Ostatnio na forum osiedlowym sąsiadka zapytała, czy ktoś może widział w którymś z okolicznych sklepów groszka Grzesia. Momentalnie pojawiły się podpowiedzi, gdzie go nie ma i oferty, iż sąsiedzi chętnie zerkną do promocyjnych koszy podczas zakupów. Pojawiło się jednak kilka komentarzy, które nieco mnie rozbawiły.
Za takie porady: dziękujemy
"Podobne zabawki są w sklepie X", "Identyczne zamówicie na AliExpress" – i choć może to słuszna uwaga, to absolutnie każdy rodzic przedszkolaka wie, iż nie tędy droga.
Pamiętam naszą pierwszą pluszakową promkę. Moja córka, choć absolutnie nie bawiła się maskotkami, dała się porwać emocjom. Naklejki zbierali dziadkowie, ciotki i sąsiedzi, a 4-latki z wypiekami na twarzach wymieniali się informacji, na co dokładnie zbierają. Gdy się udało, należało koniecznie pochwalić się zabawką w przedszkolu, bo prawdziwe emocje działy się właśnie tam.
To nie jest zwykły pluszak
Choć nie należę do rodziców, którzy bardzo ulegają namowom, by kupić nowe zabawki (szczególnie pluszowe), to mam wrażenie, iż te promocje to jest coś, z czym naprawdę ciężko dyskutować. Te akcje marketingowe naprawdę skutecznie działają na małe dzieci.
Tu działa nie tylko: "inni mają i ja też chcę". To ogrom emocji, który podgrzewa atmosferę w przedszkolach w trakcie trwania promocji. Poza tym przecież dzieje się to niewielkim kosztem, bo zakupy i tak robimy, a zabawka jest "za darmo". W każdym razie nie ma mowy o żadnym AliExpress czy innych pluszakach. Dzieci zbierają i oczekują, iż uda się upolować konkretną zabawkę.
I tu pojawia się największe wyzwanie dla rodziców. Promocja właśnie zbliża się ku końcowi i wcale nie tak łatwo upolować zabawkę, którą chciałoby dziecko. Presja jest tak duża, iż w sieci pojawiają się rozpaczliwe prośby o pomoc, ale odbywa się także handel zarówno pluszakami, jak i naklejkami.
Rodzice, na tej ostatniej prostej: powodzenia! Bo przecież nie ma nic gorszego niż rozczarowane dziecko, które od tygodni zbierało naklejki… (wiecie, o czym piszę).