**Telefon z przeszłości: powrót ojca**
Zamknąłem drzwiczki lodówki, wycierając ręce w ścierkę.
— No, teraz powinno działać. Zamarza, ale trzeba sprawdzić — powiedziałem do pani domu. — Ma pani pustą plastikową miseczkę? Nalejmy wody i wstawmy do zamrażarki. Wieczorem zadzwonię, jeżeli woda zamarznie — znaczy, iż wszystko w porządku.
Wtedy znowu zadzwonił telefon. Pewnie nowy klient, pomyślałem i odebrałem.
— Halo, słucham. Tak, to naprawa sprzętu AGD. Co do zrobienia? Tak, jestem Kowalski Marcin Adamowicz, jeżeli to dla pani istotne. Przepraszam, co pan powiedział? Ojciec? — omal nie wypuściłem telefonu z ręki.
Głos przedstawił się — Kowalski Adam Stanisławowicz. Dotarło do mnie: to mój ojciec, którego nie widziałem ani nie słyszałem od ponad dwudziestu lat. Serce zabiło mocniej, a w głowie przemknęły strzępy wspomnień.
— I czego… pan chce? — zawahałem się, nie wiedząc, jak się do niego zwrócić. — Spotkać się i porozmawiać? No tak, oczywiście, całe dwadzieścia lat minęło. Przepraszam, jestem u klienta, oddzwonię później — zakończyłem połączenie i z sarkazmem mruknąłem pod nosem: — No proszę…
Po tylu latach się odzywa! Pewnie czegoś chce. No bo co? Syn dorósł, ojciec się postarzał, może pieniędzy potrzebuje. Ile on ma teraz? Pewnie z pięćdziesiątkę. Na pewno chodzi o forsę! Uśmiechnąłem się ironicznie i wróciłem do pracy.
— No to jak, zgoda? — powiedziałem do pani domu. — Wieczorem zadzwonię, sprawdzi pani wodę w miseczce. jeżeli zamarznie — zamrażarka działa.
Kobieta podziękowała, a ja pojechałem do następnego klienta. Starsza pani wezwała mnie do naprawy pralki — przeciekała. Babcia okazała się gadatliwa, od razu zaprosiła mnie na herbatę z ciasteczkami. Usterka była błaha: uszczelka przy drzwiach się poluzowała. Poprawiłem ją i przeciek ustał. Inny majster zażądał takiej sumy, iż kobieta odmówiła. Ja wziąłem minimum — nie godziłem się wyzyskiwać emerytów. Babcia była zachwycona, ciągle powtarzała, iż dawno nie spotkała tak życzliwego człowieka. Uśmiechałem się zakłopotany, piłem herbatę i obiecałem zajrzeć, gdyby coś jeszcze się zepsuło.
Ale myślami byłem przy telefonie od ojca. W pamięci pojawiały się niewyraźne obrazy. Gdy rodzice się rozwiedli, miałem jakieś pięć lat. Ojciec wtedy pił, stracił pracę. Matka płakała, ale wierzyła jego obietnicom. Pewnego dnia, gdy była na zmianie, ojciec odebrał mnie z przedszkola. W drodze przysiadł na ławce w parku, wyciągnął z kieszeni butelkę piwa i zaczął narzekać małemu synowi: iż matka go nie szanuje, a on się stara, ale życie takie. Potem się upił, rozłożył na ławce i zasnął. Zrobiło mi się wstyd. Próbowałem go obudzić, ale tylko machnął ręką. Przechodnie patrzyli, a ja, zdecydowany, iż ojciec mnie nie potrzebuje, poszedłem sam do domu. Droga wydawała się nieskończona, domu wciąż nie było, aż w końcu znalazła mnie sąsiadka.
Matka wtedy nie krzyczała. Tylko cicho powiedziała do ojca:
— Wynoś się. Zostawiłeś syna samego. Jaki z ciebie ojciec?
Ojciec wyjechał do innego miasta. Czasem przysyłał pieniądze, zabawki. Matka uśmiechała się:
— Bez takiego ojca jest nam lepiej, prawda, Marcinku?
Gdy skończyłem dziesięć lat, matka poznała mnie z wujkiem Jackiem.
— Synku, wujek Jacek chce zostać moim mężem. Będzie się o nas troszczyć. Pojedziemy po nowy rower?
Macoch był dobrym człowiekiem. Kochał matkę, ale nie stał się moim ojcem. Część jej miłości należała teraz do Jacka, a ja czułem się niepotrzebny.
Wieczorem niechętnie wyjąłem telefon, odnalazłem numer ojca i zadzwoniłem. Odebrał natychmiast:
— Marcin, spotkajmy się, trzeba porozmawiać. Na naszej dawnej alei, przy fontannie, jutro o siódmej. Dasz radę?
— Dobrze, dam — burknąłem.
Matka kiedyś wspomniała, iż Jacek chce mnie adoptować, dać swoje nazwisko. W końcu jesteśmy rodziną. Ale ja odmówiłem. Ważne było dla mnie, by pozostać Kowalskim Marcinem Adamowiczem, zachować tę niewidzialną więź z ojcem. Matka chciała wymazać przeszłość, zapomnieć o byłym mężu, ale ja wciąż czekałem. Na co — sam nie wiedziałem. Aż zrozumiałem, iż czekam na coś, co nie nadejdzie.
Następnego wieczoru szedłem na aleję, postanawiając w duchu: jeżeli ojciec poprosi o pieniądze, pomogę, ale koniec. Przysyłał prezenty, pieniądze — oddam dług i kwita. Matka ma Jacka, jej to nie obchodziło.
— Wstyd mu, więc przysyła — mówiła, odbierając paczki.
Przy fontannie zobaczyłem starszego mężczyznę. Podniósł się z ławki i ruszył w moją stronę. Tylko bez ckliwych słów w stylu „synku, w końcu się spotkaliśmy”, pomyślałem. I przede wszystkim miałem nadzieję, iż ojciec nie pije.
— Dobry wieczór, Marcin — wyciągnął rękę.
— Dobry — uścisnąłem ją, zauważając, iż dłoń jest mocna.
— Od razu powiem — zaczął ojciec — obiecałem twojej matce, iż będę pomagać, ale nie wtrącać się, dopóki jesteś dzieckiem. Byłem dla niej odpychający, a ty się mnie bałeś. Wyjechałem. Na początku nie mogłem znaleźć pracy, piłem z bezsilności. Potem, po kolejnej libacji, wpadłem w tarapaty — ledwo wykaraskałem się ze szpitala. Pielęgniarka, która się mną opiekowała, została moją żoną. Miała córkę, Kasię, wychowywałem ją jak własną. Zająłem się naprawą samochodów, sprzętu, brałem się z— Myślałem, iż już nigdy nie będę miał szansy być dla ciebie ojcem, ale teraz chcę to naprawić.