Szczęście przychodzi nieoczekiwanie: jak zostałam matką w wieku 45 lat, pomimo osądów i lęków
Jadwiga z Sandomierza przeżyła większość życia, uważając się za szczęśliwą kobietę, choć z bólem w sercu. Swojego męża, Wojciecha, pokochała, gdy była jeszcze bardzo młoda. Miała 19 lat, on — 23. Byli prawdziwą parą — czułą, dobrą, pełną zaufania. Po ślubie snuli plany: duży dom, ogród, i oczywiście dzieci — chłopiec i dwie dziewczynki. Jadzia wtedy powiedziała ze śmiechem: „Jeśli finanse pozwolą, urodzę choćby pięcioro!”. Wierzyli szczerze, iż wszystko się spełni.
Lata mijały. Dom stanął — solidny, przytulny, z werandą, klombami i młodymi drzewkami w obejściu. Było wszystko, oprócz tego najważniejszego. Ciąża nie nadchodziła. Odwiedzili lekarzy w Warszawie, Lublinie, w prywatnych i państwowych klinikach. Leczenie, zabiegi, diety, łzy i nadzieje — wszystko na próżno. Każdy miesiąc był jak wyrok. Ale Wojciech nigdy nie wyrzucał jej tego. Gdy pewnej nocy Jadwiga szepnęła: „Jeśli chcesz odejść, zrozumiem… Nie mogę dać ci dzieci”, on tylko mocniej ją przytulił:
— Ty jesteś moją rodziną. I z nikim innym nie zamierzam żyć.
Tak minęło kolejnych kilkanaście lat, już bez nadziei. Na dworze była jesień, a Jadwiga szykowała się do swoich 45. urodzin. Chcieli zaprosić rodzinę i przyjaciół. Wszystko jak zwykle — zamieszanie, gotowanie, plany. Ale na tydzień przed imprezą poczuła się źle. Myślała, iż to przeziębienie, ale poszła do lekarza.
Tam usłyszała wiadomość, od której świat jakby stanął w miejscu.
— Jest pani w ciąży. 5–6 tygodni.
Najpierw nie uwierzyła. Potem płakała. Ze szczęścia. Ze strachu. Z zaskoczenia. Wątpliwości dławiły: „Mam 45 lat… jak sobie poradzę? A jeżeli coś pójdzie nie tak?”. Ale i tak powiedziała Wojciechowi.
On nie tylko się ucieszył. Promieniał jak chłopiec. Odrzekł: „Nawet nie myśl o głupotach. Ani słowa o aborcji. Damy radę. Będę przy tobie. Wszystko będzie dobrze”.
Na przyjęciu urodzinowym, przy suto zastawionym stole, ogłosili nowinę. Tylko teściowa szczerze przytuliła Jadzię. Reszta zamieniła spojrzenia, a potem posypały się słowa: „Oszalałaś?”, „W twoim wieku rodzić?”, „Pomyśl o konsekwencjach”, „Nie dasz rady”, „Dziecko będzie się wstydzić, iż ma babcię zamiast matki”. choćby matka Jadwigi zareagowała chłodno.
Po tym wieczorze Jadwiga nie mogła zasnąć. A rano — krew, panika, karetka. Z diagnozą „zagrożenie poronieniem” trafiła do szpitala. I leżała tam aż do 30. tygodnia. Odwiedzali ją tylko Wojciech i przyjaciółka Bożena, której nie było na przyjęciu, ale wspierała całym sercem. Wojciech przychodził codziennie, przynosił owoce, mówił, iż jest silna, iż wszystko będzie wspaniale. Sam rozmawiał z lekarzami, załatwiał, szukał najlepszych specjalistów. Był jej opoką.
Gdy nadszedł czas porodu, Wojciech zawiózł ją do szpitala. Położna, zapisując dane, zdziwiła się:
— O rety… późna ciąża…
Wojciech odciągnął ją na bok, coś powiedział. Po chwili wróciła, zawstydzona, i uśmiechnęła się:
— Przepraszam. To termin medyczny. Ale wygląda pani świetnie. Mieliśmy tu kobietę, która rodziła w wieku 55 lat. Wszystko było w porządku. Dacie radę!
Poród trwał 20 godzin. Wojciech nie odchodził od drzwi sali porodowej. I doczekał. Urodził się chłopiec — 3900 gramów, 57 centymetrów. Zdrowy, głośny, silny.
Zadzwonili do wszystkich. Ale przyjechali tylko teściowa i Bożena. Matka Jadwigi choćby nie oddzwoniła.
Jadwiga i Wojciech całkowicie oddali się rodzicielstwu. Żadnych niań. Wszystko sami. Nie zauważyli, iż dawni przyjaciele się oddalili, iż rodzina przestała zapraszać na święta. Nie obchodziło ich to. Mieli syna. Swojego chłopca. Z każdym rokiem rósł na dobrego, mądrego, silnego człowieka. Zajął się sportem, wyjechał na staż do Niemiec, szanował matkę, uwielbiał ojca.
Gdy miał 23 lata, przyprowadził dziewczynę i oznajmił: „Mamo, tato, chcę się ożenić”. Przytulili go i poparli: skoro przyszedł czas, był gotowy.
Na 70. urodziny Jadwigi zjechali się bliscy. Byli teściowie, Bożena, nowi przyjaciele. Czekali na syna i synową. W końcu zadzwonił:
— Mamo, gratuluję ci jubileuszu i… nowej roli. Urodziły nam się dziewczynki — dwie! Zaraz przyjedziemy.
Jadwiga rozpłakała się. Łzy spływały po jej policzkach. Goście bili brawo, gratulowali. Wojciech wzniósł toast, a potem zawiesił na szyi ukochanej kobiety naszyjnik z medalionem.
— Dziękuję ci, Jadziu, iż wtedy się nie poddałaś. Że dałaś mi syna… a teraz — wnuczki.
Jadwiga łkała, ocierając oczy. Po ćwierć wieku osądów, strachu i walki stała się najszczęśliwszą kobietą. A teraz — najszczęśliwszą babcią.