Teściowa chce naszego mieszkania, oferując swój rozpadający się 'pałac’

twojacena.pl 5 dni temu

Czasem zastanawiam się, jak niektórym ludziom starcza tupetu, by tak natarczywie żądać cudzego, zasłaniając się przy tym troską i wiekiem. Moja teściowa to żywy przykład takiej osoby. Nazywa się Jadwiga Nowak, ma sześćdziesiąt siedem lat, a od dwóch lat pielęgnuje jedną jedyną marzenie — wypchnąć mnie i męża z naszego dwupokojowego mieszkania w Poznaniu i wcisnąć się tam sama, w zamian „obdarowując” nas swoją rozpadającą się chałupą pod Wielkopolską.

Na pozór — troskliwa matka, starsza kobieta, zmęczona codziennością. Ale pod tą maską kryje się przebiegły plan. Dom, który nam wciska, szczerze mówiąc, dawno powinien iść pod rozbiórkę. Na zewnątrz — pęknięcia w fundamentach, dach przecieka, okna spróchniałe, w środku — zimno, wilgoć, krzywe podłogi i zapach stęchlizny. Jadwiga latami nic tam nie remontowała, co najwyżej pielęgnowała klomby z kwiatami i przycinała krzak porzeczki — oto całe jej gospodarstwo.

Gdy przychodzi do nas w gości, zaraz od progu zaczyna:
— Ach, jak u was przytulnie! Wszędzie czysto, schludnie. Też bym tak chciała mieszkać…
A potem, niby od niechcenia:
— Może jednak się przeprowadzicie? A ja bym do waszego mieszkanka…

Z początku milczałam. Potem starałam się żartować. Teraz jednak trzęsę się na sam jej wzrok, pełen udawanego współczucia: „Oj, starość nie radość… w domu tak ciężko…” A co, w mieszkaniu podłogi same się myją? Kurze znikają? Remont robi się sam? Jadwiga serio myśli, iż mieszkanie to jak hotel z całodobowym sprzątaniem. Nie rozumie (albo udaje, iż nie rozumie), iż ja i mąż wkładamy w nasz dom pracę, pieniądze, czas. Że to wszystko nie „spadło z nieba”, ale zostało wypracowane i włożone.

Proponowaliśmy jej rozsądne wyjście:
— Sprzedaj dom, dołóż trochę — kup sobie kawalerkę. Będziesz mieszkać w cieple, bez ogródka, z wygodami.
Ale nie! Uważa, iż jej waląca się chałupa warta jest jak pałac — co najmniej milion złotych! Tymczasem realna cena, według moich obliczeń, ledwo sięga połowy tej kwoty. I choćby te pieniądze nie starczą na porządną kawalerkę w mieście. Mówiliśmy jej to wprost. Jak grochem o ścianę.

— Komu potrzebny ten dom?! — próbowałam tłumaczyć.
— Ma duszę! Tam urodził się wasz Tomek! Trzeba go tylko „odświeżyć” — odpowiada.
Odświeżyć… Dom, którego ściany się sypią?!

I tak w kółko, w kółko, w kółko… Każda wizyta — to samo:
— U was tak pięknie! Może jednak się zastanowicie?

Ostatnio mąż nie wytrzymał:
— Mamo, nie oddamy ci mieszkania. I do twojego domu też się nie przeprowadzimy. choćby nie licz.
Nadąsała się, wyszła, demonstracyjnie nie dzwoni od tygodnia. Urażona. Dlaczego, myśli sobie, syn i synowa nie chcą jej „uszczęśliwić” i nie oddadzą lokum, w które włożyli serce?

A ja jestem zmęczona. Nie pojmuję, jak można być tak głuchym na cudze granice. Ja i mąż jesteśmy młodym małżeństwem. Pracujemy, mamy plany, może niedługo dzieci. Gdzie je wychowywać? W domu z piecem i pękniętym sufitem? Czy znów inwestować — ale w coś, co dawno powinno trafić na złom?

Denerwuje mnie nie samo jej żądanie, ale sposób, w jaki je przedstawia. Jakby to my byli egoistami. Jakby nasze mieszkanie było jej wybawieniem, a my — bezduszni, niechętni, by wpuścić ją do „raju”. A przecież prosimy tylko o to, by zostawiono nam to, co stworzyliśmy.

Teraz z mężem postanowiliśmy po prostu unikać tematu. Zna naszą odpowiedź. Jest ostateczna. jeżeli naprawdę ciężko jej żyć w swoim domu — niech sprzeda i znajdzie mieszkanie na swoją kieszeń. Ale pod naszym dachem mieszkać nie będzie. Bo nasze mieszkanie to nie nagroda za wiek i nie zapłata za macierzyństwo. To nasz dom. I nikomu go nie oddamy.

Idź do oryginalnego materiału