Szczęście w rodzinnych ramionach

twojacena.pl 2 godzin temu

**Dziennik osobisty**

Wróciłem z wojska jeszcze silniejszy niż kiedyś. Byłem najmłodszy w dużej rodzinie miałem czterech braci i chyba odziedziczyłem po nich to, co najlepsze. Wysoki, prawie dwa metry, szeroki w barach, z jasnymi włosami i niebieskimi oczami, które patrzyły na świat życzliwie. Zawsze gotowy pomóc, a i siły mi nie brakowało.

Minęły trzy dni, odkąd wróciłem do rodzinnej wsi, Podgórze. Spotkałem się z krewnymi i przyjaciółmi, a gdy właśnie wracałem ze sklepu, zobaczyłem Kingę. Stanąłem jak wryty taka piękna dziewczyna, choć niewysoka.

No proszę, jakie u nas są piękności zażartowałem. Albo coś przeoczyłem, albo nowe dziewczyny wyrosły. Cześć, piękna, jakoś cię nie pamiętam. Czyja jesteś córka?

Cześć, jestem córką mamy i taty roześmiała się. Nie pamiętasz mnie, bo nie jestem stąd.

Ja jestem Marek, a ty?

Kinga, Kinga Nowak. Jestem nauczycielką w podstawówce, od roku tu mieszkam.

A ja właśnie wróciłem z wojska.

Staliśmy i gadaliśmy jak starzy znajomi. Sąsiedzi już na nas zerka, pewnie już nas swatali. U nas na wsi to gwałtownie A Marek i Kinga naprawdę się polubili nie chciało im się rozstawać.

Wieczorem nie mogłem przestać myśleć o tej pięknej Kindze.

Mamo, a gdzie mieszta ta nowa, Kinga, co dzieci uczy?

Matka spojrzała na mnie zdziwiona.

W domku po babci Józi. Tam się urządziła. A co, podoba ci się? Już sobie upatrzyłeś dziewczynę?

Upodobałem i zdziwiłem się odparłem i wyszedłem.

Zaczęliśmy się spotykać, a potem oświadczyłem się Kindze. Ślub był huczny, cała wieś się zjawiła. Niektóre dziewczyny były złe.

Czemu się z obcą ożenił? U nas przecież tyle ładnych!

Z czasem się przyzwyczaili, zwłaszcza iż Kinga uczyła dzieci i wszyscy ją szanowali.

Zamieszkałem u Kingi, bo u rodziców było ciasno jeden z braci już tam żył z rodziną. Jestem ręczny, wszystko mi w rękach gra, a i siły nie brak.

Kinga, dobuduję część do domu, bo za ciasno, a jeszcze dzieci będą mówiłem, a ona mnie wspierała.

W kilka lat postawiłem dom, jakich mało we wsi. Sam jestem krzepki, taki i dom zbudowałem. Kinga tylko się cieszyła. Żyliśmy zgodnie, ale jedno nas trapiło nie mieliśmy dzieci. Kinga kochała dzieci, oddawała się uczniom, ale swojej krwi nie było.

Dlaczego nie mogę zajść w ciążę? myślała często. A nuż Marek mnie zostawi, on tak chce dzieci, dom już gotowy

Może to przeze mnie? zastanawiałem się. A nuż Kinga odejdzie?

Oboje się martwiliśmy, ale do lekarza nie poszliśmy. Może baliśmy się diagnozy, może wierzyliśmy, iż się uda. A czas płynął. Kinga skończyła trzydzieści lat, ja byłem dwa lata starszy.

Pewnego dnia Kinga zobaczyła w telewizji reportaż o adopcji.

Może wziąć dziecko z domu dziecka? pomyślała. Chcę syna. Tylko jak Marek na to spojrzy?

Nie wiedziała, jak mi to powiedzieć, ale przy kolacji wyznała:

Marku, może weźmiemy dziecko z domu dziecka?

Zakrztusiłem się, odkaszlnąłem, a potem odparłem:

Kinga, czytasz mi w myślach. Sam o tym myślałem, ale bałem się twojej reakcji.

Boże, jak ja się cieszę! rzuciła mi się na szyję.

Po zebraniu dokumentów pojechaliśmy do domu dziecka w okolicach szpitala. Weszliśmy do gabinetu pani dyrektor, Weroniki Kowalskiej.

Dzień dobry, pani dyrektor.

Dzień dobry, siadajcie. Rozmowa pewnie potrwa.

Weronika Kowalska wszystko wyjaśniła, wypytała o nas, powiedziała, jakie dokumenty są potrzebne. W końcu zaproponowała:

Chodźcie, pokażę wam dzieci.

W sali było ich niewiele. Kinga od razu zauważyła siedmioletniego chłopca, podobnego do mnie barczystego, niebieskookiego. Ja też go od razu polubiłem.

To Kacper szepnęła Weronika Kowalska. Ma młodszego brata, Bartka. Nie możemy ich rozdzielać.

Kinga spojrzała na mnie z nadzieją, a ja uśmiechnąłem się ledwo dostrzegalnie.

W gabinecie Weronika Kowalska zapytała:

Z waszych spojrzeń widzę, iż nie macie nic przeciwko wzięciu obu chłopców?

Tak odpowiedzieliśmy jednocześnie.

Cieszę się, ale pamiętajcie, dzieci to nie drzewa same nie urosną. Potrzebują miłości, troski. To ciężka praca. Ale wam nie muszę tego tłumaczyć, Kinga jest nauczycielką.

Rozumiem odparła Kinga. Teraz widzę, iż dziecko bez rodziny jest jak roślina bez wody.

Kacper i Bartek niedługo zamieszkali z nami. Starszy od razu powiedział młodszemu:

To nasza mama i tata.

A Bartek podskakiwał, powtarzając:

Mama i tata!

Patrzyliśmy na nich ze wzruszeniem. Kinga zauważyła, iż mi łza w oku błyszczy, i pomyślała:

Marek będzie najlepszym ojcem.

Chłopcy gwałtownie się zaaklimatyzowali. Kacper poszedł do szkoły, Bartek też niedługo dołączył. Latem pojechaliśmy nad morze.

Mamo, podoba mi się w pociągu! cieszył się Bartek. A morze jest duże?

Ogromne odpowiedziała Kinga, patrząc na Kacpra, który, choć poważniejszy, też był ciekawy.

Po wakacjach wróciliśmy opaleni, pełni wrażeń.

Chłopcy dobrze się uczyli. Kacper miał czwórki, Bartek był prymusem. Pewnego dnia Kinga usłyszała, jak Bartek pyta starszego brata:

Kacper, Michał powiedział, iż nasza mama i tata nie są nasi. To prawda?

Tak odparł Kacper. Ale nasi rodzice są najlepsi na świecie.

Kinga rozpłakała się po cichu. Potem opowiedziała mi o tym, a ja też byłem wzruszony.

Widzisz, jacy wdzięczni synowie. Wychowujemy ich dobrze.

Chłopcy ciągle kręcili się koło mnie. Uczyłem ich różnych rzeczy, chodziliśmy na ryby.

Gdy Kacper był w liceum, zadzwoniła Weronika Kowalska:

Kinga, możecie przyjechać? Mam propozycję.

Następnego dnia pojechaliśmy.

A może weźmiecie dziewczynkę? zapytała od razu.

Mamy dwuletnią Lilę. Rodzice zginęli, nie ma kre

Idź do oryginalnego materiału