Słodki Maluch

polregion.pl 4 dni temu

Szczeniak

Tomek mieszkał z mamą sam na sam. Ojciec oczywiście istniał, ale nie był im do niczego potrzebny. Na razie Tomek nie zadawał pytań o tatę. W szkole dzieci przechwalają się, kto ma lepszych rodziców, ale w przedszkolu ważniejsze są zabawki niż to, czy się tatę ma, czy nie.

Ewa postanowiła, iż lepiej, by Tomek nie wiedział, jak bez pamięci zakochała się w jego przyszłym ojcu, a gdy powiedziała mu o ciąży, ten wyjawił, iż jest żonaty. Owszem, ma problemy z żoną, ale nie może odejść, bo jej ojciec to jego szef. W razie czego zostanie bez grosza, a taki Ewie na pewno nie jest potrzebny. Poradził jej, by pozbyła się dziecka, póki nie jest za późno, bo alimentów nie dostanie. A jeżeli się uprze, będzie jeszcze gorzej…

Nie narzucała się, zniknęła z jego życia i sama wychowała Tomka. Chłopiec wyszedł jej wspaniały i to jej wystarczało.

Ewa pracowała jako nauczycielka w podstawówce, a pięcioletni Tomek chodził do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowali.

Po Nowym Roku do szkoły przyszedł nowy wuefista. Wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki, a było ich większość, od razu zaczęły się do niego przymilać. Tylko Ewa nie patrzyła w jego stronę, nie śmiała się z jego żartów. Może dlatego właśnie zwrócił na nią uwagę.

Pewnego dnia, gdy wychodziła po lekcjach z bramy szkoły, zatrzymał się przed nią terenowy samochód. Z auta wysiadł wuefista i otworzył przed Ewą drzwi od strony pasażera.

— Proszę — uśmiechnął się i skinął w stronę siedzenia.

— Dziękuję, ale mam niedaleko — odpowiedziała zdezorientowana.

— Wsiadaj. Lepiej jechać samochodem niż iść pieszo, choćby jeżeli niedaleko — zauważył rozsądnie.

Ewa zawahała się, ale w końcu wsiadła. Wuefista zamknął drzwi, usiadł za kierownicą i zapytał o adres.

— Nie wiem. Znam tylko numer przedszkola. — Spuściła wzrok.

— Jakiego przedszkola? — Spojrzał na nią zdziwiony.

— Przedszkola, do którego chodzi mój syn — wyjaśniła szybko.

— Masz syna? Duży? — Dlaczego od razu przeszedł na „ty”?

— Tomek. Ma pięć lat. — Ewa sięgnęła po klamkę. — Lepiej pójdę. Otworzyła drzwi.

— Zaczekaj. Podwiozę cię. — Włączył silnik.

Ewa zamknęła drzwi. Nie widziała w tym nic złego, żeby podwiózł ją po Tomka. I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta „z bagażem”, gdy wokół tyle wolnych i bez dzieci?

— No dobrze, jeżeli pan się nie spieszy… — westchnęła.

— Nie śpieszę się. Nikt na mnie nie czeka. Nie mam ani żony, ani dzieci — od razu się przyznał, oszczędzając jej niewygodnych pytań.

— Dlaczego? Okropny charakter? Kobiety nie wytrzymują? A może ktoś pana skrzywdził i boi się pan poważnych związków? — zapytała.

— Jaka wygadana. Nie spodziewałem się. A wygląda na cichą. Było wszystko: miłość, zawody serca. Ale do ślubu nie doszło, i to nie tylko z mojej winy. Nie wyszło. A charakter… Nie ma ludzi z idealnym charakterem, szanowna Ewo Katarzyno. Twoja aparycja też myli.

— Żałuje pan, iż postanowił mnie podwieźć? O, skręć w tę ulicę — poprosiła szybko.

Samochód zatrzymał się przed przedszkolem.

— Poczekam — powiedział, gdy Ewa wysiadła.

Zawahała się.

— Nie warto. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby syn zadawał potem pytania. Rozumie pan, panie Krzysztofie? — Spojrzała na niego surowo, jak na opornego pierwszoklasistę. — Nie czekaj na nas. Zamknęła drzwi i poszła do przedszkola.

Krzysztof siedział jeszcze kilka minut w samochodzie, zanim odjechał. Gdy po dziesięciu minutach Ewa wyszła z przedszkola, trzymając Tomka za rękę, odetchnęła z ulgą, ale też z lekkim rozczarowaniem. Wszystko jasne. Kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. I dobrze. „Nam też nie jest potrzebny” — pomyślała.

Ale następnego dnia znów czekał pod szkołą.

— Wiem, pewnie pomyślałaś, iż uciekłem, gdy usłyszałem o synu. A tu niespodzianka. Wsiadaj. Do przedszkola? — zapytał zwyczajnie.

Ewa się uśmiechnęła i skinęła głową. Gdy przyprowadziła Tomka do samochodu, chłopiec poważnie spojrzał na Krzysztofa, zupełnie jak ona dzień wcześniej, a potem spojrzał na mamę.

— To mój kolega z pracy, Krzysztof. Prowadzi u nas wuef. No co stoisz? Wsiadaj — powiedziała sztucznie wesoło, by ukryć zakłopotanie.

Tomek nie podskoczył z radości, nie rzucił się do samochodu. Powoli wsiadł na tylne siedzenie i wpatrywał się w okno.

— Gdzie jedziemy? — zapytał Krzysztof, odwracając się do niego.

— Nie za daleko. Bez fotelika mogą nas ukarać mandatem — odpowiedziała za syna Ewa.

— To jedźmy do centrum rozrywki. Na spacer jeszcze za zimno. Tomku, zgoda? — zapytał głośno i radośnie.

Tomek milczał, dalej wpatrując się w okno, jakby nic ważniejszego nie istniało. Krzysztof uśmiechnął się i ruszył.

W szkole milkli, gdy Ewa wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy pojawiał się wuefista, gwałtownie wychodzili, uśmiechając się krzywo i wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.

Krzysztof nie naciskał, był cierpliwy. Kilka razy wychodził po kolacji, ale za trzecim razem został do rana. Ewa spała niespokojnie, zerkała na cyfrowy zegarek — bała się, iż Tomek może ich zaskoczyć w łóżku.

— Daj spokój, chłopak duży, rozgarnięty. Niech się przyzwyczaja — powiedział nad ranem, przytulając ją.

Ale wysunęła się z jego objęć i wstała. W tygodniu nie da się go dobudzić, a dziś, na złość, mógł wstać wcześnie. Gdy Tomek po myciu wszedł do kuchni, Ewa smażyła już racuchy, a Krzysztof siedział przy stole.

— Dzień dobry — powiedział zdziwiony, patrząc na mamę.

— Umyłeś się? To siadaj jeść. — Ewa uśmiechnęła się najpierw do Krzysztofa, potem do Tomka, i podeszła ze smażalnikiem.

NajpierwTomek mocniej przytulił uśmiechniętego Szczęśniaka, a Ewa zrozumiała, iż prawdziwe szczęście nie pochodzi od mężczyzny, ale od małego, wiernego serca, które już na zawsze będzie częścią ich rodziny.

Idź do oryginalnego materiału