**Szczeniak**
Małgosia i jej syn Tomek mieszkali sami. Ojciec Tomka oczywiście istniał, ale nie był im potrzebny. Chłopiec na razie nie zadawał pytań o tatę. W szkole dzieci licytują się, czyje rodzice są fajniejsi, ale w przedszkolu ważniejsze są zabawki niż obecność lub brak ojca.
Małgosia uznała, iż lepiej, żeby Tomek nie wiedział, jak bez pamięci zakochała się w swoim przyszłym mężu, a gdy powiedziała mu o ciąży, on oznajmił, iż jest żonaty. Problemy z żoną miał, ale nie mógł odejść, bo jej ojciec był jego szefem. W razie czego zostałby z niczym, a taki Małgosi raczej nie byłby potrzebny. Doradził nawet, żeby pozbyła się dziecka, póki nie jest za późno, bo alimentów nie zobaczy. A jeżeli postanowi działać, będzie tylko gorzej…
Nie narzucała się. Zniknęła z jego życia i wychowywała Tomka sama. Chłopiec wyszedł na porządnego człowieka i jej to wystarczało.
Małgosia pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej, a pięcioletni Tomek chodził do przedszkola. Nikogo więcej im nie brakowało.
Po Nowym Roku do szkoły przyszedł nowy wuefista – wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki (a było ich większość) od razu zaczęły się do niego przymilać. Tylko Małgosia nie patrzyła w jego stronę i nie śmiała się z jego żartów. Może dlatego zwrócił właśnie na nią uwagę.
Pewnego dnia, gdy wychodziła po lekcjach z budynku szkoły, przed nią zatrzymał się terenowy samochód. Z auta wysiadł wuefista i otworzył przed nią drzwi od strony pasażera.
– Proszę – uśmiechnął się i skinął głową w stronę fotela.
– Dziękuję, ale mam niedaleko – odpowiedziała zmieszana Małgosia.
– Wsiadaj. Lepiej jechać niż iść, choćby jeżeli niedaleko – zauważył wuefista z logiczną argumentacją.
Małgosia zawahała się, ale wsiadła. Wuefista zatrzasnął drzwi, usiadł za kierownicą i zapytał o adres.
– Nie znam dokładnie. Wiem tylko, gdzie jest przedszkole – przyznała, spuszczając wzrok.
– Jakie przedszkole? – Spojrzał na nią zdezorientowany.
– To, do którego chodzi mój syn – wyjaśniła od razu Małgosia.
– Masz syna? Duży? – Dlaczegoś od razu przeszedł na „ty”.
– Tomek. Ma pięć lat – odpowiedziała i sięgnęła po klamkę. – Lepiej pójdę sama.
– Zaczekaj. Podwieziemy się – przekręcił kluczyk w stacyjce.
Małgosia zatrzasnęła drzwi. Co szkodzi, iż podrzuci ją po Tomka? I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta z dzieckiem, skoro wokół pełno wolnych i bez bagażu?
– No dobrze, jeżeli pan się nie spieszy… – westchnęła.
– Nie śpieszę się. Nikt na mnie nie czeka. Nie mam ani żony, ani dzieci – odparł od razu, oszczędzając jej pytań.
– A czemu tak? Straszny charakter? Kobiety nie wytrzymują? A może któraś pana tak skrzywdziła, iż boi się poważnych związków? – spytała.
– Jaka przebojowa. Nie spodziewałem się. Z wyglądu cicha myszka. Było i tak, i siak. Ale nigdy nie doszło do ślubu, i to nie tylko z mojej winy. Nie wyszło. A charakter… No, nie ma ludzi z idealnym charakterem, szanowna Małgosiu Kowalska. Ty też nie jesteś taka, jak wyglądasz.
– Żałuje pan, iż mnie podwiózł? O, tu proszę skręcić – poprosiła szybko.
Samochód zatrzymał się przed przedszkolem.
– Poczekam – powiedział wuefista, gdy Małgosia wysiadła.
Zawahała się przy aucie.
– Nie ma sensu. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby syn zadawał potem pytania. Rozumie pan, Krzysztofie Stanisławie? – Spojrzała na niego surowo, jak na niepojętliwego pierwszaka. – Nie czekaj na nas. – Zatrzasnęła drzwi i podeszła do przedszkola.
Odeszła, a Krzysztof Stanisław Kozłowski kilka minut siedział w samochodzie, zamyślony. W końcu odpalił silnik i odjechał. Gdy po dziesięciu minutach Małgosia wyszła z przedszkola, trzymając Tomka za rękę, westchnęła z ulgą i lekkim rozczarowaniem. Wszystko jasne. Kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. I dobrze. *„Nam też nie jest potrzebny”*, pomyślała.
Ale następnego dnia Krzysztof znów czekał pod szkołą.
– Pewnie pomyślałaś, iż uciekłem, jak tylko dowiedziałem się o Tomku. A tu niespodzianka. Wsiadaj. Do przedszkola? – zapytał zwyczajnie.
Małgosia się uśmiechnęła i skinęła głową. Gdy przyprowadziła Tomka do samochodu, chłopiec poważnie spojrzał na Krzysztofa – dokładnie tak, jak ona dzień wcześniej – potem zwrócił wzrok na matkę.
– To mój kolega z pracy, Krzysztof Stanisław. Prowadzi u nas WF. No co stoisz? Wsiadaj – powiedziała nienaturalnie wesoło, próbując ukryć zakłopotanie.
Tomek nie podskoczył z radości, nie rzucił się do samochodu. Z poważną miną wdrapał się na tylną kanapę i wpatrywał się w okno.
– Dokąd jedziemy? – spytał Krzysztof, odwracając się do niego.
– Gdzieś niedaleko. Bez fotelika mogą nas ukarać mandatem – odpowiedziała za syna Małgosia.
– To pojedziemy do centrum rozrywki. Na spacer jeszcze za zimno. Tomku, zgoda? – zapytał głośno i radośnie.
Tomek milczał, wciąż patrząc przez okno, jakby nic innego się nie liczyło. Krzysztof uśmiechnął się i ruszył.
W szkole wszyscy milkli wymownie, gdy Małgosia wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy pojawiał się wuefista, wychodzili, wymieniając się porozumiewawczymi spojrzeniami.
Krzysztof nie naciskał, był cierpliwy. Kilka razy wychodził po kolacji, a za trzecim razem został do rana. Małgosia spała niespokojnie, zerkała na zegarek – bała się, iż Tomek może ją zaskoczyć w łóżku z Krzysztofem.
– Daj spokój, chłopak duży, rozgarnięty. Niech się przyzwyczaja – szepnął nad ranem Krzysztof, obejmując ją.
Ale wysunęła się z jego ramion i wstała. W tygodniu nie dało się Tomka obudzić do przedszkola, a dziś, na złość, mógł wstać wcześniej. Gdy Tomek po myciu wszedł do kuchni, MaTomek spojrzał na nich, potem na wesoło merdającego ogonem Szczęśniaka, i nagle jego twarz rozjaśnił uśmiech, a Małgosia zrozumiała, iż prawdziwe szczęście już od dawna było tu, między nimi – wystarczyło tylko otworzyć na nie serce.