Symbol aspiracji i marzeń klasy średniej. Tak się mieszka w Miasteczku Wilanów. „To już nie ten blask co kiedyś”

news.5v.pl 1 tydzień temu

Reportaż powstał w ramach specjalnego cyklu Onetu „Mieszkam w Polsce”

Miasteczko Wilanów kojarzy cała Polska. Warszawskie osiedle z jednej strony jest symbolem aspiracji i marzeń klasy średniej. Z drugiej strony jest postrzegane przez wielu jako osiedle zamieszkałe przez „fajnopolaków” czy „lemingi” — oderwanych od rzeczywistości stosunkowo zamożnych ludzi, bezmyślnie kopiujących zachodnie wzorce za bramami swoich grodzonych podwórek.

Osiedle faktycznie w zamierzeniu miało być czymś nowym i lepszym. Zaprojektowane przez francusko-amerykańskiego urbanistę Guya C. Perry’ego, zaczęło być wznoszone w 2002 r., w przeddzień wejścia do Unii Europejskiej i w szczycie polskiej fascynacji Zachodem.

Regularna siatka ulic, ograniczenie wysokości budynków do czterech pięter i stylistyczne rygory odróżniały je od radosnej twórczości deweloperów w innych częściach kraju. Wilanów został pomyślany jako modelowe miasto w mieście. Osiedle miało pozwalać mieszkańcom na lokalne zaspokojenie wszystkich potrzeb i skłaniać ich do porzucenia samochodów na rzecz własnych nóg i rowerów. Do tego sama lokalizacja przydawała atrakcyjności — Miasteczko położone jest w bezpośrednim sąsiedztwie wzniesionego przez Jana III Sobieskiego Pałacu w Wilanowie.

Pomnik Jana III Sobieskiego i Marysieński w Miasteczku Wilanów

Krzysztof mieszka tu niemal od samego początku. Z pierwszych lat pamięta przede wszystkim błoto i brak chodników. — Droga od Pałacu Wilanowskiego była ułożona z betonowych płyt i nagle się urywała. A z drugiej strony bażanty przechadzały się po łące — wskazuje na gęsto dziś zabudowane centrum osiedla.

Jego przyciągnęło tu uporządkowanie i jednorodność. Krzysztof jest architektem. Z uznaniem wypowiada się o koncepcji Perry’ego. — jeżeli pracuje się zdalnie, rzeczywiście można stąd nie wyjeżdżać. Mam obok przychodnię, szkołę, do której chodzi moja córka, sklepy ze wszystkich branż. Wszystko jest na miejscu.

Jednocześnie zaznacza, iż z tym bogactwem mieszkańców „to trochę przesada”. — Kiedy kupowaliśmy tu mieszkanie, kosztowało tyle, co takie samo na Pradze. Nie było wcale wyjątkowe — przekonuje.

— Choć część mieszkańców jest w stylu „zastaw się, a postaw się” — dodaje po chwili zastanowienia. — Można usłyszeć od fryzjerki, iż ktoś kupił sobie BMW za 300 tys. zł, a nie ma na chleb. Ale wszędzie tak bywa. Różnica jest tylko taka, iż w innych miejscach ludzie są przemieszani. Są też ci starzy, są ci bardzo biedni. Tu tego nie ma.

Jedno auto w garażu, drugie na zakazie

Faktycznie, średnia wieku na ulicach jest tu wyraźnie niższa niż w innych dzielnicach Warszawy. Raczej nie spotka się tu emerytki, ciągnącej na wózku torbę z zakupami. Przeważają trzydziesto- i czterdziestolatkowie. W większości dobrze ubrani.

— Czasem, jak się wyjdzie na spacer, ma się wrażenie, iż to bardziej rewia mody — przyznaje Sebastian, młody ojciec, którego spotykamy właśnie na spacerze z dzieckiem i żoną Oliwią. W Wilanowie żyją od 10 lat.

— Ogólnie mieszka się dobrze. Więcej plusów niż minusów. Ale tych też kilka się znajdzie — ocenia.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Do minusów zalicza na przykład parkowanie. Budynki zostały co prawda nowocześnie wyposażone w podziemne garaże. Projektanci przyjęli normę 1,5 miejsca parkingowego na mieszkanie. Przy rodzimej miłości do samochodów okazała się ona zbyt niska.

— Wystarczy, iż ktoś ma jedno auto prywatne, a drugie służbowe i robi się problem — słyszymy. Do tego rzadko kiedy zmotoryzowana jest tylko jedna osoba w mieszkaniu. A zawsze mogą jeszcze przyjechać goście.

Kierowcy mimo zakazów parkują więc na ulicach, ograniczając przepustowość do jednego pasa. A ulice są dwukierunkowe i gdy ktoś chce się minąć, pojawia się kłopot. — To jest walka, kto komu ustąpi. Na tej uliczce ostatnio straciliśmy pół godziny. Tak się zakorkowała, iż ludzie nie mieli pojęcia, jak z tego wybrnąć — opowiada Sebastian.

Miasteczko Wilanów

— Tutaj wszędzie można dojść na piechotę. Do przedszkola, do knajpy, na lody. Ale z dojazdem do pracy już nie jest tak super — dodaje Oliwia. Podróż komunikacją miejską na pobliski Mokotów zajmowała jej dobrą godzinę. Teraz na szczęście pracuje zdalnie. — Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w centrum Warszawy. Czasem jedziemy na starówkę, żeby się przejść jak turyści.

„Żyłam z sąsiadami na szklankę mąki. Tu tego nie ma”

Sebastian i Oliwia to niejedyni młodzi rodzice, których spotykamy na spacerze w słoneczne popołudnie. Dzieci są w Wilanowie na każdym kroku. Markowa lodziarnia jest nimi wypełniona, jakby właśnie wpadła do niej szkolna wycieczka. Te starsze kręcą się po dzielnicy na rowerach i elektrycznych hulajnogach.

Maciej, z ośmioletnim stażem na osiedlu, narzeka, iż „to już nie ten blask, co kiedyś”. — Ten prestiż Wilanowa był związany ze spokojem. A teraz zrobiło się za dużo ludzi. Niech pan popatrzy, tłok jak w centrum, a w końcu jesteśmy na obrzeżach. Może i ludzie bogaci, ale czy jeden bogaty musi mieszkać tuż obok drugiego? — pyta.

Maciej na ulicy Miasteczka Wilanów

— Jest za mało zielonych terenów. Zaludnienie duże, a brakuje parków — wzdycha Sylwia, która z dziecięcym wózkiem wybrała się na skwer w sercu Miasteczka.

— To się nie liczy? — pokazuję wokoło. Są ławki, hamaki, drzewka i oczka wodne w oryginalnych kształtach. Wszystko pachnie nowością.

— Niby się liczy. Ale jestem przyzwyczajona do większych przestrzeni między blokami — odpowiada Sylwia. Rzeczywiście skwer, na którym stoimy, przypomina bardziej podłużny trawnik wciśnięty między pasy jezdni niż park z prawdziwego zdarzenia.

Na brak zieleni narzekają też inni. — Z parków jest tylko ten przy Pałacu Wilanowskim. Płatny. Poza nim, choćby jeżeli są drzewa, to jeszcze młode i niewysokie. Latem robi się patelnia — przyznaje Oliwia.

Sylwia dostrzega jeszcze jedną charakterystyczną rzecz. Sama mieszka w Wilanowie od niedawna. Przyjechała z Wielkopolski za pracą w stolicy. — Jest tutaj dużo osób takich jak my. To słoikownia. W sensie, iż mieszkają tu ludzie, którzy są w Warszawie ze względu na pracę, ale raczej nie identyfikują się z tym miejscem.

Skwer w Miasteczku Wilanów

Dodaje, iż ośrodek kultury organizuje co chwilę wydarzenia, ale ta integracja nie za bardzo wychodzi. Trochę jej to przeszkadza. — Mówię to jako pyra — Sylwia podkreśla swoje pochodzenie. — Wcześniej żyłam z sąsiadami na szklankę mąki. Tutaj tego nie ma.

— Czyli po szklankę mąki nikt do pani nie przychodzi?

— Nie.

— A pani do kogoś?

— Też nie.

— Dlaczego?

— Pukaliśmy do sąsiadów. Ale bez miłego przyjęcia. Trafiliśmy akurat na takich, którzy, powiedzmy, cenią swoją prywatność.

Albo się kocha, albo nienawidzi

Poszczególne kwartały Wilanowa były budowane przez różnych deweloperów, a każdy z nich miał pozostawioną pewną swobodę w projektowaniu. Wszystkie budynki musiały jednak dostosować się do ramowych wymagań ogólnego planu autorstwa Perry’ego.

Dzięki temu dzielnica ma zaskakującą spójność, ale po dłuższym spacerze uderzać zaczyna monotonia. Ulica po ulicy następują po sobie długie ściany czteropiętrowych bloków. Na najwyższych piętrach powtarzają się tarasy z tujami w doniczkach, na parterach żabki, salony urody i włoskie pizzerie.

Jedynym prawdziwie wyróżniającym się punktem jest Świątynia Opatrzności Bożej w samym środku Wilanowa — ale ona wydaje się tu stać raczej pomimo otaczającego ją osiedla. W powszedni dzień zarówno jej wnętrze, jak i wielkim plac przed nią świecą pustkami.

Świątynia Opatrzności Bożej

— To jest tak, iż ktoś albo kocha, albo nienawidzi tego miejsca — zaznacza Grzegorz, który do Miasteczka przeprowadził się trzy lata temu. On sam jest w tej pierwszej grupie. Bezpiecznie, wszystko pod ręką, po prostu rewelacja. Więc czemu ktoś miałby tego nienawidzić? — Że jest okno w okno. Za blisko siebie budynki — mówi Grzegorz. — To faktycznie może być ten jeden feler.

Inny rozmówca zwraca uwagę, iż z tym rajem dla pieszych też nie jest do końca tak, jak mogłoby się wydawać. Pierwotna koncepcja urbanisty nie przetrwała zderzenia z rzeczywistością. — Podwórka są w większości pozamykane. Nie wiem w sumie, dlaczego — przyznaje Sebastian. — Czasem nas to denerwuje. Trzeba chodzić dookoła bloku, tylko dlatego, iż furtka jest zamknięta i nie da się przejść prostą drogą. No, ale ostatecznie można się do tego przyzwyczaić.

On z Oliwią i dzieckiem niedługo nie będą musieli się już przyzwyczajać. Budują swój dom poza Warszawą.

— Nastolatki rozrabiają. Jeżdżą na motocrossach, przeklinają, rzucają petardami. To był jeden z powodów decyzji o wyprowadzce — tłumaczy. — To nie jest tak, iż źle tu się mieszka. Wręcz przeciwnie. Ale jasne, iż własny dom wygrywa z Wilanowem — podkreśla.

Czytaj kolejne teksty napisane w ramach cyklu „Mieszkam w Polsce”!

Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: marcin.terlik@redakcjaonet.pl

Idź do oryginalnego materiału