Sharenting. Czy masz prawo wrzucić zdjęcie swojego dziecka do internetu?

kosmosdladziewczynek.pl 1 rok temu

Francuskie prawo już teraz zabrania rodzicom upowszechniania w mediach społecznościowych wizerunku dzieci. W Austrii pełnoletnia dziewczyna pozwała swoich rodziców, którzy nie chcieli usunąć z Facebooka zdjęć dokumentujących jej codzienność, kiedy była mała. Jak wygląda sprawa dysponowania wizerunkiem córek i synów w Polsce? Czy rodzice są świadomi konsekwencji, wrzucając do internetu zdjęcia swoich dzieci? O zagadnieniach etycznych związanych z udostępnianiem wizerunku dzieci przez rodziców opowiada dr Anna Golus, autorka książki Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci.

Niedawno Francja w ramach przepisów o ustanowieniu cyfrowej dojrzałości ograniczyła dzieciom dostęp do mediów społecznościowych. Do Kodeksu cywilnego wpisano pojęcie „życia prywatnego dzieci” oraz rozszerzono obowiązki rodziców o „zagwarantowanie poszanowania praw dziecka do swojego wizerunku”. Co ciekawe, sędzia może choćby powierzyć prawa do wizerunku dziecka komuś innemu niż jego prawni opiekunowie, w przypadku, kiedy dochodzi do poważnych nadużyć. Francja dała narzędzia wsparcia ochrony prywatności dzieci, w Polsce ten problem pozostało rozmyty. Nie tylko ustawodawcy, ale też rodzice często nie mają świadomości jego istnienia.

W Polsce choćby kolejni rzecznicy praw dziecka nie bardzo widzą ten problem. We Francji natomiast mówi się o tym od dawna, i to nie tylko w kontekście mediów społecznościowych, ale też np. dziecięcych konkursów piękności, które są w tym kraju zabronione. Mam nadzieję, iż inne kraje pójdą tu francuską drogą. Chociaż to pewnie potrwa…

Zacznijmy może jednak od wyjaśnienia i zdefiniowania, czym jest poszanowanie praw dziecka do swojego wizerunku. I jak to wygląda w Polsce?

Konwencja o prawach dziecka zgromadzenia ogólnego ONZ, która obowiązuje od ponad 30 lat i została ratyfikowana przez prawie wszystkie kraje na świecie, w tym Francję, daje dzieciom prawo do ochrony prywatności.

Czyli to nie jest tak, iż teraz nagle dostrzeżono, iż dziecko ma takie prawo?

Oczywiście, iż nie. Niektórzy dorośli wiedzą, iż dziecko ma prawo do ochrony prywatności i to nie chodzi tylko o ochronę wizerunku i umiar w publikowaniu zdjęć dzieci w internecie, ale też o to, iż dziecko ma prawo zamknąć drzwi do swojego pokoju i, o ile tego chce, pobyć samo. Ma prawo mieć własny pamiętnik, do którego nikt, również rodzic, mu nie zagląda. Ma prawo mieć własną przestrzeń, w której czuje się bezpiecznie. Ma prawo do swojego świata właśnie również w domu, w rodzinie.

Przecież trzydzieści lat temu media były zupełnie inne, prawda? Internet mieli nieliczni, telewizja była inna, więc ochrona prywatności nie dotyczy tylko mediów.

Czy konwencja rzeczywiście chroni dzieci?

Konwencja o prawach dziecka to nie jest jakaś idea, tylko konkretny akt prawny, który zobowiązuje wszystkie kraje, które go ratyfikowały, do przestrzegania tych zapisów.

W praktyce jednak tak nie jest. To są martwe prawa. W praktyce to rodzice i prawni opiekunowie mają prawo do decydowania o wizerunkach swoich dzieci. I łamią to prawo powszechnie.

W Polsce również konstytucja daje wszystkim obywatelom i obywatelkom prawo do prywatności. Wszystkim, więc również dzieciom.

Naukowczynie o dziewczynkach

dr Katarzyna Sękowska-Kozłowska

O niewidzialności dziewczynek w prawie międzynarodowym

Posłuchaj

Naukowczynie o dziewczynkach

dr Katarzyna Sękowska-Kozłowska

O niewidzialności dziewczynek w prawie międzynarodowym

Posłuchaj

Paradoks.

Tak, z jednej strony istnieje prawo, z drugiej jest ono powszechnie łamane. Łamanie wielu innych praw dzieci odbywa się w czterech ścianach, ale w przypadku prawa do prywatności to akurat widać. Ujawnianie różnych prywatnych aspektów życia dzieci dzieje się na oczach wszystkich. Wszyscy to widzimy i godzimy się na to. Taki sam paradoks do niedawna można było obserwować, jeżeli chodzi o kary cielesne wobec dzieci. Z jednej strony od dawna zarówno konstytucja, jak i Konwencja o prawach dziecka zakazywały kar cielesnych, ale dopiero w 2010 roku ustawodawstwo postawiło kropkę na „i”. Wprowadzono wtedy w Polsce do Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego całkowity zakaz stosowania kar cielesnych wobec dzieci. I dopiero wtedy zaczął on obowiązywać realnie.

To tak, jakby te wcześniejsze akta były tylko jakimiś ideami bez odzwierciedlenia w rzeczywistości.

Jeśli chodzi o prawo do ochrony prywatności i wizerunku dzieci, to tak naprawdę w naszym kraju rodzice mogą z wizerunkiem i prywatnością dzieci zrobić absolutnie wszystko, oprócz tworzenia i rozpowszechniania pornografii. Wizerunki pornograficzne to są jedyne wizerunki dzieci i aspekty ich intymności, których nie można produkować ani rozpowszechniać. Poza tym nie ma żadnych granic.

A czym jest sharenting?

Ten termin pochodzi od angielskich słów share (dzielić się) i parenting (rodzicielstwo) i oznacza pozbawione refleksji nad konsekwencjami, regularne udostępnianie w internecie, z reguły w mediach społecznościowych, zdjęć, filmów i informacji z życia dziecka.

Moja znajoma wrzuciła kiedyś do sieci zdjęcie córki płaczącej podczas toalety. To zdjęcie wylądowało choćby na portalu plotkarskim – wszyscy o tym mówili. To była przecież bardzo intymna scena, a do tego badania mówią, iż 50% zdjęć naszych dzieci, które udostępniamy w dobrej wierze, trafia na portale z dziecięcą pornografią. Zdjęcie z plaży, z basenu może mieć drugie, zupełnie niepożądane przez rodziców życie, a co dopiero zdjęcie z łazienki…

Na to zwracała uwagę fundacja Dajemy Dzieciom Siłę w kampanii „Pomyśl, zanim wrzucisz”. I tak; bardzo wiele wizerunków naszych dzieci ląduje na portalach dla osób o skłonnościach pedofilskich. To są zdjęcia właśnie pobrane z internetu, a upublicznione przez rodziców, bo dla rodziców były neutralne. To jeden z aspektów. Oczywiście to wielki problem, ale równie wielkim jest to, jak dziecko, którego zdjęcie podczas toalety jest publiczne, będzie się z tym czuło w przyszłości. Gdy jest małe, nie ma świadomości i wiedzy, więc jest mu to obojętne, ale już bardzo niedługo, bo dzieci gwałtownie rosną, ta osoba będzie świadoma tego, co jej zrobiono. Jak się będzie z tym czuła? Nie wiem jak pani, ale ja mam 38 lat i gdybym miała zdjęcia tego typu, iż sobie siedzę i płaczę na nocniku czy sedesie, to nie chciałabym, żeby ktokolwiek je oglądał. choćby w albumie rodzinnym.

Ten tekst nawiązuje do 16. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 16 / PODAJ HASŁO!

Dowiedz się więcej

Ten tekst nawiązuje do 16. numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”

NR 16
PODAJ HASŁO!

Dowiedz się więcej

Czy samo zrobienie takiego zdjęcia nie jest już swego rodzaju nadużyciem?

Oczywiście, iż tak. A co dopiero upublicznianie?!

A gdy upublicznianie zdjęć dzieje się z jednoznacznie dobrą intencją? W ramach profili parentingowych, w celu opowiedzenia o trudach macierzyństwa, wspierania innych kobiet, np. tych, które mają dzieci z niepełnosprawnością. Dla wielu odbiorczyń takie publikacje mogą być wsparciem emocjonalnym, którego nie zapewnia system tego kraju. Sama dużo siły czerpię z opowieści innych matek. Jak czytam w książce Natalii de Barbaro, iż jest raz dobrą, a raz złą matką, przyznaje, iż zdarza jej się krzyknąć na dziecko – to czuję, iż dostaję od niej wsparcie, zrozumienie i swego rodzaju wentyl emocjonalny.

Nie powiedziałabym, iż potępiam rodziców, którzy upubliczniają wizerunki dzieci. Prawda jest taka, iż niestety bardzo wielka część krzywd, jakie się dzieciom wyrządza – i tu mówię zarówno o karaniu fizycznym, jak i o krzyku, o którym pani wspomniała – nie dzieje się w złej wierze. Każdemu może się to zdarzyć. Tylko pytanie, jak często, co dalej; czy dziecko później usłyszy „przepraszam”? Czy rodzic powie „przepraszam, to jest moja wina, to ja nie zapanowałam, nie zapanowałem nad swoimi emocjami”, a nie „do czego mnie doprowadzasz, ty wredny bachorze!”? Bo jeżeli to ostatnie, to wtedy nie dość, iż krzyknęłam na dziecko, to jeszcze nie wzięłam odpowiedzialności za własną nieumiejętność panowania nad emocjami. Obciążam wówczas dziecko dodatkowo, obarczam je winą, choć przecież to nie jest tak, iż ono do czegokolwiek mnie doprowadziło, tylko to mnie puściły nerwy.

Myślę jednak, iż rodzice, którzy czytają ten wywiad, kochają swoje dzieci i chcą dla nich dobrze. Popełniają błędy jak każdy i każda z nas.

Oczywiście! Ja też w to nie wątpię i nie chciałabym, żeby rodzice czuli się po lekturze tego tekstu źle. Jednocześnie po tylu latach zgłębiania problematyki przemocy, nie tylko wobec dzieci, uważam, iż to, co jest najbardziej przykre i najtragiczniejsze w aspekcie przemocy wobec innych ludzi, to fakt, iż ogromna większość krzywd jest wyrządzana niechcący, nieświadomie, a czasem wręcz w dobrej wierze. Naprawdę są rodzice, którzy wierzą, iż bijąc, wychowują swoje dzieci, i naprawdę stosują kary cielesne z dobrą intencją. Niestety dobre intencje nie zmniejszają krzywd. Wierzę, iż ta pani koleżanka, która upubliczniła zdjęcie córki podczas toalety, nie chciała jej upokorzyć; ani w tym momencie, ani w przyszłości. Zakładam, iż nie pomyślała o tym, co jej dziecko będzie czuło, gdy będzie starsze. A jest ogromnie prawdopodobne, iż będzie się źle czuło z tym, iż takie zdjęcie zostało w ogóle wykonane i jeszcze w dodatku upublicznione.

Czyli rodzice, którzy naruszają prawo dziecka do ochrony wizerunku, po prostu nie myślą o konsekwencjach.

Tak, są nieświadomi tego, iż mogą tym aktem zranić swoje dziecko. Są pewnie też nieświadomi istnienia prawa dziecka do prywatności w ogóle. Warto też na ich usprawiedliwienie dodać, iż żyjemy w kulturze, w której kategoria prywatności zanika. Od dawna rozmywa się ta granica między sferą publiczną a prywatną, ale to, co się dzieje w związku z istnieniem internetu, mediów społecznościowych czy telewizji w jej obecnym kształcie, skłania mnie coraz częściej do myśli, iż ta kategoria w ogóle zniknie. Prawie nikt już nie dba o prywatność, już nikogo nie dziwi przekraczanie kolejnych granic. Od dawna można powiedzieć, iż „wszystko jest na sprzedaż”, wszystko się upublicznia; w tym dzieci, traktowane czasem jako część rodzica. Nie dziwi mnie wcale, iż dorośli nie dbają o prywatność swoich dzieci, skoro nie dbają również o własną prywatność.

I to nie jest zła wola.

Wynika to z nieświadomości, z niewiedzy, nie ze złej woli. Myślę jednak, iż w tym jest rola osób, które są tego świadome, które rozumieją, na czym polega tu problem – żeby uświadamiać. Nie chodzi o krytykowanie czy piętnowanie, ale właśnie o uświadamianie. Zachęcanie do refleksji.

Fotografia: Dreamstime

Jakie mogą być konsekwencje upubliczniania prywatności naszych dzieci?

Oprócz wspomnianego przez panią wykorzystania wizerunków dzieci w celach krzywdzących, jakich większość rodziców choćby sobie nie wyobraża (w tym też np. kradzież tożsamości), może to być przede wszystkim naruszenie granic i praw dzieci oraz sprawienie im przykrości teraz albo w przyszłości. Każda osoba ma inne granice i dla każdej co innego będzie stanowić ich naruszenie. Zdjęcie dziecka na sedesie dla mnie jest ewidentne nadużyciem, nie mam absolutnie wątpliwości, iż nie powinno się go upubliczniać, zarówno ze względu na możliwość wykorzystania takiego zdjęcia w złych celach (nie tylko przez osoby o skłonnościach pedofilskich, ale też np. hejtujących rówieśników), jak i – przede wszystkim – ze względu na zaufanie dziecka. Bo nie wiemy, czy ono nie byłoby przeciwne publikacji takiego wizerunku, ale możemy przypuszczać, iż będzie czuło dużo nieprzyjemnych emocji, gdy to zobaczy w wieku 10 czy 15 lat. W tym sensie to jest złamanie prawa do prywatności młodej osoby i wiąże się z przykrymi konsekwencjami w postaci trudnych emocji, poczucia naruszenia granic, żalu do rodziców. Prawo do prywatności to także potrzeba człowieka; potrzebujemy przestrzeni tylko dla siebie. Azylu, intymności. Są rzeczy, którymi dzielimy się tylko z najbliższymi, ale są też takie, którymi nie dzielimy się z nikim.

Posegregujmy te publikacje na takie „lightowe” upublicznianie zdjęć naszej rodziny (w których dzielimy się przyjemnymi emocjami, miłymi doświadczeniami, dumą z dzieci, ich rozwoju) i na takie, gdzie od razu czujemy nadużycie, np. dziecko na nocniku czy nagie nad jeziorem. Odseparujmy opowiadanie o swoim życiu od naruszania granic intymnych. Czy w ogóle da się zarysować tutaj taką granicę?

Jak najbardziej można, ale problem bierze się stąd, iż każdy stawia tę granicę gdzie indziej. Dla pani i dla mnie nadużyciem jest publikacja zdjęcia nagiego dziecka nad jeziorem czy na nocniku, ale dla pani znajomej udostępnienie zdjęcia córki podczas toalety nie było nadużyciem. Gdyby ona uważała to za złe, toby tego nie zrobiła. Rzadko zdarza się, żeby ktoś robił publicznie złe rzeczy, zdając sobie sprawę, iż są one złe.

A czy zdjęcie z wakacji z rodzicami może naprawdę wywołać trudne emocje u dziecka?

Oczywiście! Przecież dorośli też czasem nie lubią niektórych swoich zdjęć, prawda?

Pytanie, czy jak dziecko powie: „mamo, ja tu brzydko wyglądam, czy mogłabyś to usunąć z Facebooka?”, to mama odpowie: „oczywiście, już usuwam”. To jest ok, ale jeżeli powie: „nie, bo mam tu już dużo lajków” albo: „nie, bo ja wyszłam świetnie, a to mój profil” – to jest, moim zdaniem, ewidentne nadużycie władzy rodzicielskiej.

Oczywiście mówimy tu o moich odczuciach i ocenach tych przykładowych sytuacji. To nie jest w żaden sposób uregulowane prawnie, a problemu nie dostrzegają choćby ostatni rzecznicy praw dziecka. Jedyna reakcja Marka Michalaka, Rzecznika Praw Dziecka poprzedniej kadencji (RPD w latach 2008–2018), związana z tą problematyką – jedyne nadużycie, które w ogóle dostrzegł w zakresie upubliczniania wizerunków dzieci – dotyczyła sprawy z 2015 roku. Rodzina z Poznania rok po udziale w programie telewizyjnym Mama kontra mama zainstalowała we własnym domu kamery i robiła streaming. Transmitowała na żywo codzienność swojej rodziny w internecie. Rzecznik Praw Dziecka zainterweniował i zwrócił się do sądu rodzinnego, który nakazał wstrzymanie transmisji.

To jest też szalenie interesujące i znamienne, iż sąd nakazał tej rodzinie dwie rzeczy: wstrzymanie transmisji na żywo oraz usunięcie z internetu wszystkich wizerunków dzieci, które zostały upublicznione. I co ta rodzina zrobiła? Wstrzymała transmisję, usunęła z internetu te zdjęcia i te wizerunki swoich dzieci, do których miała prawo. Ale ponieważ rok wcześniej ta sama rodzina wystąpiła w programie telewizyjnym i sprzedała telewizji TVN prawa do wizerunku swoich dzieci, to części wizerunków swoich dzieci nie mogła już usunąć i te do dzisiaj widnieją w internecie.

To pokazuje, iż coś, co nie należy do nas, czym tylko rozporządzamy, możemy sprzedać.

Dziecko w takiej sytuacji podlega „władzy rodzicielskiej”, bo rodzic zgodnie z polskim prawem sprawuje nad dzieckiem „władzę”, a nie „pieczę”, i może władać wizerunkami dzieci, jak chce – z wyłączeniem wizerunków pornograficznych.

Mówi pani o dość skrajnych sytuacjach, ale co łączy nadużycie i udostępnienie zwykłego rodzinnego zdjęcia z dzieckiem?

Brak zgody dzieci i brak refleksji rodziców nad potencjalnymi negatywnymi konsekwencjami. Jednak to nie jest tak, iż każde upublicznienie prywatności dziecka jest złe. Zdarzają się sytuacje bardzo skomplikowane i trudne, np. dotyczące problemu zbiórek na leczenie chorych dzieci. Przecież takie dzieci też są pokazywane w sytuacjach intymnych. Cierpiące. Upublicznia się intymne szczegóły ich życia, np. historię leczenia – choroba na pewno jest aspektem prywatnym. Ale niejednokrotnie takie zbiórki ratują życie dziecka, więc to są bardzo niejednoznaczne sytuacje…

Skoro sytuacja jest tak skomplikowana, czy jest jakieś rozwiązanie?

Nie ma. Rozmawiałam o tym niedawno z Anią Krawczak, która prowadzi szkolenia dla kandydatów na rodziców zastępczych i uczula ich na potrzebę ochrony wizerunku dzieci w opiece zastępczej. Te dzieci wymagają szczególnej ochrony prywatności, ale czasem upublicznienie ich spraw prywatnych jest niezbędne, chociażby na potrzeby zrzutki na rehabilitację czy leczenie.

Chodzi o to, żeby rodzic przed publikacją fotografii czy historii dziecka odpowiedział sobie na pytanie, po co chce to zrobić i z jakimi konsekwencjami dla dziecka może się to wiązać. Czy może to przynieść dziecku korzyść, czy wręcz przeciwnie jakieś przykrości? A o ile jest ryzyko negatywnych skutków, to czy te potencjalne pozytywne je przewyższają? o ile jest tylko ryzyko negatywnych skutków i nie ma widoków na żadne korzyści dla dziecka, jak na przykład w przypadku wspomnianego zdjęcia dziecka podczas toalety, to może nie warto upubliczniać takiego zdjęcia…

Warto jeszcze odpowiedzieć sobie na pytanie o konsekwencje dla dziecka teraz i w przyszłości, zrobić bilans zysków i strat z lotu ptaka oraz przemyśleć, czy chcielibyśmy, żeby nasz własny tego rodzaju wizerunek czy opis doświadczeń z dzieciństwa do dzisiaj widniał w internecie.

Te zalecenia sprowadzają się do zachęcania rodziców do refleksji i empatii.

Tak. Bo dla nas wszystkich granice się zacierają. Robimy tylko to, co robią wszyscy. Żyjemy w kulturze widzialności, w kulturze, gdzie wielką wartością jest sława i gdzie zaciera się granica nie tylko między sferą prywatną a publiczną, ale też między światem offline i online. Tych zmian już się pewnie nie cofnie, ale warto się zastanowić, czy płynąc z ich prądem, niechcący kogoś nie krzywdzimy. Warto szukać tych rozmytych granic.

I spytać siebie, jaką korzyść przynosi moje działanie?

Zdecydowanie! Być może to właśnie tu jest ta granica.

Fotografia: Paweł Klein

Anna Golus – doktorka nauk humanistycznych w zakresie nauki o kulturze i religii (doktorat o udziale dzieci w programach reality show obroniony w 2020 roku na Uniwersytecie Gdańskim), autorka książki Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci oraz Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci. Stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”, inicjatorka kampanii „Kocham. Nie daję klapsów” i akcji „Książki nie do bicia”.

Idź do oryginalnego materiału