Szkoła mojego dziecka uczy strachu, a nie odwagi. I mam dość

mamotoja.pl 1 godzina temu

Kiedy mój syn przyszedł do domu z oceną niedostateczną, nie zapytałam go: „Dlaczego?”. Zapytałam: „Jak się z tym czujesz?”. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. „Nic nie czuję. Po prostu jestem głupi” – odpowiedział. I to zdanie wbiło mnie w fotel. Bo on tego nie wymyślił. On to usłyszał. Nie ode mnie, nie od ojca. Usłyszał to tam, gdzie miał czuć się bezpiecznie – w szkole.

Szkoła, w której lepiej milczeć

Zaczęło się niewinnie. „Nie zgłaszaj się tak często, daj szansę innym”, „Nie wymądrzaj się”, „Nie komentuj wszystkiego”. Małe słowa, rzucone mimochodem, niby nic. A potem to samo dziecko, które jeszcze rok temu chciało zostać naukowcem, zaczyna mówić: „Nie wiem, nie pamiętam, nie chcę mówić”.

Widziałam, jak gaśnie. Jak przestaje się śmiać, jak unika rozmowy o szkole. Jak odrabia lekcje w milczeniu, z napiętymi ramionami i z ołówkiem, który łamie się od zbyt mocnego nacisku. I jak powoli uczy się jednej rzeczy: iż lepiej się nie wychylać. To nie była nauka odwagi. To była tresura strachu.

Dziecko, które przestaje wierzyć w siebie

Pamiętam dzień, w którym przyniósł zeszyt z czerwonymi poprawkami. Wśród nich jedno zdanie nauczycielki: „Niepotrzebne rozwijanie myśli. Trzymaj się tematu”. A ja patrzyłam na to i myślałam: czy naprawdę chcemy dzieci, które piszą tylko to, co trzeba?

Szkoła uczy go schematu: odpowiedz poprawnie, nie wychylaj się, nie myśl inaczej. I choć wiem, iż są wspaniali nauczyciele – tacy, którzy widzą w dziecku człowieka – to system często ich tłamsi. Zamiast budować w dzieciach poczucie własnej wartości, uczymy je, iż błędy są porażką. Że lepiej nie próbować niż się pomylić.

Strach to nie motywacja

Kiedy rozmawiam z innymi rodzicami, słyszę to samo: „Moje dziecko boi się odpowiedzi ustnych”, „Nie śpi przed sprawdzianami”, „Płacze, gdy dostanie czwórkę, bo myśli, iż zawiodło”. Nie mówimy o lenistwie. Mówimy o lęku, który wchodzi w ich ciała i zostaje na lata.

Pamiętam, jak jedna mama powiedziała: „Ja też się bałam w szkole, wyszłam na ludzi”. Ale czy naprawdę o to chodzi? Czy chcemy, żeby nasze dzieci przetrwały szkołę, czy żeby rosły dzięki niej?

Odwaga to nie krzyk, to głos

Dziś, kiedy mój syn mówi: „Mamo, mogę ci coś powiedzieć, ale się boję, iż się zdenerwujesz”, mam ochotę krzyczeć z bezsilności. Bo to dokładnie ten sam mechanizm, którego nauczyła go szkoła: lepiej nie mówić prawdy, żeby nie dostać po głowie.

Dlatego zaczęłam z nim rozmawiać o odwadze. O tym, iż nie polega na tym, by zawsze mieć rację, ale by mieć głos. Że można się pomylić, ale warto próbować. I iż nie każda ocena mówi o nim coś prawdziwego.

Chcę, żeby szkoła była miejscem, które buduje

Nie oczekuję, iż nauczyciele będą terapeutami. Ale chciałabym, żeby zobaczyli w dzieciach ludzi – nie tylko uczniów do oceniania. Żeby zapytali czasem: „Jak się z tym czujesz?” zamiast „Dlaczego to zrobiłeś?”. Bo to pytanie zmienia wszystko.

Nie chcę, żeby szkoła mojego dziecka uczyła strachu. Chcę, żeby uczyła odwagi – do bycia sobą, do myślenia, do pytania, do mówienia „nie wiem”. Bo jeżeli tego nie nauczy szkoła, będziemy musieli od nowa nauczyć tego nasze dzieci w dorosłym życiu.

Boję się o pokolenie, które się boi

Dzieci, które dziś siedzą cicho w szkolnych ławkach, jutro będą dorosłymi, którzy nie potrafią się odezwać na zebraniu, poprosić o podwyżkę, powiedzieć „nie”. Dlatego mówię to głośno – mam dość.

Mam dość systemu, który premiuje posłuszeństwo zamiast ciekawości.
Mam dość tego, iż dzieci uczą się strachu przed błędem, zamiast odwagi do próbowania.

Chcę szkoły, która daje skrzydła, a nie je podcina. Bo dopóki dzieci uczą się bać, my – dorośli – ponosimy za to odpowiedzialność.

Zobacz także: „Nie chce mi się” – motto pokolenia alfa. Rodzice płacą, bo nie mają wyjścia

Idź do oryginalnego materiału