Syn potajemnie odwiedza mnie, by nie zasmucić żony… A ja kiedyś oddałam mu wszystko.

newsempire24.com 5 dni temu

Mój syn po kryjomu przychodzi do mnie, żeby nie zasmucić żony… A ja kiedyś oddałam mu wszystko.

Wychowywałam syna sama. Tak się złożyło – mężczyzna, którzy był jego ojcem, nie chciał ani ślubu, ani odpowiedzialności. Gdy urodził się Tomek, jego tata w końcu po prostu zniknął – najpierw przesiadywał po nocach, potem wymyśnił „spotkania z kumplami”, aż w pewnym momencie już nie wrócił. I tyle – zostałam ja, z niemowlęciem na rękach i pustką w sercu, którą nie łzami, a pracą trzeba było wypełnić.

Wtedy pomogli mi rodzice. Bez mamy i taty nie dałabym rady. Tata nosił węgiel, sam zbudował nam piec, a mama gotowała zupy, bujała wózkiem, nocami czuwała całe godziny przy dziecku, gdy ja już nie miałam sił. Przetrwaliśmy. Pracowałam w szwalni, brałam dodatkowe zlecenia, szyłam w domu. Wszystko tylko dla niego – żeby mu niczego nie brakowało, żeby nie czuł się gorszy.

Tomek wyrósł na dobrego chłopeaka – życzliwy, posłuszny, zawsze uśmiechnięty. Gdy poszedł do wojska, ja płakałam nocami, bałam się, iż stracimy kontakt. Ale przez znajomych załatwiłam, iż trafił do jednostki niedaleko naszego miasta. Jeździłam całe kilometry, byle tylko go odwiedzić. A gdy tylko mógł, dowódca pozwalał mu wracać do domu. Do mnie – pod moją opiekę.

Służba się skończyła, poszedł na studia. I wtedy wszystko się zmieniło. Poznał dziewczynę – Kasię. Pierwszy raz zobaczyłam ją na jakimś przyjęciu – wysoka, rzucała się w oczy, patrzyła z tym swoim dziwnym półuśmieszkiem, jakby od dawna wiedziała wszystko o wszystkich. Tomek przy niej promieniał jak dzieciak. A ona uśmiechała się tak, jak się uśmiecha do obcych.

Od pierwszej chwili wyczułam – nie chce mnie w jego życiu. Ani mnie, ani mojej mamy, która też kochała mokiego wnuka. Kasia nie słuchała, gdy próbowałam tłumaczyć – nie jestem jej rywalką. Ja jestem jego matką. Ona – jego ukochaną żoną. To różne role. A ona jakby ciągle walczyła. I wygrywała.

Przed ślubem zrobiłam coś szalonego – oddałam im swoje mieszkanie. Tak, żyliśmy w dwupokojowej kostce w Lublinie. Nie pałac, ale swój kąt, wypracowany, pełen wspomnień. Wyprowadziłam się do mamy, bo Tomek mówił: „Mamo, tak będzie lepiej”. Uwierzyłam. Myślałam – to nas zbliży.

Najpierw była wdzięczność. A potem – remont. Kasia wyrzuciła wszystkie meble, zmieniła tapety, choćby lampy. Ani śladu po mnie. Milczałam – no cóż, młodość, nowe życie. Ale bolało.

Po roku przyszła na świat Hania. Moja pierwsza wnuczka. Byłam taka szczęśliwa. Pamiętam, jak przywiozłyśmy prezenty – kocyki, buciki, wstążki… A Kasia przyjmowała to jakby robiła łaskę, wpuszczając mnie za próg. Najpierw mogłyśmy z mamą przychodzić raz w tygodniu, na godzinę. Potem ca”A teraz Hanię widujemy tylko na zdjęciach, które Tomek przesyła potajemnie, gdy Kasia nie patrzy.”

Idź do oryginalnego materiału