Ten trend doprowadza mnie do szału. Wasza "życzliwość" zmieniła moje mieszkanie w lumpeks

mamadu.pl 9 miesięcy temu
Zdjęcie: Koleżanki zaoferowały ubranka, bujaczki, zabawki i inne akcesoria dla mojego dziecka. Fot. 123rf.com


Czy można kogoś uszczęśliwić na siłę? Raczej nie, jednak współczesne mamy uwielbiają ten sport, sama nieraz doświadczyłam "życzliwości", o której pisze nasza czytelniczka. Nikt oczywiście nie ma złych intencji, ale niezwykle łatwo przesadzić. "Mam wrażenie, iż słowo 'nie', zupełnie nie działa. Koleżanki mają starsze dzieci, więc uważają, iż wiedzą lepiej, co mi się może przydać" – skarży się Agata.


"Wśród naszych znajomych jako ostatni zostaliśmy rodzicami. Zawsze bardzo mi się podobało, gdy koleżanki pożyczały sobie wózki, łóżeczka, ubranka. Malutkie dzieci rosną bardzo szybko, to bardzo ekologiczne i oszczędne podejście. Sama chętnie kupuję dla siebie ubrania na Vinted i w lumpeksach. Początkowo takie gesty odbierałam jako coś bardzo miłego. W końcu ktoś mi ufa i chce mi pożyczyć swoją własność. Okazało się jednak, iż taka przysługa to prawdziwe przekleństwo.

Było mi miło


Pierwszą turę rzeczy sama wybierałam, jeszcze będąc w ciąży. Podekscytowana oczekiwaniem na naszą Juleczkę wyobrażałam sobie ją w tych wszystkich małych ubrankach. Nie bardzo wiedziałam, ile rzeczy będę potrzebować. Wzięłam zbyt dużo, ale dzięki temu nie śpieszyłam się z praniem, a malutkie bodziaki nie zajmowały wiele miejsca.

Miesiące mijały, a koleżanki i kuzynki pytały, czy Julka już wyrosła i czy nie potrzebuję już większych rozmiarów. Zaczęły oferować także bujaczki, zabawki i inne akcesoria. Oczywiście byłam chętna, jednak ilość tego, co dostaję, zaczęła się niebezpiecznie powiększać. Zamiast wybranych ciuszków, zaczęły trafiać do mnie całe worki i kartony rzeczy, które musiałam nie tylko przeglądać, ale i przechowywać.

Często padało zdanie: 'Ale to nie oddawaj na raty, oddasz mi potem wszystko, jak wyrośnie'. Niby ma to sens, ale góry ubrań i zabawek składowanych u mnie w mieszkaniu zaczęły rosnąć. Zanim zdążę oddać poprzednie, one przywożą bez pytania kolejne. A ja nie mam gdzie postawić nogi. Mieszkanie zaczęło przypinać lumpeks, w którym ubrać mogłyby się choćby pięcioraczki.

Już tyle nie potrzebuję


Odkąd kupiłam suszarkę, liczba ubranek, których potrzebuję, zmalała. Ale odruch 'zrzucania' do mnie ubrań pozostał. Owszem, wierzę w szczere intencje koleżanek i kuzynek, ale mam wrażenie, iż współczesne matki zrobiły sobie z pożyczania sport. Same są przygniecione toną rzeczy, nie chcą się jednak ich pozbywać, bo 'może jeszcze się kiedyś przydadzą'. Takie życzliwe pożyczanie to wygodna sprawa, gdy nie ma się gdzie przechowywać własnych rzeczy.


To nie tak, iż zaczęłam gardzić wymianą ubranek, ale wolałabym korzystać z tego w mniejszym stopniu. Do koleżanek jednak to nie dociera. Choć np. proszę tylko o kurteczki, to zaraz dostaję jeszcze 'fajne sukienki', 'wygodne dresiki' i całą masę innych rzeczy, które się u nich sprawdziły. Żadna nie słucha, iż ja ich zupełnie nie potrzebuję. Trudno zatrzymać tę życzliwość, bo słowa 'nie, dziękuję' po prostu nie docierają.

Naprawdę wierzę w szczere intencje każdej mamy, która chce się dzielić, ale błagam: słuchajcie, co się do was mówi. jeżeli ktoś czegoś nie chce, to nie uszczęśliwiajcie go na siłę!".

Idź do oryginalnego materiału