Słodki Pupilek

polregion.pl 3 dni temu

**Dziennik**

Żyliśmy tylko we dwoje – ja i mój synek, Kuba. Jego ojciec? Owszem, istniał, ale nie interesował się nami. Kuba jeszcze nie pytał o tatę. W przedszkolu ważniejsze są zabawki niż to, czy ma się oboje rodziców.

Więc po co mu wiedzieć, iż kiedyś zakochałam się w przystojnym facecie, który okazał się już żonaty? Gdy powiedziałam mu o ciąży, wyznał, iż nie porzuci żony – jej ojciec to jego szef. Bez pracy zostanie, a takiego nie chciałam. Radził, bym „pozbyła się problemu”, bo alimentów nie zobaczę. Gdybym się uparła, miałam liczyć na kłopoty…

Odeszłam bez słowa. Wychowałam Kubę sama. Był grzecznym chłopcem i to mi wystarczało.

Pracowałam jako nauczycielka w podstawówce, a pięcioletni Kuba chodził do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowaliśmy.

Aż po Nowym Roku pojawił się w szkole nowy wuefista – wysoki, przystojny, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczyciela (a było ich większość) kręciły się wokół niego. Tylko ja nie patrzyłam w jego stronę. Może dlatego zwrócił na mnie uwagę.

Pewnego dnia, gdy wychodziłam ze szkoły, podjechał terenówką. Otworzył przede mną drzwi.
– Proszę – uśmiechnął się.

– Dziękuję, ale mam blisko – odpowiedziałam zmieszana.

– I tak wygodniej jechać niż iść – odparł logicznie.

Wsiadłam. Zapytał o adres.
– Nie wiem… Znam tylko numer przedszkola – przyznałam się, spuszczając wzrok.
– Jakiego przedszkola? – zmarszczył brwi.
– Tego, do którego chodzi mój syn – wyjaśniłam.

– Masz syna? Duży? – Od razu przeszedł na „ty”.
– Kuba. Pięć lat. – Siegnęłam za klamkę. – Lepiej pójdę pieszo.
– Zaczekaj. Podwiozę was. – Włączył silnik.

Zamknęłam drzwi. Co mi tam. I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta „z bagażem”, gdy wokół pełno wolnych i bez dzieci?

– No, jeżeli pan nie śpieszy… – westchnęłam.
– Nie śpieszę. Nikogo nie mam – rzucił, jakby wyprzedzając moje pytania.
– A to dlaczego? Straszny charakter? Kobiety uciekają? – spytałam zaczepnie.

– Oho, jaka zadziorna. A wyglądałaś na cichą. Były miłości, były rozczarowania. Żadna nie skończyła się ślubem. A charakter… Każdy ma swoje wady, pani Ewo. Ty też nie jesteś taka słodka, jak wyglądasz.

– Żałuje pan, iż mnie podwiózł? Skręć w tę ulicę – poprosiłam szybko.

Stanęliśmy pod przedszkolem.
– Zaczekam – powiedział.
Zawahałam się.
– Nie warto. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, by Kuba zadawał pytania. Rozumie pan, panie Marku? – Spojrzałam na niego jak na niepojętnego pierwszaka. – Nie czekaj na nas.

Poszłam po Kubę. Gdy wyszliśmy, terenówki już nie było. Westchnęłam z ulgą… i lekkim rozczarowaniem. No tak, kobieta z dzieckiem to dla niego za dużo. I dobrze. „Nam też nie jest potrzebny” – pomyślałam.

Ale następnego dnia znowu czekał pod szkołą.
– Myślałaś, iż uciekłem, gdy dowiedziałem się o synu? Nieprawda. Wsiadaj. Do przedszkola? – zapytał zwyczajnie.

Uśmiechnęłam się. Gdy podeszłam z Kubą, chłopiec spojrzał na Marka tak samo jak ja dzień wcześniej, potem na mnie.
– To mój kolega z pracy, pan Marek. No, wsiadaj – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

Kuba nie podskoczył z radości. W milczeniu wsiadł na tył i wpatrywał się w okno.

– Gdzie jedziemy? – Marek odwrócił się do niego.
– Gdzieś niedaleko. Bez fotelika może być mandat – odpowiedziałam za syna.
– To może do centrum handlowego? Na dworze za zimno. Kubuś, zgoda? – zapytał wesoło.

Kuba nic nie odpowiedział. Marek wzruszył ramionami i ruszył.

W szkole milkli, gdy wchodziłam do pokoju nauczycielskiego. Gdy pojawiał się Marek, wymieniali znaczące spojrzenia.

On nie naciskał. Cierpliwie czekał. Dwa razy wychodził po kolacji. Za trzecim razem został do rana. Spałam źle, zerkałam na zegarek – bałam się, by Kuba nie zastał nas razem.

– Spokojnie, chłopak duży, ogarnięty. Niech się przyzwyczaja – szepnął nad ranem, obejmując mnie.

Wyrwałam się i wstałam. W tygodniu nie da się go dobudzić, a dziś, na złość, obudził się wcześnie. Gdy wszedł do kuchni, smażyłam naleśniki, a Marek siedział przy stole.

– Dzień dobry – zdziwił się Kuba, patrząc na mnie.

– Umyłeś się? To siadaj jeść. – Uśmiechnęłam się najpierw do Marka, potem do syna.

Położyłam naleśniki najpierw przed Markiem, potem przed Kubą. Chłopiec to zauważył.
– Smacznego – powiedziałam, nalewając herbatę. – Ile łyżeczek cukru? – spytałam Marka.

– Dwie. – Nie spuszczał wzroku z Kuby. – No co, zobaczymy, kto szybciej zje?

– Po co? – Kuba spojrzał na niego poważnie.
– Dla zabawy. – Marek się zmieszał. – Prawdziwy mężczyzna lubi wyzwania. No to start! – Wziął duży kęs i popił herbatą.

Kuba jadł powoli, bez entuzjazmu. Cieszyło mnie, iż nie dał się podejść, ale i martwiło – znaczyło, iż Marek mu się nie podoba.

– Mama mówiła, iż masz niedługo urodziny. Co chcesz dostać? Robota? Samochód? – Marek próbował innego podejścia.

– Chcę szczeniaka – odparł Kuba.
– Elektronicznego? To dla maluchów – skrzywił się Marek.
– Prawdziwego. – Kuba spojrzał na niego z wyższością.

– Rozmawialiśmy o tym. Szczeniak to obowiązek – wtrąciłam się. – Trzeba go wyprowadzać, sprzątać. Jesteśmy całe dni poza domem…

– To nic mi nie kupujcie. – Głos Kuby zadrżał.

– No, dojedz. Pojedziemy do sklepu, zobaczysz zabawki, może coś wybierzesz – Marek wstał.

W marcu znów zrobiło się zimno. Śnieg sypał, wiatr hulał.

W centrum handlowym oglądałam dla Kuby ubrania – rósł jak na drożdżach. Marek pokazywał mu zabawki. Kuba obojętnie patrzył na robotyGdy wróciliśmy do domu, Kuba przytulił szczeniaka, który już przestał się bać, a ja zrozumiałam, iż prawdziwe szczęście to widzieć uśmiech swojego dziecka, choćby jeżeli wszystko inne układa się inaczej, niż się marzyło.

Idź do oryginalnego materiału