Dziś muszę opowiedzieć o czymś, co złamało mi serce. Mój syn zachował się wobec mnie i swojej siostry w sposób tak podły, iż do dziś nie mogę dojść do siebie. Jego zdrada wbiła się w moje serce jak nóż, niszcząc zaufanie, którym go darzyłam przez całe życie. To historia o miłości matki, zrujnowanych nadziejach i rodzinnej tragedii, która zostawiła nas w ruinie.
Nazywam się Zofia Nowak, mam 62 lata. Mieszkam w małym miasteczku na południu Polski, wychowałam dwoje dzieci – syna Wojtka i córkę Kingę. Niedawno poprosiłam Wojtka, aby zwolnił mieszkanie, które zajmował z rodziną, aby Kinga mogła się tam wprowadzić. Ale to, co zobaczyłyśmy z córką, gdy weszłyśmy do tego mieszkania, poraziło nas. Wojtek i jego żona Agnieszka nie tylko się wyprowadzili – zniszczyli wszystko: zdarli tapety, wyrwali panele, zabrali żyrandole, karnisze, a choćby wannę i toaletę. Jestem pewna, iż to była zemsta, i iż stała za tym Agnieszka.
Dziesięć lat temu, gdy Wojtek ożenił się z Agnieszką, odziedziczyłam po ciotce dwupokojowe mieszkanie. Wtedy młodzi czekali na pierwsze dziecko, więc chcąc im pomóc, pozwoliłam im się tam wprowadzić. „Pomieszkajcie na razie – powiedziałam. – Ale to nie jest prezent, tylko tymczasowe lokum, aż kupicie swoje”. Mieszkanie było stare, bez remontu, bo mieszkała w nim starsza krewna. Wojtek z Agnieszką, przy pomocy jej rodziców, zainwestowali w remont: wymienili okna, instalację elektryczną, hydraulikę, wyrzucili starą meble i urządzili wszystko od nowa. Cieszyłam się, iż stworzyli swój kąt, ale zawsze przypominałam – mieszkanie nie jest ich.
Lata mijały. Wojtek i Agnieszka doczekali się dwójki dzieci, zapisali je do przedszkola i szkoły niedaleko domu. Im było wygodnie, a oni najwyraźniej zapomnieli o moich słowach. Przez te dziesięć lat nie odłożyli na kredyt, nie zrobili kroku w stronę własnego mieszkania. Ich życie toczyło się spokojnie, a ja milczałam, nie chcąc burzyć ich spokoju. Ale wszystko się zmieniło, gdy Kinga, moja młodsza córka, oznajmiła, iż chce żyć samodzielnie. Ma 24 lata, właśnie skończyła studia, zaczęła pracę i marzy o własnym życiu, o założeniu rodziny. Uznałam, iż czas przekazać mieszkanie jej.
Gdy powiedziałam Wojtkowi, iż mają się wyprowadzić, zbladł. „Jak to, wyrzucacie nas?” – wykrzyknął. Agnieszka milczała, ale jej spojrzenie było pełne złości. „Mówiłam, iż mieszkanie nie jest wasze na zawsze – powiedziałam stanowczo. – Przez tyle lat mogliście kupić coś swojego. Wynajmijcie coś albo przeprowadźcie się do rodziców Agnieszki”. Dałam im miesiąc na znalezienie nowego miejsca, ale ten miesiąc zamienił się w koszmar. Kłóciliśmy się codziennie, Wojtek krzyczał, iż rujnuję im życie, Agnieszka oskarżała mnie o niesprawiedliwość. Trzymałam się twardo, ale serce pękało mi z bólu.
W końcu się wyprowadzili. Przyjechałam z Kingą, żeby posprzątać przed jej wprowadzką. Ale to, co zobaczyłyśmy, było gorsze niż najgorszy sen. Mieszkanie przypominało ruinę: gołe ściany bez tapet, wyrwane panele, puste sufity bez żyrandoli, choćby wanna i toaleta zniknęły. Z drżeniem w głosie zadzwoniłam do Wojtka: „Jak mogłeś tak postąpić? To podłość!” Odpowiedział z goryczą: „Nie zostawię Kindze mieszkania z remontem! My z Agnieszką wszystko robiliśmy sami, wydawaliśmy pieniądze, siły, czas. Dlaczego mam jej robić taki prezent?”
Jego słowa mnie dobiły. Kinga, stojąca obok, płakała. Ma zaledwie 24 lata, nie ma pieniędzy na remont, a ja, emerytka, nie mogę pomóc – moja emerytura ledwo starcza na moje potrzeby. Mieszkanie jest niezdatne do życia, a Wojtek z Agnieszką najwyraźniej cieszą się z naszego bólu. Dałam im dach nad głową, wsparcie, a oni odpłacili mi zniszczeniem. To nie tylko zemsta – to zdrada, której nie mogę wybaczyć. Moja córka została bez domu, a ja – bez wiary we własnego syna. I teraz zadaję sobie pytanie: gdzie popełniłam błąd, wychowując go?
Dziś wiem jedno – czasem choćby najbliżsi potrafią zranić najmocniej. Najważniejsze, by nie dać się złamać, choćby gdy ból wydaje się nie do zniesienia.