Nowak był starym kawalerem. Żył sobie spokojnie, samotność mu nie ciążyła. Pracował jak wół. Swoją pracę uwielbiał. Przywykł robić wszystko idealnie, żeby wszędzie był porządek. A ile kobiet poznał, idealnej tak i nie znalazł. Tego roku pod koniec lipca, Nowak wybrał się na urlop na południe. Był bardzo zmęczony i chciał trochę uciec od cywilizacji. Wszedł w internet, dał ogłoszenie.
Odezwała się kobieta z dwójką dzieci, mieszkanka południowej wsi. Do morza tylko 20 minut pieszo, za to miejsce z dala od kurortów i miast, oddzielny pokój, a w ramach umowy, za jego zakupy, ugotują mu domowe jedzenie. W skrócie, dał się skusić. Dojechał bez przygód, nawigacja nie zawiodła. Dom był stary, ale czysty, pokój przytulny, a gospodyni życzliwa. Po podwórku biegał mały piesek, york. W ogrodzie dojrzewały owoce, a dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka, lat około 9-10, krzątała się po gospodarstwie. Gospodyni nie narzucała się Nowakowi, pytała, co ugotować, hojnie częstowała truskawkami i mile się uśmiechała. Nowak całe dnie spędzał nad morzem, pływał, wspinał się po skałach, fotografował i pisał do starego kumpla na Facebooku. Czasem zastanawiał się, skąd u pięćdziesięcioletniej kobiety tak małe dzieci. Zastanawiał się, zastanawiał, aż w końcu zapytał.
– Anna Kowalska, to państwo wnuki?
– Nie – odpowiedziała Anna – to mój syn i córka, tylko późne. Z rodziną mi nie wyszło, za mąż nie wyszłam, więc postanowiłam przynajmniej dzieci urodzić. I nie jestem taka stara, mam dopiero 48.
Gdy rozmawiali, Nowak przyjrzał się gospodyni – miła, łagodna, uśmiechnięta. I imię mu się podobało. Anna, Ania. Tak miała na imię jego matka. A Anna pachniała truskawkami i masłem. Młode wino było smaczne, wieczory lekko chłodne, a niebo pełne gwiazd. Oboje nie udawali, w końcu byli dorośli. W dzień zachowywali się normalnie, a nocą Nowak cicho przechodził na gospodarską stronę, do Ani. A potem skradał się z powrotem do swojego pokoju. Dzieci nie można przecież budzić. Mały piesek choćby nie zaszczekał na Nowaka, tylko spoglądał chytrze, jakby wszystko rozumiał. Fajny pies, oszczędny. Zjadał parę łyżek, ale pilnował podwórka sumiennie. Nazywała się Malwina. I Malwina zaczęła chodzić z Nowakiem nad morze, choćby pływała, potem wyszła, otrząsnęła się, wyschła na słońcu i biegła do domu przed Nowakiem. A on – za nią. Ale pewnego dnia Malwa nie przyszła. Nowak poszedł jej szukać, wołał, krzyczał, napisał z dziesięć ogłoszeń, zaczął je rozklejać. Gdzie się podział pies? Nie wiadomo. Wiekowa sąsiadka powiedziała, iż może zabrali go przyjezdni, ci co wynajmują na drugim końcu wsi. Nowak poszedł tam. Dotarł, a oni powiedzieli, iż wyjechali godzinę temu, z małym pieskiem, w stronę szosy. Nowak wrócił, wsiadł w samochód i popędził. Dogonił ich po jakichś 80 kilometrach i zablokował drogę. Z terenówki wyszły dwie dziewczyny, młode, bezczelne.
– Ej, odstaw auto. Nie umiesz jeździć? Zaraz wezwiemy policję.
– Wzywajcie – odpowiedział Nowak – tylko najpierw oddajcie psa.
– Ale się rozkręcił – zaśmiała się ta wyższa – to bezdomny pies, my go ratujemy.
– To nie jest bezdomny pies – powiedział Nowak – ma rodzinę. Nie wasz pies.
– Spadaj – wrzasnęła druga – jak nie odjedziesz, to szyby zbijemy.
Nowak obszedł je i zawołał: „Malwa, Malwina!”. Malwina zaczęła szczekać i biegać po siedzeniach, próbując przecisnąć się przez lekko uchylone okno. Dziewczyny łapały Nowaka za ręce, przeklinały i próbowały się bić. Nowak nie wiedział, co robić, zgłupiał, przecież nie będzie bił kobiet.
Pomógł nadjeżdżający policjant, gruby, spocony, sapiący. Co chwila zatykał uszy od krzyków dziewczyn, wziął Malwinę na ręce.
– Cicho wszyscy. Do kogo pies pójdzie, ten go dostanie. Przecież nikt nie ma na niego dokumentów.
– Kasia, Misiu – zakrzątały się dziewczyny, wyciągając kiełbasę – chodź do nas, do autka.
– Jedziemy, Malwa, do domu – powiedział Nowak.
Policjant postawił psa na ziemię. Malwina ruszyła do Nowaka, machając ogonem i głośno szczekając.
– No to chyba wszystko jasne – zasapał policjant.
– Nie, to nasz pies – krzyczały dziewczyny – Nie macie prawa go zabierać! Złożymy skargę na was do przełożonych! My go uratowałyśmy z samowolki!
Policjant zrobił się czerwony.
– Słuchajcie, wybawicielki. Alto spokojnie odjeżdżacie, albo sprawdzę wam ubezpieczenie, gaśnicę, trójkąt, apteczkę. I wszystkie tabletki w środku policzę. Auto macie brudne. No i trzeba je sprawdzić pod kątem kradzieży. A komputer tylko na komendzie…
Terenówka zniknęła szybko.
Nowak podał policjantowi rękę.
– Dziękuję, panie oficerze.
– Nie ma sprawy. Sam mam takiego psiaka. Burkuś, strachliwiecNowak wsiadł do samochodu, Malwina ułożyła się na jego kolanach, mała, ciepła, sierść jak aksamit, i w tej chwili poczuł, iż właśnie znalazł swój dom.