pan, iż ktoś tam mieszka?”
„Możliwe. Jakiś squatter albo ktoś, kto się ukrywa. Według danych dom powinien być pusty — jeszcze nie sprzedany. Ale rysunek syna mnie zaniepokoił. Proszę spojrzeć.”
Podał mi kartkę, wskazując na okno na piętrze. Tam, zaskakująco wyraźnie jak na dziecięcą rękę, była czerwona postać — kobieta z długimi włosami i uniesioną dłonią.
„To nie są bazgroły” — powiedział. „To celowe.”
„Myśli pan, iż on naprawdę ją widział?”
„Dzieci dostrzegają rzeczy, których my, dorośli, nie widzimy. Zwłaszcza kiedy nie szukają niczego złego. Dziś w nocy wrócę z kolegami, cicho, bez syren. Dam znać, co znajdziemy.”
Skinęłam głową, spoglądając przez okno w stronę ciemnych szyb sąsiedniego domu. Dotąd myślałam, iż to tylko kolejna niesprzedana nieruchomość. Ale teraz… nie byłam już taka pewna.
Noc była niespokojna. Każdy skrzyp podłogi podrywał mi serce. O północy usłyszałam ciche dudnienie opon po żwirze. Przez żaluzję widziałam światło latarki przesuwające się po trawniku.
Potem — głosy. Ciche. Stanowcze.
I nagle okrzyk: „Mamy ją!”
Podbiegłam do okna, by zobaczyć, jak dwójka policjantów wyprowadza młodą kobietę. Wyglądała na wycieńczoną. Ubranie miała podarte, bose stopy, twarz wychudzoną, oczy szerokie z przerażenia. Nie stawiała oporu — poruszała się, jakby nie widziała światła dziennego od tygodni.
Serce waliło mi jak młot.
Następnego ranka aspirant Nowak znów się pojawił.
„Jest bezpieczna” — powiedział cicho. „Nazywa się Ania. Zgłoszono jej zaginięcie ponad miesiąc temu. Z miasteczka dwie godziny stąd.”
„Co tu robiła?”
„Ukrywała się” — odparł. „Uciekła przed kimś, komu ufała. Kiedy uciekła, trafiła do naszej dzielnicy i znalazła tylne drzwi niebieskiego domu otwarte. Mieszkała na strychu. Bała się wyjść. Bez telefonu, bez jedzenia poza tym, co znalazła w śmietnikach.”
„O Boże…” — szepnęłam.
„Ale powiedziała nam jedną rzecz” — ciągnął, a w jego oczach błysnęło coś ciepłego. „Mówiła, iż widywała małego chłopca z domu obok. Że codziennie rysował. Że wyglądał na szczęśliwego. Że czasem… machał w stronę domu. Powiedziała, iż to sprawiało, iż czuła się dostrzeżona. Jakby świat może nie był taki zły.”
Łzy napłynęły mi do oczu.
„Wychylała się tylko na sekundę dziennie” — dodał. „Ale pana syn… on to zauważył. choćby nie zdawał sobie sprawy. Ale ją zobaczył.”
Po południu przyszedł detektyw prowadzący sprawę. Podziękowali za rysunek, mówiąc, iż pomógł odnaleźć Anię szybciej, niż się spodziewali.
WręTymek uśmiechnął się i wręczył Ani swój nowy rysunek, na którym oboje stoją pod słonecznym niebism, trzymając się za ręce.