Synowa oczekuje równej miłości dla wszystkich dzieci. Ja nie potrafię…

twojacena.pl 2 dni temu

Nie jestem z tych kobiet, które lekko odrzucają cudzy los. Życie nauczyło mnie wiele. Samodzielnie wychowałam dwoje dzieci, przeszłam przez trudności i rozczarowania, znam cenę prawdziwej troski i nieprzespanych nocy, gdy dziecko ma gorączkę, a ty jesteś sama przy nim, i nikogo więcej nie potrzeba. Ale są rzeczy, których nie da się wymusić. choćby miłości.

Kiedy mój syn Kamil oznajmił, iż zamierza ożenić się z kobietą, która ma dziecko, nie protestowałam. Wsparłam go jako matka, bo widziałam, iż jest naprawdę zakochany. A dla mnie najważniejsze było, by syn był szczęśliwy. By go kochano, ceniono. A czyjaś przeszłość? Niech będzie, byle wszystko było prawdziwe. Nigdy nie powiedziałam złego słowa o jego wybrance, Oli. Sama wychowuje dziewczynkę, mąż uciekł — takich kobiet nie oceniam, trzeba je zrozumieć. Ale…

Minęło siedem lat, odkąd stali się rodziną. Zosi z pierwszego małżeństwa jest teraz sześć lat, a naszemu wspólnemu wnuczkowi Bartkowi — zaledwie dwa. Dziewczynka jest mądra, ładna, spokojna. Ale jednak… nie jest moją krwią. Robię, co mogę. Kupuję prezenty, równe, by nie było urazy, nie dzielę grosza między dzieci. Czytam Zosi bajki, bawię się z nią w dom, pomagam w lekcjach. Ale moje serce — należy do Bartka. W nim widzę Kamila, rysy mojego zmarłego męża. Rozpływam się z miłości, aż strach oddychać — taki swój. A Zosia? Po prostu jestem dla niej dobra. Życzliwa, serdeczna. Ale nie więcej.

To właśnie stało się powodem kłótni z Olą. Żąda, bym kochała Zosię tak samo jak Bartka. Jakby miłość można było włączyć na rozkaz. Nie, moja droga, tak się nie da. Nie potrafię grać przed ludźmi. Mogę pomóc, być blisko, wspierać — ale nie udawać.

Nie obwiniam Zosi o nic. To tylko dziecko, które znalazło się w trudnej sytuacji. Ale ma swoje babcie. Jedna mieszka daleko, druga zniknęła po rozwodzie — to nie moja wina. Ola sama opowiadała, jak jej matka pracuje na emeryturze i rzadko bierze wnuki. Jak nie wpuści ich bez uprzedzenia, jeżeli nie przywiozą jedzenia i ubrań. Więc dlaczego to ja jestem obwiniana?

W przeciwieństwie do teściowej, zawsze jestem gotowa pomóc. Na pierwsze wezwanie. Albo ubrania przywiozę, albo zakupy, albo Zosię na zajęcia zawiozę. I to wszystko — z miłością. Ale tylko taką, na jaką mnie stać. Więcej nie. Nie proście.

Ola przyjmuje mnie coraz chłodniej. Każdy prezent ocenia wzrokiem, jakby liczyła koszty. „A Zosi co? Dlaczego Zosia dostaje tylko książkę, a Bartek zabawkę?” Jak wytłumaczyć, iż książkę wybrałam z serca, iż bardziej pasuje do Zosi? Dla niej jednak odpowiedź jest jedna: „Nie kochasz mojej córki”. Próbuję delikatnie wyjaśnić — nie muszę kochać. Miłość zdobywa się czasem, rodzi się sama, nie podlega rachunkom. Jestem dla Zosi dobra, i to powinno wystarczyć.

Z Kamilem też rozmawiałam. Spokojnie, bez histerii. Powiedziałam, iż nie mam nic przeciwko Zosi. Że staram się być uważna. Ale zmusić się do równej miłości — nie potrafię. I jeżeli on z żoną będą nalegać, bym czuła to, czego nie czuję — lepiej ograniczyć kontakty, niż udawać. Zrozumiał. Jest rozsądnym chłopakiem. Ale teraz stoi między żoną a matką, jak między młotem a kowadłem. I nie wie, po której stronie stanąć.

A ja… Mam już dość udowadniania oczywistości. Jestem babcią. Prawdziwą. Ale tylko jednemu dziecku — z krwi. Drugiemu — jestem po prostu dobrą dorosłą. To uczciwe. To adekwatne. Bez krzywdy dla dziecka. Ale żądać ode mnie więcej — to okrutne.

I wiecie co? Nie jestem złą osobą. Po prostu nie zgadzam się, by mnie osądzano za to, iż nie potrafię przeskoczyć samej siebie. To moje serce. Moja sprawiedliwość. Moja prawda. I nie odstąpię od niej, choćby jeżeli będzie mnie to kosztować relację z synową.

Idź do oryginalnego materiału