Szkoła to nie kościół!

tabloidonline.blog 6 miesięcy temu

Decyzja pani minister Nowackiej o lekkim otrzepaniu szkolnych planów z lekcji religii, nie mogła oczywiście zakończyć się inaczej, niż to w tej chwili obserwujemy. Słychać wycie, to dla mnie przynajmniej brzmi znakomicie i czemu kibicuję, bo lubię to wycie o pranku, niczym podpułkownik William „Bill” Kilgore lubił o poranku zapach napalmu. W sprawę na prośbę kościelnych, zaangażowała się choćby nominatka Dudy prezes SN Manowska, oraz praktycznie nieistniejący, bo przez nikogo poważnego już nieuznawany Trybunał magister Przyłębskiej.

Dyskusja (i wycie) toczy się wokół ewentualnych skutków decyzji minister Nowackej, w tym jakoby załamania przez nią prawa, bo to co zrobiła zrobiła bez zgody kościoła, czyli „bez porozumienia”. Potykamy się tu o definicje, a mianowicie, czy pojęcie „w porozumieniu” oznacza, iż coś odbyło się „za wiedzą” drugiej strony, czy może „za zgodą”?

Jeden z bliskich mi prawników twierdzi, podpierając się słownikiem języka polskiego, iż synonimem zwrotu „w porozumieniu” jest termin „za wiedzą”. Między wiedzą a zgodą jest duża różnica. Oczywiście zwrot można interpretować też jako „potrzebę aprobaty od wszystkich stron owego porozumienia”, co oznacza, iż termin „w porozumieniu” jest raczej niejednoznaczny. jeżeli potykamy się o prawo, a przecież instrukcja Nowackiej jest dokumentem prawnym, nie można – tu zacytuję prawników – „interpretować poszczególnych wyrazów zawartych w przepisach tak, by te przepisy prowadziły do konsekwencji niekonstytucyjnych”. Wydaje się to dość oczywiste.

W tym sensie, przyjęcie rozumienia zwrotu „w porozumieniu” jako wymagającego zgody kościoła, prowadzi do przyznania temu kościołowi prawa weta w kształtowaniu polityki edukacyjnej w szkołach publicznych, i to jest właśnie niezgodne z konstytucją. Bo ta przewiduje, iż stosunki między państwem a kościołami są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii, oraz niezależności każdego w swoim zakresie. To w oczywisty i bezdyskusyjny sposób, wyklucza wetowanie przez Kościół wszelkich decyzji w sprawach należących do władz państwowych.

Jeśli chodzi zaś o istotę lekcji tzw religii w szkołach, to sam Kościół przyznaje i wcale się z tym nie kryje, iż chodzi mu o szerzenie tzw „prawd wiary” (jakby wiara miała coś wspólnego z prawdą), nie zaś kształtowanie wiedzy. No i racja, bo wiedza to przecież żadna, raczej zestaw lepiej lub gorzej kupy trzymających się baśni. Cel jest jasny, zawarte jest to choćby w oficjalnych dokumentach sygnowanych przez tzw Episkopat – „nauczanie religii w szkole otwiera nowe możliwości ewangelizacyjne”.

Katecheci będący bezpośrednimi wysłannikami kościoła, mają indoktrynować, nawracać, opóźniać i zwalczać wszelkie tendencje laicyzacyjne. Mają nazwę boga żywym ogniem wypalić na czole małolata, by zapamiętał to na całe życie.

Z tego punktu widzenia, kontrowersyjny zdaniem kościoła nakaz ministra oświaty Nowackiej o łączeniu roczników, nie ma najmniejszego znaczenia, bo przecież to samo dokładnie dzieje się w kościele, kiedy to ksiądz z ambony ewangelizuje, sprzedaje zgromadzonym różnych wszak roczników, te same androny co katecheta w szkole i jakoś nie stanowi to istotnego „problemu edukacyjnego” (wedle kościoła i wedle sędzi Manowskiej stanowi). Prawdziwym problemem jest nie to 10-11- czy 12-latkowie znajdą się nagle w jednej klasie, by posłuchać bajań katechety, tylko problemem jest, iż tego rodzaju spektakle powiązane z indoktrynacją, realizowane są w szkole publicznej. Tego tam w ogóle nie powinno być. To obraza dla nauki i dla szkoły.

No dobrze, a iż niby ofiarami Nowackiej będą katecheci, bo wiadomo zwolnienia, redukcje itd… W dużej części problem to wydumany, bo przecież można się przekwalifikować. A jeżeli ci katecheci, ponoć tacy wspaniali, nie będą w stanie się przekwalifikować, by uczyć czegoś innego, no to sorry…, powstaje zasadne pytanie, kogo adekwatnie szkoły zatrudniają jako katechetów? Skończonych debili i ludzi ograniczonych umysłowo? Państwo może w tym pomóc i pewnie pomoże biorąc pod uwagę niepokojący deficyt nauczycieli, ale czy to tylko problem państwa?

Warto pamiętać, iż głównym selekcjonerem nauczycieli religii jest sam kościół, choćby dlatego, iż niezbędnym warunkiem do zatrudnienia jest indywidualne, imienne skierowanie wystawione przez odpowiedniego biskupa. Więc skoro kościół jest tu tym wielkim kadrowym, to może by zadbał o swoje kadry, gdy te w potrzebie a do niczego innego się nie nadają?

Kościół i ile moja wiedza mnie nie myli, a zakładam, iż nie myli, a choćby jestem tego pewien, nie jest raczej instytucją znajdująca się w skrajnej biedzie. Stać ich przeto na chociażby chwilowe wsparcie finansowe swych misjonarzy z zapałem i zaangażowaniem krzewiących w szkołach „prawdy wiary”. Niech sfinansuje kursy tych, którzy dążyć będą do przekwalifikowania. jeżeli tę instytucję stać i to bez mrugnięcia oka, na remonty pełnych przepychu pałaców, żeby były jeszcze bardziej pełne przepychu, Audi, Lexusy i Mercedesy do wożenia sflaczałych dup dostojników, w tym także tych emerytowanych, to zapomogi dla biednych, wydymanych przez Nowacką katechetów, nie powinni stanowić żadnego problemu. To marne grosiki bez jakiegokolwiek znaczenia w bilansie.

Jak myślicie, pomogą? No jak nie, jak tak. jeżeli choćby nie sypną kasa, to nie będą oszczędzali na modlitwach i na różańcach.

Idź do oryginalnego materiału