Tosia Wiśniewska siedziała w swoim zimnym domku, w którym unosił się zapach wilgoci i starych kartonów, porządek dawno już nie był jej wiernym towarzyszem. Mimo to wszystko było jej znajome, bo to ona była panem tego kąta, choć siły rozproszyła na rozterki i nie wiedziała, od czego zacząć.
Złość ściśle ściskała serce, łez już nie było płakała całą drogę, a teraz ich brak był jak pustka w krainie mgieł. Myślała, iż starą ścianę domu leczy, a dusza z czasem się zagoi. W płaszczu i ciepłej czapce, ręce i nogi były lodowate. Położywszy głowę na stole, Tosia zaczęła przeglądać wspomnienia.
Najdroższym skarbem była córka Zuzanna. Chorowała od urodzenia, a mąż powtarzał: Nie jest to dziecko błogosławione, nie śpisz nocami, leki pożywka, lepiej zdrowego potomka mieć! A jak? Przynajmniej do końca ciąży wytrzymała, w czterdziestu dwóch latach urodziła, ale dwójkę straciła w pierwszych tygodniach nadzieja kobiecego szczęścia rozmyła się w cień. niedługo mąż odszedł do sąsiedniej wsi, zamieszkał z nową żoną i nowym synkiem, a o cierpiącej córce nie chciał już słyszeć.
Zuzanna rosła, z każdym rokiem była silniejsza, piękniejsza. Matka ledwie zauważyła, iż dziewczynka stała się już dorosła. Na ramionach kobiety spoczywały ciężkie obowiązki: pracowała sumiennie w gospodarstwie, domowe sprawy ciągnęły się jak długie wąsy, a córka pomagała, ale bez mężczyzny w wiosce było trudno. Matka mieszkała z nimi, później dołączyła teściowa, bo samotność stała się nie do zniesienia. Do domu przykleił się wdowiec, ale Tosia go odrzuciła wstyd przed Zuzanną, nie mogła wprowadzić nieznajomego mężczyzny, była już mężatką, wydała już córkę, i to wszystko dla Zuzanny. Dwie starsze kobiety z nią mieszkały, a teściowa ledwo wstawała z łóżka, ciągle prosiła o szklankę wody lub o przewrócenie się na drugi bok.
Zuzanna zdobyła wykształcenie, spotkała przystojnego mężczyznę i wstąpiła w małżeństwo z miłości. Dwa lata po ślubie przyszła na świat dziewczynka Ania.
Zuzanna nie chciała siedzieć w domu, a pieniądze nie zaszkodziły wciąż spłacali hipotekę. Zwróciła się do matki:
Mamusiu, kochana, przeprowadź się do nas, będzie ci weselej i pomożesz nam, babcie odszły, samotni jesteśmy.
Nie, Zuzanno, mam krowę, starą kotkę, ogródek, jak mam zostawić mój dom?
Sprzedaj krowę, co ma mało mleka, nie żałuj jej, a kotkę weź sąsiadka, dobra ciocia Nura nie odmówi, w tygodniu cię przyjmiemy!
Nie mogła odmówić własnemu krwiopochodnemu, kto inny jej pomoże? Sąsiadka przyjęła krowę i kotkę, a jej syn, synowa i wnuki mieszkali z nimi, obiecując pilnować domu. Tak Tosia przeniosła się do miasta. Córka z zięciem pracowali do późna, a ona z wnuczką Anią spacerowała, karmiła, a choćby obiad przygotowała.
Ania bardzo przypominała matkę, nie brakowało w niej duszy babci, dni i noce spędzali razem, i na szczęście dziewczynka prawie nie chorowała.
W czwartek Zuzanna postanowiła oddać małą do przedszkola, by dziecko mogło się rozwijać i bawić z rówieśnikami. Relacje z matką nagle się zmieniły zięć ciągle niezadowolony, Zuzanna mówiła, iż ciągle kłóci się z mężem o matkę, a babcia rozpieszczona, nieposłuszny potomek rośnie, przedszkole odchodzi łzami, kocha babcię bardziej niż własną matkę.
Tosia nie rozumiała, co się dzieje, ale nie spodziewała się takich słów od własnej córki:
Mam już dość, mamo, jedź do domu, Ania chodzi do przedszkola, hipotekę spłaciliśmy, w dwupokojowym mieszkaniu jest ciasno, a ty będziesz lepiej.
Chciało się umierać na miejscu, nie wierzyła, iż tak może być, a jak można tak powiedzieć matce. Zgromadziła kilka rzeczy, zdążyła jeszcze na autobus, myśląc tylko, by nie płakać. Ania szła za nią, prosiła babcię, by poszła na spacer. Zięć zawiózł ją na dworzec, wysiadła w milczeniu, nie pożegnał się, nie odszedł od kuchni, choć kochał, na pewno to serce matki czuło.
Tak znalazła się w domu. Na zewnątrz zaczęło padać, deszcz uczynił zimno jeszcze bardziej przenikliwym. Tosia, jakby w półsennym stanie, usłyszała szorstki głos i przekleństwa. Do drzwi wkroczyła sąsiadka.
Och, Tosiu, to ty? Myślałam, iż ktoś chce ci dom podkraść. Dzień dobry! Co tu w ciemności siedzisz, wstań, chodźmy do nas. Daj, moja Nadzieja smaży naleśniki, usiądźmy, pogadajmy, tyle lat się nie widziałyśmy.
Sąsiadka prawie wzięła Tosę za rękę i opowiadała dalej:
Moje wnuki chodzą już do szkoły, dobrze się uczą, nie kombinują, a twoja krowa w tym roku dała cielę, chcemy je zostawić przy fabryce, zobaczysz, jaka jest piękna, nie sprzedawaj takiego skarbu, weź je do siebie.
Dzieci przywitały się radośnie, jakby była jedną z nich, przywiozły kotkę, opowiadały, jaka jest mądra i przytulna. Kotka, Muszka, zaczęła mruczeć, rozpoznała swoją panią.
Teraz chciało się płakać ze szczęścia, iż nie jest już sama, słuchała opowieści o wsi, o wesołym życiu wielkiej i przyjaznej rodziny, wszyscy się śmiali, a najważniejsze nikt nie pytał, po co wróciła, nie uprzedził.
Syn sąsiadki po kolacji powiedział:
Nasz dom duży, ty, ciociu Tosiu, zamieszkaj u nas, nie myśl o odchodzeniu, nie pozwolimy. Ja naprawię dach, przywiozę drewno, piec zamontuję, komin wyczyścię. jeżeli chcesz, odnowię twój dom, a może ci się tu spodoba i zostaniesz.
Chuda staruszka siedziała i uśmiechała się, poczuła ciepło, serce ogrzała ludzka dobroć.
Życie w Błoniu















