“Taka synowa to skarb!”
Hanna delikatnie rozprowadziła kruche ciasto w formie do pieczenia. Jej syn Krzysztof z synową Magdą mieli przyjść za kilka godzin. Ciszę przerwał ostry, natarczywy dźwięk telefonu. Hanna otarła ręce w fartuch i odebrała.
— Halo?
— Dzień dobry — rozległ się nieznany kobiecy głos. — Czy to Hanna Januszewska?
— Tak, słucham — odparła, instynktownie czując niepokój.
— Nazywam się Wanda Nowak. Byłam teściową Magdy. Pani synowej.
Hanna bez słów przysunęła kuchenny stołek i usiadła. “Była teściowa?” Myśli pognały do Magdy, do jej skąpych, ale gorzkich wzmianek o poprzednim małżeństwie.
— Rozumiem — powiedziała spokojnie, choć serce biło mocniej. — W czym mogę pomóc, Wandziu?
Ton kobiety po drugiej stronie natychmiast zrzucił maskę uprzejmości. Stał się ostry, pełen złośliwości i złowrogiej ciekawości.
— Tak sobie pomyślałam, jak tam się u was nasza Magda ma? Jak się zachowuje? Pewnie już macie jej dosyć! Albo jeszcze nie? Ale uwierzcie mi — pożałujecie! Och, jak pożałujecie, iż przyjęliście tę próżniaczkę pod swój dach!
— Wandziu, nie rozumiem. Magda jest cudowną dziewczyną. Dlaczego mielibyśmy żałować?
— Cudowną?! — zaskrzeczała Wanda. — To leniuch! Ja podłogi myję codziennie, jak się należy! A ona? Raz na tydzień — i to z musu! A firanki! Kiedy pani ostatnio prała firany?! U mnie — raz w miesiącu, święta rzecz!
A ona? Raz na rok, jeżeli w ogóle! Kurz latami się zbierał! A gotowanie… Karmiła mojego biednego syna jakąś trucizną! Zupa jak woda, kotlety gumowe, nie do zjedzenia! On dostał od tego wrzodów!
— Wandziu, u nich w mieszkaniu zawsze jest porządek. Nienaganny. A Magda gotuje wyśmienicie. Ja sama nauczyłam ją kilku sekretów, a ona jest zdolną uczennicą. Nie mamy do niej żadnych pretensji. A wrzody u pańskiego syna pewnie były od nadmiaru alkoholu!
— Ach, nie macie pretensji?! — wrzasnęła Wanda, nie słuchając. — Jak ona traktowała męża?! Mój syn wracał zmęczony… no, wypił sobie kieliszek dla relaksu, jak każdy prawdziwy facet! A ona? Zamiast podać mu kolację, położyć do łóżka, okazać trochę opieki — wrzeszczała na niego! Robiła awantury! Prawdziwa bezwzględna jędza!
Hanna zamknęła oczy. Wiedziała od Magdy, iż jej “odrobinę pijany” były mąż potrafił wrócić nad ranem, rozwalić mieszkanie, krzyczeć i obrażać. A jej Krzysztof? Odpowiedzialny, nie tkający alkoholu. Nie znosił go. Za to przynosił żonie kwiaty bez okazji i dumny był z jej sukcesów w pracy.
— Mój syn, Krzysztof — powiedziała stanowczo, akcent każde słowo — nie wraca do domu pijany. Nigdy. Szanuje swoją żonę i swój dom. I Magda nie ma powodu, by na niego krzyczeć. Są szczęśliwi.
W słuchawce zawisła ciężka cisza. Jakby Wanda zbierała siły na kolejny atak. Gdy w końcu odezwała się ponownie, jej głos był pełen jadu i syczącej nienawiści:
— Szczęśliwi? Cha! A wie pani w ogóle, iż ona jest z domu dziecka? Myśmy ją przygarnęli, choć wiem, co się tam wyprawia. Nie bez powodu jest bezpłodna! Pusty kwiat! Zobaczycie, miną lata, a wnuków nie będzie! Wtedy zrozumiecie, jaką ścierkę wzięliście pod swój dach!
— Wandziu — odpowiedziała głośno i wyraźnie, jakby stała przed nią twarzą w twarz — myli się pani. We wszystkim. U nas jest spokój, porządek i miłość.
Ja kocham Magdę. Ona szanuje mnie i nazywa mamą. Oczywiście wiemy, iż Magdzia wychowała się w domu dziecka, i nie jest to jej wina. Przeciwnie — starałam się dać jej choć odrobinę ciepła i matczynej miłości.
Ona jest dobrą, wrażliwą dziewczyną. A co do wnuków… Spóźniła się pani z “przepowiedniami”. Magda i Krzysztof spodziewają się dziecka. Już niedługo. Więc może pani odpuścić.
Cisza. Potem chrapliwy, urywany oddech. I nagle — łkanie. Złość zamieniła się w szloch, nieporadny i spazmatyczny.
— Dziecko? — zachrypiała Wanda, a w jej głosie zabrzmiało coś złamanego, żałosnego. — Naprawdę? A może to nie pańskiego syna, co? Ach, Boże… A mój syn…
Łkania nasiliły się.
— On jest stracony! Pije, pracy nie może utrzymać… Żyje byle jak… A ja tak bardzo chciałam wnuki! Choć jedno!
Hanna milczała, słuchając tej spowiedzi. Żal ścisnął jej serce — nie dla tej kobiety, ale dla Magdy, która przetrwała lata takiego życia.
— Wandziu — zaczęła, ale tamta przerwała, głos stał się natarczywy, niemal błagalny:
— Niech pani słucha… A jeżeli z tym pańskim Krzysztofem… im się nie uda? Rozwiodą się? Proszę wtedy… koniecznie do mnie zadzwonić! Powiem synowi… może weźmie się w garść! Skoro teraz, jak pani mówi, jest taka dobra? Gotuje, porządek lubi. Może wróci do nas? Proszę, niech pani tylko da znać! Przecież nie ma gdzie iść, a nas już zna…
I oto jest. Sedno. Nie skrucha. Nie żal za to, co zrobiła synowej. Tylko desperacja kobiety, która zobaczyła, iż to, co uważała za śmieć, w czyichś rękach stało się diamentem.
I dzika, samolubna nadzieja, by wyrwać go z powrotem — dla swojego nieudacznika syna. Wykorzystać Magdę znów. Jako służącą. Jako inkubator dla upragnionych wnuków.
— Taka synowa jak Magda potrzebna jest nam. I już nigdy do mnie nie dzwonić.
Nie czekała na odpowiedź. Rozłączyła się. Zablokowała numer. W gardle stał jej gul gniewu, żalu za przeszłością Magdy, oburzenia tym, co usłyszała. Ale najsilniejsze było poczucie… bezpieczeństwa.
Bezpieczeństwa jej gniazda, Krzysztofa i tej delikatnej, a zarazem silnej dziewczyny, Magdy, którą przyjęła jak córkę, a ta odwzajemniła się miłością i zaufaniem.
Podeszła do stołu, przykryła foremkę z ciastem czystą ściereczką. Za chZa chwilę drzwi się otworzyły i do kuchni wpadł radosny śmiech Magdy, a zapach świeżo pieczonego ciasta wypełnił dom ciepłem, które na zawsze przepędziło chłód przeszłości.