Siedem powodów, aby odejść

newsempire24.com 6 dni temu

— Koniec! Dość! — Walentyna cisnęła szmatę do zlewu tak, iż krople rozprysły się po całej kuchni. — Nie wytrzymam już! Słyszysz, Mieczysławie? Nie wytrzymam!

Mąż podniósł wzrok znad gazety, niezadowolony zmarszczył brwi.

— Co znowu? Nerwica? Napij się kozłka.

— Napij się kozłka! — przedrzeźniła go Walentyna, ręce wparła w biodra. — Trzydzieści lat to samo! „Napij się kozłka, Waleniu. Nie krzycz, Waleniu. Gdzie jest obiad, Waleniu?” A ja kim dla ciebie jestem? Służącą?

Mieczysław złożył gazetę, westchnął ciężko. Na emeryturze wszystkie kobiety tracą rozum, myślał. Przestają pracować i wymyślają sobie problemy.

— Walentyno Maciejówna — powiedział celowo oficjalnie — co się stało? Wytłumacz się porządnie.

— Stało? — roześmiała się, ale śmiech był połamany. — Nic się nie stało, Mieciu. Po prostu coś zrozumiałam. Późno, ale jednak.

Walentyna wytrzeła ręce o fartuch, zdjęła go i powiesiła na haczyku. Ruchy miała powolne, przemyślane. Mieczysław zaniepokoił się — żona tak się zachowywała, gdy podejmowała ważne decyzje.

— Usiądź — powiedziała. — Pogadamy.

— O czym? — sięgnął po gazetę. — Może herbatę wypijemy? Obiecałaś kotlety na kolację…

— Kotlety — powtórzyła i pokręciła głową. — Oczywiście, kotlety. A wiesz, Mieciu, kiedy ostatnio zrobiłam coś dla siebie? Nie dla ciebie, nie dla dzieci, nie dla wnuków. Dla siebie.

Mieczysław zmieszał się. Takie pytania zawsze go paraliżowały. Po co coś robić dla siebie, skoro jest rodzina, dom, obowiązki?

— Nie rozumiem, o co ci chodzi.

— Nie rozumiesz, — skinęła głową. — Właśnie. I nigdy nie rozumiałeś. Pamiętasz, jak się poznaliśmy?

— Na potańcówce w klubie — odpowiedział automatycznie.

— Tak. Miałam dziewiętnaście lat. Chciałam iść na studia, na polonistykę. Pamiętasz?

Mieczysław mgliście coś sobie przypominał, ale wtedy wydawało mu się to dziewczęcym kaprysem. Po co kobiecie wyższe wykształcenie, skoro może dobrze wyjść za mąż?

— Pamiętam. I co z tego?

— To, iż nie poszłam. Boś powiedział: po co ci studia, jak wyjdziemy za mąż? Będą dzieci, dom do prowadzenia. I posłuchałam. Pierwszy powód.

Walentyna podeszła do okna, popatrzyła na podwórko, gdzie dzieci sąsiadów grały w piłkę. Taki sam słoneczny dzień był wtedy, gdy pierwszy raz pomyślała, iż życie ucieka jej przez palce.

— Potem urodziła się Hania — ciągnęła, nie odwracając się. — Chciałam wrócić do pracy, gdy skończyła rok. Do biblioteki. Książki kochałam, zawsze. A ty powiedziałeś: „Co za bzdury? Kto będzie zajmował się dzieckiem? Zostań w domu, zajmuj się macierzyństwem”.

— I słusznie! — oburzył się Mieczysław. — Dziecko bez matki to co? Sierota!

— Słusznie. — przytaknęła. — Drugi powód. Potem przyszedł na świat Wojtek. Potem twoja matka do nas się wprowadziła, pamiętasz? Chora, słaba. Kto się nią opiekował? Kto prał jej rzeczy, kupował lekarstwa, wodził do lekarzy?

— Ty. Ale to normalne, mężczyzna musi pracować…

— Normalne. Trzeci powód. — Odwróciła się, spojrzała na niego uważnie, jakby widziała go pierwszy raz. — A gdy ja zachorowałam? Pamiętasz, jak leżałam z zapaleniem płuc?

Mieczysław podrapał się po głowie. Ledwie pamiętał — żona rzeczywiście była chora, ale on wtedy miał dużo pracy w fabryce, kierownictwo naciskało…

— Pamiętam.

— Kto się mną opiekował, gdy gorączka sięgała czterdziestu stopni? Kto wzywał lekarza? Kto kupował leki?

Cisza się przeciągnęła. Mieczysław przypomniał sobie: zaglądał wtedy tylko czasem do sypialni, pytał, jak się czuje, a potem wracał do telewizora. Żona radziła sobie sama.

— Ja sama — odpowiedziała za niego. — Sama pełzłam do apteki, sama wzywałam lekarza. A ty choćby herbaty nie przyniosłeś. Czwarty powód.

Podeszła do stołu, usiedli naprzeciw siebie. Splecione dłonie położyła na kolanach, wyprostowała plecy. Mieczysław nagle zauważył, iż żona schudła. I siwych włosów przybyło. Kiedy to się stało?

— I co dalej? — spytał ciszej.

— Dalej przyszły wnuki. Hani Zosia, Wojtka Staś. I gdzie je zostawiali, gdy rodzice pracowali? U mnie. Kto odrabiał z nimi lekcje, karmił, prowadził do szkoły?

— No… babcie są od tego.

— Babcie. Właśnie. A dziadkowie w tym czasie? — uśmiechnęła się gorzko. — A dziadkowie siedzą w garażu z kumplami. Albo na rybach. Albo oglądają telewizję. Bo „ja całe życie harowałem, teraz odpocznę”. Piąty powód.

Mieczysław zaniepokojony przestał wiercić się na krześle. Żona wyraźnie zmierzała do czegoś ważnego.

— Waleniu, może już wystarczy? Co chcesz udowodnić?

— Nie chcę nic udowodnić. Tłumaczę. — Wstała, podeszła do lodówki, wyjęła słoik kompotu. — Napijesz się?

— Napiję.

Nalała kompot do dwóch szklanek, jedną postawiła przed mężem. Pił, a ona mówiła dalej:

— Szósty powód jest prosty. Nie widzisz mnie, Mieciu. W ogóle. Stoję przed tobą, patrzysz, ale nie widzisz. Nie wiesz, jaką sukienkę lubię, nie pamiętasz mojego urodzin bez podpowiedzi. Nie interesuje cię, o czym myślę, co czytam, czego się boję. Dla ciebie jestem częścią wnętrza. Wygodną, znajomą, niezauważalną.

— Waleniu, co ty opowiadasz? Przecież widzę! Trzydzieści lat razem…

— Razem — skinęła głową. — Obok siebie. Ale nie razem. Zauważyłeś, iż od pół roku chodzę na teatralne kółko?

Mieczysław był zaskoczony. Jakie kółko? Żona zawsze była w domu, zajmowała się gospodarstwem…

— Nie zauważyłem — przyznał szczerze.

— Właśnie. A ja chodzę. W każdą środę. I wiesz co? Tam są ludzie, którzy mnie słuchają. Którym zależy na mojej opinA kiedy spotkali się kilka miesięcy później na kawie w krakowskiej kawiarence, oboje wiedzieli już, iż ich drogi znów mogą się połączyć, ale tym razem nie z przyzwyczajenia, a z wyboru i prawdziwego zrozumienia.

Idź do oryginalnego materiału