**Szczeniak**
Marek z mamą mieszkali sami. Ojciec chłopca oczywiście istniał, ale nie był im potrzebny. Na radzie Marek nie zadawał pytań na jego temat. W szkole dzieci przechwalają się, czyj tata jest fajniejszy, ale w przedszkolu ważniejsze są zabawki niż obecność lub brak ojca.
Ewa postanowiła, iż lepiej, aby Marek nie wiedział, jak bez pamięci zakochała się w przyszłym ojcu chłopca. Kiedy powiedziała mu o ciąży, on oznajmił, iż jest żonaty. Owszem, ma problemy z żoną, ale nie może odejść, bo jej ojciec to jego szef. W razie czego zostanie z niczym, a takiego Ewa na pewno nie potrzebuje. Radził pozbyć się dziecka, póki jeszcze czas, bo alimentów nie zobaczy. A jeżeli się uprze, to tylko gorzej dla niej…
Nie narzucała się. Zniknęła z jego życia i sama wychowała Marka. Chłopak wyszedł jej wspaniały, a to jej wystarczyło.
Ewa pracowała jako nauczycielka w podstawówce, a pięcioletni Marek chodził do przedszkola. Nikogo więcej im nie brakowało.
Po Nowym Roku w szkole pojawił się nowy wuefista – wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki, a było ich większość, natychmiast zaczęły się do niego uśmiechać i zabiegać o jego uwagę. Tylko Ewa nie patrzyła w jego stronę, nie śmiała się z jego żartów. Może dlatego właśnie on zainteresował się nią.
Pewnego dnia, gdy wychodziła po lekcjach ze szkoły, przed nią zatrzymał się terenowy samochód. Z auta wysiadł wuefista i otworzył przed Ewą drzwi od strony pasażera.
– Proszę – uśmiechnął się i skinął w kierunku fotela.
– Nie, dziękuję. Mam niedaleko – odpowiedziała zmieszana.
– Wsiadaj. I tak lepiej jechać niż iść, choćby jeżeli niedaleko – zauważył rozsądnie.
Ewa zawahała się, ale w końcu wsiadła. Wuefista zatrzasnął drzwi, usiadł za kierownicą i zapytał o adres.
– Nie wiem… Znam tylko numer przedszkola – przyznała, spuszczając wzrok.
– Jakiego przedszkola? – Spojrzał na nią niepewnie.
– Tego, do którego chodzi mój syn – wyjaśniła szybko.
– Masz syna? Dużego? – Dlaczego od razu przeszedł na „ty”?
– Marek. Ma pięć lat – odpowiedziała i sięgnęła po klamkę. – Lepiej pójdę.
– Zaczekaj. Wsiadajcie, podwiozę was – włączył silnik.
Ewa zatrzasnęła drzwi. Nic się nie stanie, jeżeli podwiezie ją po Marka. I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta „z bagażem”, skoro wokół pełno wolnych i bez dzieci?
– No dobrze, jeżeli panu nie spieszy się… – westchnęła.
– Nie spieszy. Nikt na mnie nie czeka. Nie mam ani żony, ani dzieci – odparł od razu, oszczędzając jej pytań.
– A dlaczego? Straszny charakter? Kobiety nie wytrzymują? A może pana ktoś skrzywdził i boi się poważnych związków? – spytała Ewa.
– Ojej, jaka zaczepna. Nie spodziewałem się. Z wyglądu taka spokojna. Było i tak, i tak. Ale do ślubu nie doszło, i to nie tylko z mojej winy. Nie wyszło. A charakter… No przecież nikt nie jest idealny, szanowna Ewo Agnieszko. Ty też nie jesteś taka, jak wyglądasz.
– Żałuje pan, iż mnie podwiózł? O, proszę skręcić w tę bramę – gwałtownie powiedziała.
Samochód zatrzymał się przed przedszkolem.
– Zaczekam – powiedział wuefista, gdy Ewa wysiadła.
Zawahała się.
– Nie warto. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby syn potem zadawał pytania. Rozumie pan, Tomaszu Andrzeju? – Spojrzała na niego surowo, jak na niepojętliwego pierwszaka. – Nie czekaj pan na nas. – Zamknęła drzwi i poszła do przedszkola.
Odeszła, a Tomasz Andrzej Kowalski siedział jeszcze kilka minut w samochodzie, rozmyślając. Potem odpalił silnik i odjechał. Gdy po dziesięciu minutach Ewa wyszła z przedszkola, trzymając Marka za rękę, westchnęła z ulgą i lekkim rozczarowaniem. Wszystko jasne. Kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. No i dobrze. „Nam też on nie jest potrzebny” – pomyślała.
Ale następnego dnia Tomasz znów czekał pod szkołą.
– Wiem, myślałaś, iż uciekłem, gdy usłyszałem o synu. A jednak nie. Wsiadajcie. Do przedszkola? – spytał zwyczajnie.
Ewa uśmiechnęła się i skinęła głową. Gdy przyprowadziła Marka do samochodu, chłopiec poważnie spojrzał na Tomasza – dokładnie tak, jak ona dzień wcześniej – a potem podniósł wzrok na matkę.
– To mój kolega z pracy, Tomasz Andrzej. Pracuje w naszej szkole. No co stoisz? Wsiadaj – powiedziała Ewa, udając wesołość, by ukryć zakłopotanie.
Marek nie podskoczył z radości, nie rzucił się do samochodu. Z poważną miną wdrapał się na tylne siedzenie i wpatrywał się w okno.
– Gdzie jedziemy? – spytał Tomasz, odwracając się do niego.
– Gdzieś niedaleko. Bez fotelika mogą ukarać mandatem – odpowiedziała za syna Ewa.
– W takim razie pojedziemy do centrum rozrywki. Na spacer jeszcze za zimno. Marek, zgadzasz się? – zapytał głośno i wesoło.
Marek nie odpowiedział, wciąż patrzył przez okno, jakby nie było nic ważniejszego. Tomasz uśmiechnął się i ruszył.
W szkole wszyscy milkli, gdy Ewa wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy pojawiał się wuefista, gwałtownie wychodzili, uśmiechając się znacząco.
Tomasz nie naciskał, był cierpliwy. Dwa razy wychodził po kolacji, ale za trzecim razem został do rana. Ewa spała niespokojnie, budziła się i patrzyła na zegarek – bała się, iż Marek może ich zaskoczyć w łóżku.
– Daj spokój, chłopak duży, rozgarnięty. Niech się przyzwyczaja – powiedział o świcie Tomasz, przytulając ją.
Ale ona wysunęła się z jego objęć i wstała. W tygodniu syna nie da się dobudzić, a dziś, na złość, mógł wstać wcześnie. Gdy Marek po myciu wszedł do kuchni, Ewa smażyła już racuchy, a Tomasz siedział przy stole.
– Dzień dobry – powiedział zdziwiony Marek i spojrzał na matkę, czekając na wyjaśnienia.
– Umyłeś się? To siadaj jeść. – Ewa uśmiechnęła się najpierw do Tomasza, potem do syna i podeszła z patelnią.
Kiedy Marek przytulił się do matki, a uśmiechnięty szczeniak merdał ogonem u ich stóp, Ewa zrozumiała, iż prawdziwe szczęście już od dawna było w ich małym, wspólnym świecie.