Niedawno natknęłam się w internecie na artykuł o tym, jak podczas jubileuszu babci w restauracji wnuki przez cały wieczór siedziały w telefonach. Tekst miał prowokacyjny tytuł: „Miłości wnuków nie da się kupić.”
Artykuł wywołał prawdziwą burzę w sieci. Internauci dzielili się swoimi opiniami – jedni twierdzili, iż dzieci nie powinny korzystać z telefonów, bo to psuje im wzrok i odbiera dzieciństwo. Inni uważali, iż nie ma sensu zabierać maluchów na dorosłe uroczystości. Byli też tacy, którzy oburzali się na pomysł, by nie zabierać dzieci na jubileusz babci – przecież to najbliższa rodzina!
Moje zdanie może nie spodobać się wszystkim, ale uważam, iż jeżeli dziecko siedzi w telefonie, to lepiej się cieszyć, niż martwić – przynajmniej nie biega po sali i nie robi zamieszania. Jedna z czytelniczek podzieliła się w komentarzu swoją historią o tym, jak dziecięce wybryki zrujnowały najważniejszy dzień w życiu młodej pary.
Organizacja wesela czy jubileuszu w restauracji to ogromne przedsięwzięcie. Goście widzą tylko efekt końcowy, ale nie mają pojęcia, ile pracy, wysiłku i pieniędzy trzeba w to włożyć. Każdy detal – dekoracje, kwiaty, rozmieszczenie gości, zastawa stołowa – jest starannie zaplanowany. A jednak wystarczy jedna chwila, jedno nieprzewidziane zdarzenie, by zepsuć miesiące przygotowań. Oto historia pewnej kobiety, która po tym wydarzeniu przestała zabierać dzieci na uroczystości w restauracjach. Oddaję jej głos.
„Przyjaciółka zaprosiła mnie i męża na swoje wesele. Uroczystość odbywała się w eleganckiej restauracji pod Krakowem. Już w zaproszeniu zaznaczono, iż nie będzie tam animatorów, kącika zabaw ani atrakcji dla dzieci. Zrozumieliśmy przekaz i zostawiliśmy naszych synów pod opieką babci. Nie wszyscy jednak odczytali intencje młodej pary w ten sam sposób. Nasza wspólna znajoma, Katarzyna, przyszła na wesele z mężem i pięcioletnim synem, Antosiem. Chłopiec był niezwykle energicznym dzieckiem, które nie potrafiło usiedzieć w miejscu choćby przez minutę. Ich stolik znajdował się naprzeciwko naszego.
Na początku wszystko wydawało się w porządku. Antoś przyglądał się nowemu otoczeniu i spokojnie siedział przy stole. Jednak już po chwili zaczął się nudzić i zaczął biegać po sali jak szalony. Katarzyna próbowała go uspokoić, biegała za nim przez całą uroczystość, przez co praktycznie nie siedziała przy stole. Na początku jej współczuliśmy – nie miała okazji cieszyć się przyjęciem. Z czasem jednak okazało się, iż nie ma powodu do współczucia, bo Antoś nie był tylko nadpobudliwy – był po prostu rozpieszczony.
Kiedy bieganie mu się znudziło, podszedł do stołu, chwycił za róg obrusu i pociągnął z całej siły. Wszystko – jedzenie, napoje, talerze – wylądowało na kolanach gości. Kto zdążył odskoczyć, uratował swoją elegancką kreację. Ja nie miałam tyle szczęścia – moja sukienka została całkowicie zniszczona. A wraz z nią – moje dobre samopoczucie i euforia z tego wieczoru.
Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Wystarczy tacy znajomi i już nie trzeba wrogów! Po tym wydarzeniu nasze kontakty z Katarzyną niemal całkowicie się urwały. Rzadko widuję ją na uroczystościach i jubileuszach. Nie wiem, czy sama nie przychodzi z powodu wstydu, czy może po prostu nikt jej już nie zaprasza.
Mam jasne zdanie na ten temat – jeżeli zabierasz dziecko na uroczystość, musisz zawczasu pomyśleć, jak je tam czymś zająć. Inaczej może się to skończyć jak w przypadku Antosia. A jeżeli nie masz pewności, czy poradzisz sobie z energią swojego malucha, lepiej zostaw go w domu. To rozwiązanie będzie lepsze i dla ciebie, i dla innych gości.”