Wychodzę z założenia, iż nikt nie urodził się doskonałym, nieskazitelnym i wszechwiedzącym (choć niektórzy się za takich uważają). Fajnie jest wymieniać się spostrzeżeniami i doświadczeniami, a w szczególności, gdy dotyczą one dzieci. Matki mają oczy dookoła głowy, widzą i słyszą więcej, niż mogłoby się wydawać. A kiedy trzeba, przyznają się do błędu i wyciągają wnioski. Mówią o tym, co im się podoba i przestrzegają przed tym, co złe i niewłaściwe.
Nasz rytuał
Średnio raz w miesiącu spotykam się z koleżankami na babskie ploteczki. To ma być nasz reset od codzienności, macierzyństwa i domowych obowiązków. Tak też miało być i tym razem, ale jak wyszło? Jak zwykle. Po chwili rozmowy z kategorii: "o niczym", wkroczyłyśmy na ścieżkę, z której nie potrafimy zboczyć: "dzieci".
Nasze pociechy są w podobnym wieku, dlatego mierzymy się niemalże z tymi samymi problemami. Podczas ostatniego spotkania debatowałyśmy głównie o obozach, koloniach, czyli pierwszych samodzielnych wyjazdach naszych dzieci. Nie miałam w tym temacie zbyt wiele do powiedzenia, jestem świeżakiem, takim nieopierzonym jeszcze ptaszkiem, który uczy się i podpatruje. Może za rok będę miała w tej kwestii większe doświadczenie.
Niepewność
Wyszłam z założenia, iż mój niespełna 8-letni syn nie jest gotowy na samodzielne wojaże. Pierwsza klasa podstawówki to jeszcze nie ten czas. To trochę za wcześnie. Kaśka była odważniejsza. Zaryzykowała i niemalże siłą wypchnęła swojego syna (w tym samym wieku) na obóz sportowy. Trochę się buntował, nie chciał jechać, ale tak jakby nie miał wyjścia.
– Postawiłam go trochę przed faktem dokonanym, bo sam nigdy by się na to nie odważył. Trzymałby się tej mojej spódnicy przez całe życie. Wiecie przecież, iż Szymon to taki maminsynek – opowiada, a my otwieramy usta ze zdziwienia.
Sandra zapisała córkę na pierwszy samodzielny wyjazd, gdy ta miała 9 lat.
– W moim odczuciu to był dobry moment. Sama zapytała, czy może jechać z koleżankami, przecież nie mogłam odmówić. Nie wyobrażam sobie posyłać dziecka na siłę, tak dla swojego widzimisię – mówi.
Jednak głównym tematem rozmowy był Szymek i to, jak odnalazł się na obozie, do którego nastawiony był sceptycznie. Kaśka opowiadała jednym tchem, nie mogła przestać. Bo to, co się wydarzyło po powrocie, przerosło jej wszystkie wyobrażenia i oczekiwania.
Szok i niedowierzanie
Szymek jest rozpieszczonym jedynakiem. Rodzice wszystko podsuwają mu pod nos i we wszystkim go wyręczają. Krążą nad nim niczym helikopter, czuwają i patrolują.
– Chyba niepotrzebnie trzymaliśmy go tak długo pod kloszem i nie pozwalaliśmy, by stała mu się jakaś krzywda. Chcieliśmy naprawić swój błąd, dodać mu odwagi i pewności siebie. Zależało nam, by zaczął bardziej żyć swoim życiem, a nie tak tylko z nami. Stąd ta decyzja o samodzielnym wyjeździe – tłumaczy się Kasia.
– Ku naszemu zdziwieniu wrócił z uśmiechem na ustach. Wyszedł z autokaru w podskokach, pełen entuzjazmu. Nie mogliśmy uwierzyć w to, co widzimy. Ale to, co wydarzyło się w domu, to dopiero szok! Od powrotu minął już ponad tydzień, a ja nie poznaję własnego dziecka. Zaradny, samodzielny. Już choćby przestał mnie prosić, bym mu nalała wody do kubka. Raz choćby zrobił nam śniadanie, a ja mało nie przewróciłam się z wrażenia. No dziewczyny, zupełnie inny chłopak. Jak go zobaczycie, to dopiero zrozumiecie, o czym mówię – opowiada.
Kasia nie mogła się go wychwalić, była pod wrażeniem i zastanawiała się, kiedy ten czar pryśnie. Jednak podobno, póki co nic na to nie wskazuje. Szymek zaczął pomagać w obowiązkach domowych i jest o wiele bardziej zorganizowany niż dotychczas. Jedno jest pewne, ten skok na głęboką wodę dobrze mu wyszedł. Może i ja powinnam zaryzykować?