"Moja teściowa jest wspaniała. Piszę to bez cienia ironii. Wesoła, zabawna, błyskotliwa – zupełnie inna niż stereotypowa teściowa". Tak zaczyna się list (a adekwatnie e-mail), który do redakcji Mamadu przesłała pani Anna. Wyglądało na to, iż po raz pierwszy od dawna opublikujemy jakąś pochwałę teściowej. Ciąg dalszy rozwiał nadzieje.
Ja, mąż i teściowa. Co może pójść nie tak?
"W ostatnim roku miała problemy zdrowotne, kilka razy wylądowała w szpitalu, schudła, zmarniała. Do tego jeszcze nie poradziła sobie z żałobą po mężu, czyli moim teściu. On zawsze był w nią wpatrzony jak w obraz, podobnie zresztą jak Adam, mój mąż" – pisze nasza czytelniczka.
Nie przeszkadzało jej to jednak. Przeciwnie, cieszyła się, iż jej mąż i jego matka mają taką fajną mocną więź, iż darzą się taką miłością i szacunkiem. I lubią razem spędzać czas – na rozmowach, graniu w karty czy planszówki.
Anna też się przywiązała do teściowej. I autentycznie ją polubiła. Dlatego chciała jej zrobić fajny prezent. "Teściowa w maju skończyła 65 lat. Wpadłam na pomysł, żebyśmy zabrali ją na trzy dni do Londynu. Była tam kiedyś jako młoda dziewczyna, a potem już nigdy tego nie powtórzyła" – pisze nasza czytelniczka.
Jej mąż się ucieszył, choć początkowo nie wierzył. "Serio chcesz lecieć z mamą?" – pytał Adam. "Powiedziałam, iż oczywiście, powinniśmy zdobyć się na ten gest. Zdziwił się, ale jednocześnie był wdzięczny. Ale czy wiedziałam, iż to będzie ich wyjazd, a nie mój? W jakimś zamroczeniu zarezerwowałam nam mieszkanie na Nothing Hill zamiast wynająć dwa oddzielne pokoje w hotelu" – wspomina Anna.
Lubimy się, więc bądźmy razem
Szybko się okazało, iż to był błąd. "W mojej głowie widziałem to tak: poranne cappuccino w Notting Hill, powolne śniadanie w małej kawiarni, popołudnia w Camden, wśród straganów z biżuterią, zapachem curry i muzyką na żywo. Trochę zakupów, trochę zdjęć, trochę leniwego włóczenia się po mieście.
Ale teściowa miała zupełnie inną wizję. I większą siłę przebicia. "Od pierwszego dnia ruszyliśmy w rajd: British Museum, National Gallery, Tate Modern, Victoria and Albert Museum. W każdym żywo dyskutowała z moim mężem o obrazach, rzeźbach i historii architektury. Szli ramię w ramię, wymieniając spostrzeżenia, śmiejąc się, planując kolejne punkty programu. Ja zostawałam kilka kroków z tyłu" – opisuje Anna.
Nie złościła się. W końcu to był prezent dla teściowej, miała czuć się dobrze. Choć miała inną wizję, to dała się namówić na spacer po miejscach, które teściowa pamiętała z tego wyjazdu w młodości. I wysłuchiwała jej opowieści, pokonując kolejne kilometry.
"Ja marzyłam o tym, żeby posiedzieć w moich ukochanych parkach – w Hyde Parku, Kensington Gardens, Regent’s Park. Po prostu usiąść na ławce, patrzeć na ludzi, odpocząć. Ale nie, ona była aktywna od 7 rano: szybki prysznic, śniadanie i w drogę. Chodziła po muzeach, odwiedzała stare dzielnice, zaglądała do sklepów z antykami, przystawała przy witrynach, komentując każdy szczegół" – wspomina nasza czytelniczka.
Bardziej syn niż mąż
Wieczory też były pod dyktando teściowej. Zamiast kolacji w małej knajpce czy pubie, padała propozycja: "Najlepiej jak ugotujemy coś w domu – tak rodzinnie". To "rodzinnie" oznaczało, iż gotować ma Anna, bo starsza pani przecież nie będzie się męczyć, a jej mąż był zbyt zajęty omawianiem z nią kolejnych muzealnych atrakcji.
"Ostatniego dnia staliśmy w kolejce do wejścia do National Gallery. Nogi już miałam z ołowiu, a w plecaku termos z herbatą, który teściowa kazała wziąć, bo w kawiarniach drogo. Powiedziałam, żebyśmy sobie darowali, poszli gdzieś indziej. Ale mąż stwierdził, iż mama chce jeszcze obejrzeć dwie. A to dla niej ten wyjazd" – wspomina Anna.
Skończyło się jak wcześniej. Mama i syn stali razem, analizowali każdy szczegół, niemalże porównywali pociągnięcia pędzla, zastanawiali się co artysta miał na myśli. Anny nie zauważali. Nie pytali o opinię. Jakby jej tam nie było.
"W końcu zaprotestowałam. Powiedziałam, spokojnie i uprzejmie, iż pójdę gdzieś sama i spotkamy się za 2-3 godziny. Usłyszałam, iż nie, nie ma mowy, jesteśmy przecież rodziną, to nas wspólny czas. Jasne, wspólny. Mamy z synkiem, bo nie zrobiliśmy niczego, co proponowałam ja" – wspomina nasza czytelniczka.
I dodaje: Gdy wróciliśmy do Polski, ona była zachwycona, pełna energii, a jej oczy błyszczały jak lampy w Piccadilly Circus. Ja – zmęczona, wściekła na męża, z obolałymi nogami. I z mocnym postanowieniem – nigdy więcej wyjazdu z teściową.