Słuchaj, muszę ci opowiedzieć tę historię – to jak jedna kobieta, zostawiona z dziećmi, całkiem odwróciła swój los.
Ewa pierwszy raz od dawna poczuła się wolna. Głęboko wdychając świeże powietrze rodzinnego Krakowa, poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła w stronę cmentarza. Dzieci zostały u cioci Hani – siostry jej zmarłej matki. Mieli wakacje, a Ewa w końcu mogła złapać oddech. Przyjechała na kilka dni: odwiedzić groby rodziców i zobaczyć kobietę, która w jej dzieciństwie była jak druga matka.
Ale gdy wróciła do domu, wszystko rozpadło się w jednej chwili.
„Oddaj klucze, Ewka” – rzucił zimno Marek, jej mąż, stojąc w progu. „To koniec. Kasia jest w ciąży. Ja zaczynam nowe życie, a ty jesteś wolna.”
„Co?…” – Ewa mało nie upuściła torby. „Marek, jak możesz?..”
Nawet nie mrugnął.
„Wiedziałaś, iż to nie było na zawsze. Ale się nie martw, i tak nic nie masz. Dom wynajęty, firma wujka, konta na mamę. Więc daj spokój, nie rób scen. A jeżeli będziesz utrudniać, zabiorę dzieci.”
Kiedyś Ewa była gwiazdą uczelni. Naturalna blondynka z zielonymi oczami, szczupła, kulturalna, opanowana. Miała przyszłość, plany, jej ojciec – Jan Kowalski – był poważanym człowiekiem. Marzyła, iż kiedyś razem założą firmę.
Ale w ciągu roku straciła wszystko. Najpierw ojciec, potem prawie od razu – matka. W czerni żalu zdawała dyplom, nieświadoma, jak trzyma długopis. Wtedy Marek pierwszy raz podszedł i powiedział:
„Wyjdź za mnie. I tak jest ci tu źle. Zacznijmy od nowa.”
Nie myślała – po prostu się zgodziła. Mieli pokój w akademiku kupiony przez ojca. Wyprowadzili się, zaczęli pracować, potem otworili firmę transportową. Ewa sprzedała choćby mieszkanie rodziców, żeby zainwestować.
Biznes szedł dobrze, na początku wszystko było na pół. Ale potem – urlop macierzyński, dzieci, i powoli wszystko „przepisali” na wujka Marka. Nie wnikała – w domu było spokojnie, dzieci zdrowe. Dopiero po urodzeniu córki Ewa zrozumiała – straciła nie tylko majątek, ale i siebie.
Zmieniła się. Ciało zmęczone nocnym karmieniem, praniem, domowymi obowiązkami. A Marek przeciwnie – „rozkwitał”: siłownia, długie włosy, opalenizna, zainteresowanie kobiet.
„Zapuściłaś się” – powiedział kiedyś z obrzydzeniem. „Z tobą choćby wstyd wyjść. Zrób sobie chociaż maseczkę.”
A teściowa nie omieszkała dolać oliwy do ognia:
„Dawno w lustro spojrzałaś? Mój syn to przecież przystojniak, a ty… Wyglądasz jak jego matka! Nie jesteś go warta!”
Ewa próbowała. Leczyła się. Trzymała dietę. Ale zmęczenie, zdrada i obojętność niszczyły ją szybciej niż kilogramy.
A teraz po prostu wyrzucił ją za próg. Bez krzyku, bez żalu. W torbie – tylko ubrania i dziecięce albumy. Żadnego domu, pieniędzy, praw do firmy, choćby stabilności. Tylko dwoje dzieci, które były już na poważnie zagrożone.
Pojechała do cioci Hani, a ta zaproponowała:
„Zostaw dzieci u mnie. Otrząśnij się. Pomogę.”
I pomogła. choćby dała pomysł na biznes: firma przeprowadzkowa. Ciocia włożyła oszczędności, Ewa dołożyła pieniądze ze sprzedaży pokoju w akademiku. Zaczęli skromnie – dwa auta, dwóch pracowników. A potem poszło…
W ciągu pięciu lat Ewa miała sieć w całym województwie, własną dyspozytornię, garaże. A Marek… Marek stracił wszystko. Kasia urodziła, ale gwałtownie się rozwiodła, zabierając mu mieszkanie. Firma „wujka” okazała się nie tak dochodowa, i niedługo po prostu wyrzucił siostrzeńca.
„Nawet nie jesteś formalnie zatrudniony. Po prostu ochroniarz” – powiedział. „Nie ufam ci już.”
„Mamo, powiedz coś!” – wrzasnął Marek.
„A co mam powiedzieć?” – wzruszyła ramionami teściowa. „Wszystko miałeś na talerzu. Sam to straciłeś.”
Resztki „pięknego życia” zamieniły się na łóżko w hostelu i pracę za kierownicą ciężarówki. Ale zdrowie zaczęło szwankować, więc Marek postanowił zatrudnić się jako kierowca… w największej firmie logistycznej w mieście.
Przyszedł na rozmowę i zobaczył… Ewę.
Szczupłą, zadbaną, pewną siebie kobietę w eleganckim garniturze. Patrzyła na niego spokojnie, choćby z lekkim uśmiechem.
„Cześć, Marek. Szukasz pracy?”
„Świetnie wyglądasz…” – wydukał. „Może weźmiesz mnie ze względu na stare dzieje? Znam miasto, mam doświadczenie…”
„Nie zatrudniamy dłużników alimentacyjnych” – spokojnie odpowiedziała. „Masz zaległości.”
„Próbowałem płacić!” – wybuchnął. „Może nie wszystko, ale starałem się!”
„Dzieci już mają po osiemnaście, a ty wciąż „próbujesz”. Nie potrzebujemy takich pracowników.”
Zaciśnięcia pięści.
„Mścisz się?”
„Nie, Marek. Nauczyłam się stawiać granice. Sam to wszystko sobie zrobiłeś. A ja – przetrwałam. Wstałam. Bez ciebie.”
„Nowy mąż pomógł?”
Ewa roześmiała się i wstała. Włosy spływały po ramionach, figura – jak za młodu. Tylko teraz w oczach miała stal.
„Nie. Zrobiłam to sama. Po tobie długo nie miałam siły, żeby kogokolwiek dopuścić do siebie. Dzięki za to. To hartuje.”
„No ale może jednak…” – mruknął. „Przecież kiedyś cię kochałem…”
Wtedy do gabinetu wszedł wysoki, jasnowłosy chłopak – żywy obraz Ewy.
„Mamo, idziemy na obiad? Wszystko w porządku?”
Rzucił Markowi lodowate spojrzenie:
„Niech pan idzie. I niech pan nie zawraca głowy mojej mamie, bo będziemy mieli inny rodzaj rozmowy.”
Marek zastygł. Potem gwałtownie odwrócił się i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.
Na zewnątrz mżył jesienny deszcz. Marek opuścił głowę. choćby nie zrozumiał, w którym momencie wszystko się popsuło. Ale gdzieś głęboko wiedział: zaczęło się tamtego dnia, gdy zdradził tę, która kiedyś wierzyła w niego bardziej niż w siebie.