Szczenięta w sercu

polregion.pl 5 dni temu

Piesek

Szymon z mamą żyli sami. Ojciec oczywiście był, ale nie interesował się chłopcem. Szymon jeszcze nie pytał o niego. W szkole dzieci licytują się, kto ma lepszych rodziców, ale w przedszkolu ważniejsze są zabawki niż to, czy tata jest, czy go nie ma.

Katarzyna postanowiła, iż lepiej, by Szymon nigdy nie dowiedział się, jak bez pamięci zakochała się w jego przyszłym ojcu. Gdy powiedziała mu o ciąży, on oznajmił, iż jest żonaty. Owszem, miał problemy z żoną, ale nie mógł odejść, bo jej ojciec był jego szefem. W razie czego zostałby z niczym, a taki Katarzynie pewnie nie byłby potrzebny. Doradził jej, by pozbyła się dziecka, póki nie jest za późno, bo alimentów i tak by nie dostała. A jeżeli będzie upierać się przy swoim, to tylko sobie zaszkodzi…

Nie narzucała się. Zniknęła z jego życia i wychowywała Szymka sama. Chłopiec wyszedł jej wspaniały i to jej wystarczało.

Katarzyna pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej, a pięcioletni Szymek chodził do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowali.

Po Nowym Roku do szkoły przyszedł nowy nauczyciel wf-u. Wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki, a było ich większość, od razu zaczęły się nim interesować. Tylko Katarzyna nie patrzyła w jego stronę, nie śmiała się z jego dowcipów. Może dlatego właśnie zwrócił na nią uwagę.

Pewnego dnia, gdy wychodziła po lekcjach z bramy szkoły, zatrzymał się przed nią terenowy samochód. Wysiadł z niego wuefista i otworzył przed Katarzyną drzwi.

— Proszę — uśmiechnął się i wskazał na fotel pasażera.

— Dziękuję, ale mam niedaleko — odpowiedziała zmieszana.

— Wsiadaj. Lepiej jechać samochodem niż iść pieszo, choćby jeżeli to blisko — odpowiedział logicznie.

Katarzyna zawahała się, ale w końcu wsiadła. Wuefista zatrzasnął drzwi, usiadł za kierownicą i zapytał o adres.

— Nie wiem dokładnie. Znam tylko numer przedszkola — przyznała się, spuszczając wzrok.

— Jakiego przedszkola? — spojrzał na nią zdziwiony.

— Tam, gdzie chodzi mój syn — wyjaśniła bez wahania.

— Masz syna? Duży? — od razu przeszedł na „ty”.

— Szymon. Ma pięć lat — odpowiedziała i sięgnęła po klamkę. — Lepiej pójdę pieszo. Otworzyła drzwi.

— Zaczekaj. Zawiozę was — włączył silnik.

Katarzyna zatrzasnęła drzwi. Nic się nie stanie, jeżeli podrzuci ich do przedszkola. I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta „z balastem”, kiedy wokół pełno wolnych i bezdzietnych?

— No dobrze, jeżeli pan nie ma nic pilnego… — westchnęła.

— Nie. Nikt na mnie nie czeka. Nie mam ani żony, ani dzieci — odparł od razu, oszczędzając jej pytań.

— Dlaczego? Straszny charakter? Kobiety nie wytrzymują? A może któraś pana zraniła i boi się pan poważnych związków? — zapytała.

— Jaka przebiegła. Nie spodziewałem się. Z wyglądu taka cicha. Było wszystko: miłość i rozczarowania. Ale do ślubu nie doszło, i to nie tylko z mojej winy. Nie wyszło. A charakter… No cóż, nikt nie jest idealny, szanowna Katarzyno. Ty też okazujesz się inna, niż wyglądasz.

— Żałuje pan, iż mnie podwiózł? Skręć w tę ulicę — poprosiła nagle.

Samochód zatrzymał się przed przedszkolem.

— Zaczekam — powiedział, gdy Katarzyna wysiadła.

Zawahała się, stojąc obok auta.

— Nie trzeba. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby syn zadawał potem pytania. Rozumie pan, Tomaszu? — spojrzała na niego surowo, jak na niesfornego pierwszoklasistę. — Nie czekaj na nas. Zamknęła drzwi i poszła do przedszkola.

Odeszła, a Tomasz Kowalski siedział jeszcze kilka minut w samochodzie, zamyślony. W końcu odpalił silnik i odjechał. Gdy po dziesięciu minutach Katarzyna wyszła z przedszkola, trzymając Szymka za rękę, westchnęła z ulgą i lekkim rozczarowaniem. Wszystko jasne. Kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. No to dobrze. „Nam też nie jest potrzebny” — pomyślała.

Ale następnego dnia Tomasz znów czekał na nią przed szkołą.

— Wiem, pomyślałaś, iż uciekłem, gdy dowiedziałem się, iż masz syna. A tu nie. Wsiadaj. Do przedszkola? — zapytał zwyczajnie.

Katarzyna uśmiechnęła się i skinęła głową. Gdy przyprowadziła do samochodu Szymka, chłopiec poważnie spojrzał na Tomasza, dokładnie tak jak ona wczoraj, a potem spojrzał na mamę.

— To mój kolega, Tomasz Kowalski. Pracuje w naszej szkole. No, co stoisz? Wsiadaj — powiedziała sztucznie wesoło, by ukryć zakłopotanie.

Szymek nie podskoczył z radości, nie rzucił się do samochodu. Z poważną miną wszedł na tylną kanapę i wpatrywał się w okno.

— Gdzie jedziemy? — zapytał Tomasz, odwracając się do niego.

— Gdzieś niedaleko. Bez fotelika mogą nas ukarać mandatem — odpowiedziała za syna Katarzyna.

— To pojedziemy do centrum rozrywki. Na spacer jeszcze za zimno. Szymek, zgoda? — zapytał głośno i wesoło.

Chłopiec nie odpowiedział, wciąż patrzył przez okno, jakby nic nie było dla niego ważniejsze. Tomasz uśmiechnął się i ruszył.

W szkole wszyscy milkli, gdy Katarzyna wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy pojawiał się wuefista, gwałtownie wychodzili, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.

Tomasz nie śpieszył się, wykazywał cierpliwość. Kilka razy wychodził po kolacji, ale za trzecim razem został do rana. Katarzyna spała niespokojnie, zerkała na zegarek — bała się, iż Szymek może ich zaskoczyć w łóżku.

— No daj spokój, chłopak duży, rozgarnięty. Niech się przyzwyczaja — powiedział nad ranem, przyciągając ją do siebie.

Ale wysunęła się z jego objęć i wstała. W tygodniu nie da się dobudzić Szymka, ale dzisiaj, na złość, mógł wstać wcześnie. Gdy chłopiec po myciu wszedł do kuchni, Katarzyna smażyła już racuchy, a Tomasz siedział przy stole.

— Dzień dobry — powiedział zdziwiony Szymek i spojrzał na mamę, czekając na wyjaśnienia.

— Umyłeś się? To siadaj jeść. — Katarzyna uśNastępnej wiosny, gdy SmaNastępnej wiosny, gdy Smajlik urósł już w dużego psa, a Szymek zaczął pierwszą klasę, Katarzyna poznała w bibliotece cichego księgowego, który patrzył na nich obojga z czułością, jakiej nigdy wcześniej nie widziała.

Idź do oryginalnego materiału