Syn nie przyjechał, bo żona mu zabroniła: Twierdzi, iż ciągle czegoś żądamy i nasz dom jest jej niepotrzebny

newskey24.com 1 tydzień temu

— No cóż, nie przyjedzie… — z goryczą wzdycha Weronika Janowska. — Z mężem choćby już się nie denerwujemy, przyzwyczailiśmy się. Za każdym razem to samo. Najpierw obietnice, potem cisza.

— Co się stało tym razem? — pytam. — Znowu synowa nie pozwoliła? Pamiętam, iż jakoś się z nią nie dogadywaliście…

— Może i nie pozwoliła. Choć syn nigdy nie powiedział wprost, iż to ona go zatrzymuje. Ale widać… Dawniej przyjeżdżał częściej. A teraz — wcale. Znalazła sposób, by go przy sobie trzymać. choćby dach będziemy teraz naprawiać z najemnymi robotnikami — syn, proszę cię, nie może wyrwać jednego dnia — mówi Weronika, ledwo powstrzymując urazę.

Chodzi o jej czterdziestoletniego syna, Jakuba. Wyjechał z rodzinnej wsi dwanaście lat temu, znalazł pracę w wojewódzkim mieście, jest mechanikiem. Dawniej wszystko robił sam, teraz tylko nadzoruje. Ożenił się w mieście, kupił mieszkanie. Wszystko sam. Żonę, Krystynę, poznał późno — oboje nie byli młodzi, gdy się spotkali.

— Z nikim przed nim nie była poważnie związana — ciągnie Weronika. — I rozumiem dlaczego. Bo charakter ma… ciężki. Od pierwszej chwili nie zaiskrzyło. Starałam się, naprawdę. Ale ona… jakby od razu uznała, iż jestem wrogiem.

— Słyszałam ją parę razy przez telefon — wtrąca sąsiadka — jakby się wyśmiewała, choćby gdy tylko się wita. Nie rozumiem, co on w niej znalazł.

Krystyna prawie nie utrzymuje kontaktu z rodzicami Jakuba. Raz do roku, za jej „wielkim przyzwoleniem”, może do nich przyjechać. I to — bez niej. W tym roku Jakub obiecał przyjechać wiosną — pomóc z naprawą dachu. Kupił bilety. Ale synowa, jak się okazało, wszystko pokrzyżowała.

— Jest w ciąży — z irytacją mówi Weronika. — Teraz, uważasz, nie można jej samej zostawić. Choć dorosła kobieta, pielęgniarka, co jej może grozić? Od dwóch tygodni mu tnęła. Z początku się opierał, ale potem…

— Jak to wygląda? — kręci głową mąż Weroniki. — On ją za rękę do pracy prowadzi? Ma przecież rodziców obok — niech pomogą. Dlaczego on ma się wszystkiego wyrzekać dla niej?

— Właśnie — potakuje Weronika. — Jestem pewna, iż jej matka ją podjudza. Mówi: nie puszczaj, nagle wróci i się rozwiecie. Jej młodsza córka, swoją drogą, już tak została z dzieckiem na ręku. Teraz mieszka u rodziców.

— Ale przecież Jakub to zupełnie inny człowiek — protestuję. — Porządny. I czemu nie mogliby przyjechać razem?

— Co ty! — macha ręką kobieta. — Krystyna nigdy z nim nie przyjedzie. Mój mąż raz do niej zadzwonił — po tym urządziła taką scenę, iż kazał mi już w ogóle nie dzwonić do syna. Bez sensu.

— A co mu powiedziała?

— Że wciąż czegoś od niego chcemy. Że go trzymamy z daleka od rodziny. Że już nie ma siły z nami walczyć. Że urlop powinien spędzać z żoną i dzieckiem, a nie „zaspokajać zachcianki starców”. I iż nasz dom jej nie potrzebny, niech sobie zostaniemy.

— Co za bezczelność! A syn?

— Mówi, iż nie jest winny. Że nie chce zaostrzać sytuacji. Że martwi się o ciążę. Wszystko rozumiem. Ale to niesprawiedliwe. Wychowaliśmy go, daliśmy, co mogliśmy. A teraz nie może przyjechać choćby na jeden dzień?

Mąż Weroniki nie wytrzymał. W gniewie powiedział synowi, iż już nie będzie czekać — zatrudni ekipę, zrobi sam. A Jakub niech siedzi z żoną, skoro ona jest teraz dla niego ważniejsza niż rodzice.

— Tylko iż on tego nie rozumie — cicho mówi Weronika. — Żon można mieć wiele… Rodzice są jedni. I nie są wieczni.

Idź do oryginalnego materiału