Szczęście, gdy masz wsparcie bliskich

twojacena.pl 2 godzin temu

Szczęście to mieć rodzinę za plecami

Wojciech wrócił z wojska jeszcze silniejszy, niż gdy wychodził. Najmłodszy w licznej rodzinie, miał czterech braci, a wydawało się, iż przejął po nich wszystko, co najlepsze. Wysoki, blisko dwa metry, barczysty, o jasnych włosach i niebieskich oczach, które patrzyły na świat z życzliwością. Zawsze gotowy pomóc, a siły też mu Bóg nie poskąpił.

Minęły zaledwie trzy dni od jego powrotu do rodzinnej wsi Podgórze, gdzie zdążył już spotkać się z krewnymi i przyjaciółmi, gdy idąc ze sklepu, ujrzał Kingę. Zamarł na widok pięknej dziewczyny, choć niezbyt wysokiej.

O rany, jakie to u nas piękności się trafiają zawołał od razu. Czy ja coś przeoczyłem, czy nowe dziewczyny już podrosły?

Dzień dobry, ślicznotko, nie przypominam sobie ciebie powiedział. Czyja ty jesteś córka?

Dzień dobry, jestem córką mamy i taty zaśmiała się. Oczywiście, iż mnie nie pamiętasz, nie jestem stąd.

Wojciech przedstawił się. A ty?

Kinga, Kinga Nowak odparła. Jestem nauczycielką w szkole podstawowej, przyjechałam tu rok temu.

Aha, a ja właśnie wróciłem z wojska.

Stali tak długo, rozmawiając, jakby znali się od zawsze. Wieśniacy już zaczęli na nich spoglądać pewnie w myślach już ich wyswatali. Na wsi to gwałtownie się dzieje… A Wojciech i Kinga naprawdę przypadli sobie do gustu, tak iż nie chciało się im rozstawać.

Wieczorem myśli o pięknej Kindze nie dawały Wojciechowi spokoju.

Mamo, a gdzie mieszta ta nowa, Kinga, co dzieci w szkole uczy?

Matka spojrzała na niego zdziwiona.

Dano jej domek po babce Stanisławowej, już dawno nie żyje, ale dom jeszcze mocny. Tam się Kinga Nowak urządziła. A co, spodobała ci się? Gdzieś już ją wypatrzyłeś?

Wypatrzyłem i zadziwiłem się odparł Wojciech i już szykował się wyjść.

Od tej pory zaczęli się spotykać, rozmawiać, aż w końcu Wojciech oświadczył się Kindze, a ta się zgodziła. Wesele huczało na całą wieś. Niejedna dziewczyna miała mu to za złe.

Czemu ożenił się z przyjezdną? U nas też przecież nie brakuje pięknych!

Ale z czasem się przyzwyczaili i zaakceptowali, zwłaszcza iż Kinga uczyła dzieci i przez to cieszyli się dla niej szacunkiem. Dzieci ją kochały, rodzice też.

Wojciech wprowadził się do Kingi, bo w domu jego rodziców mieszkał już jeden z braci z rodziną i miejsca brakowało. Był złotą rączką wszystko mu w rękach wychodziło, a siły nie brakowało.

Kiniu, zrobię do domu przybudówkę, za ciasno nam, a jeszcze dzieci będą dzielił się planami. Zamówię materiały, zabiorę się do roboty.

Żona go wspierała. W kilka lat Wojciech postawił dom, jakiego w całej wsi pozazdrościli. Sam był krzepkim chłopem, taki i dom zbudował. Kinga tylko się cieszyła. Żyli zgodnie. Czas płynął, ale jedno mąciło ich szczęście nie mieli własnych dzieci. Kinga kochała dzieci nad życie, całą siebie oddawała uczniom, ale swoich brakowało.

Dlaczego nie mogę urodzić? często rozmyślała. A nuż Wojtek mnie zostawi? On tak bardzo chce dzieci, już i dom gotowy.

Dlaczego nie mamy dzieci? Może to przeze mnie? myślał Wojciech. A nuż Kinga mnie rzuci?

Oboje się martwili, ale na badania się nie wybrali może bali się usłyszeć wyrok lekarzy, a może wciąż mieli nadzieję. A czas mijał. Kinga skończyła już trzydzieści lat, mąż był dwa lata starszy. Pewnego dnia w telewizji zobaczyła reportaż o dzieciach z domów dziecka. I wtedy wpadła na pomysł.

Może wzięlibyśmy dziecko z domu dziecka? Mielibyśmy syna. Dlaczego akurat syna? Nie wiedziała. Tylko jak na to zareaguje Wojtek?

Długo się wahała, ale przy kolanie wyznała:

Wojtku, może weźmiemy dziecko z domu dziecka? i spojrzała mu uważnie w oczy.

Mąż aż się zakrztusił, odkaszlnął, a potem odparł:

Kiniu, czytasz mi w myślach. Sam o tym myślałem, ale nie wiedziałem, jak ty na to zareagujesz. Ale miałem nadzieję, iż zrozumiesz.

Boże, Wojtku, jak ja się cieszę! rzuciła mu się na szyję.

Gdy dowiedzieli się wszystkiego o domu dziecka, pojechali do miasta. Placówka stała za wysokim płotem w pobliżu szpitala. W końcu weszli do gabinetu dyrektorki, wcześniej dowiedziawszy się, jak się nazywa.

Dzień dobry, Pani Anno przywitali się grzecznie.

Dzień dobry, siadajcie przy stole. Rozumiem, iż rozmowa będzie długa.

Anna wszystko dokładnie wyjaśniła, wypytała też o nich, jakie dokumenty będą potrzebne. Rozmowa przeciągała się, dyrektorka chciała zrozumieć, z kim ma do czynienia.

W końcu zaproponowała:

Chodźcie, pokażę wam dzieci.

Dzieci nie było wiele. Kindze spodobał się siedmiolatek, który choćby trochę przypominał Wojciecha tak samo krzepki i niebieskooki. Wojciech też od razu go zauważył. Anna, śledząc ich spojrzenia, zrozumiała. Szepnęła im cicho:

Olek ma jeszcze młodszego brata, Jasia. Nie możemy ich rozdzielać. I skinęła głową w stronę trzyletniego chłopczyka.

W Kindze od razu zrodziło się uczucie, iż te dzieci są już niemal ich własne. Spojrzała na męża z nadzieją, a ten uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie, ale wystarczająco, by zrozumiała. Wróciwszy do gabinetu, Anna spytała:

Po waszych spojrzeniach widzę, iż nie macie nic przeciwko zabraniu obu braci?

Tak odpowiedzieli jednocześnie.

Cieszę się, ale rozumiecie, iż dzieci nie rosną jak drzewa. Potrzebują troski, czułości, zrozumienia. Dzieci to trud. Choć komu ja to mówię uśmiechnęła się nagle. Przecież sama jesteś nauczycielką. To też ciężka praca.

Tak, rozumiem odparła Kinga. I teraz, patrząc na te dzieci, widzę, iż porzucone przez swoich lub osierocone żyją bez miłości, jak roślinka bez wody.

Olek i Jaś w końcu trafili do domu, po zebraniu dokumentów i długich rozmowach. Chłopcy byli szczęśliwi. Olek chodził do pierwszej klasy i po weekendzie dumnie kroczył obok mamy do szkoły. Nikt choćby nie mus

Idź do oryginalnego materiału