Syn nie przyjechał, bo żona mu zabroniła: Powiedziała, iż ciągle czegoś od niego chcemy, a nasz dom jej nie pasuje

polregion.pl 1 dzień temu

Dzisiaj znów boli… Mój syn nie przyjechał, bo synowa nie pozwoliła. Twierdzi, iż ciągle czegoś od niego chcemy, a nasz dom jej nie jest potrzebny.

— No cóż, nie przyjedzie… — westchnęłam gorzko. — Z mężem już choćby się nie denerwujemy, przywykliśmy. Za każdym razem to samo. Najpierw obiecuje, potem cisza.

— Co się stało tym razem? — zapytałam sąsiadkę. — Znowu synowa nie dała zgody? Pamiętam, iż nie układało wam się najlepiej…

— Może i nie pozwoliła. Choć syn nigdy wprost nie powiedział, iż to ona go powstrzymuje. Ale widać to po wszystkim… Kiedyś przyjeżdżał częściej. Teraz — nic. Znalazła sposób, by go przy sobie zatrzymać. choćby dźwigarów teraz weźmiemy do naprawy dachu — syn, widzisz, nie może wygospodarować jednego dnia — mówię, ledwo powstrzymując łzy.

Chodzi o mojego czterdziestoletniego syna, Bartosza. Wyjechał z rodzinnej wsi dwanaście lat temu, osiadł w Krakowie, został mechanikiem. Kiedyś sam wszystko naprawiał, teraz tylko nadzoruje. Ożenił się w mieście, kupił mieszkanie. Wszystko sam. Żonę, Ewę, poznał późno — oboje już nie byli młodzi, gdy się zeszli.

— Ona przed nim nigdy nie była w poważnym związku — ciągnęłam. — I rozumiem dlaczego. Charakter ma… trudny. Od pierwszego wejrzenia się nie polubiliśmy. Starałam się, naprawdę. Ale ona… jakby od razu uznała, iż jestem jej wrogiem.

— Słyszałam ją parę razy przez telefon — wtrąciła sąsiadka. — Dźwięczała jakby wyszydzała, choćby gdy tylko się witała. Nie rozumiem, co on w niej widzi.

Ewa prawie nie rozmawia z nami. Raz do roku, za jej specjalnym pozwoleniem, Bartosz może do nas przyjechać. I to — bez niej. W tym roku obiecał przyjechać na wiosnę — pomóc z remontem dachu. Kupił choćby bilety. Ale synowa, jak się okazało, wszystko przekreśliła.

— Jest w ciąży — powiedziałam ze złością. — Teraz, widzisz, nie można jej zostawić samej. Choć przecież dorosła kobieta, pielęgniarka, co jej może grozić? Dwa tygodnie mu nad uchem jęczała. Najpierw się opierał, ale potem…

— I jak to teraz wygląda? — pokręcił głową mąż. — On ją za rękę do pracy prowadzi? Ma przecież rodziców w pobliżu — niech oni pomogą. Dlaczego on ma rezygnować ze wszystkiego dla niej?

— Właśnie, właśnie — przytaknęłam. — Jestem pewna: to jej matka podżega. Mówi: nie puszczaj, a nuż wróci i się rozwiecie. Jej młodsza córka, swoją drogą, została sama z dzieckiem. Teraz mieszka u rodziców.

— Ale Bartosz to jednak nie ten typ — sprzeciwiłam się sama sobie. — Jest porządny. I dlaczego nie mogą przyjechać razem?

— Ależ skąd! — machnęłam ręką. — Ewa nigdy z nim nie przyjedzie. Mój mąż raz do niej zadzwonił — po tym urządziła taką scenę, iż kazał mi już więcej nie dzwonić. Bez sensu.

— A co mu powiedziała?

— Że ciągle czegoś od niego chcemy. Że odciągamy go od rodziny. Że już nie ma siły z nami walczyć. Że urlop ma spędzać z żoną i dzieckiem, a nie „dogadzać zachciankom starych”. I iż nasz dom jej nie jest potrzebny, niech sobie go zatrzymamy.

— Bezczelna! A syn?

— Mówi, iż to nie jego wina. Że nie chce eskalować. Że boi się o ciążę. Rozumiem to. Ale to niesprawiedliwe. Wychowaliśmy go, daliśmy, co mogliśmy. A teraz nie może przyjechać choćby na jeden dzień?

Mój mąż nie wytrzymał. W złości powiedział synowi, iż nie będzie już czekać — weźmie ekipę, sam wszystko zrobi. A niech siedzi z żoną, skoro dla niego jest ważniejsza niż rodzice.

— Tylko iż on tego nie rozumie — szepnęłam cicho. — Żon można mieć wiele… A rodzice są jedni. I nie żyją wiecznie…

Idź do oryginalnego materiału