„Teściowa narzuca swoje zasady, a mąż milczy. Ja nie wytrzymuję”

polregion.pl 1 tydzień temu

Czasem patrzę na siebie z boku i nie rozumiem, jak mogłam się na to zgodzić — wyjść za mężczyznę, który w wieku trzydziestu lat wciąż żyje w cieniu swojej matki? Nazywał się Krzysztof, z wyglądu — poważny, dorosły, niezależny. A w rzeczywistości — maminsynek. I to taki, który bez jej błogosławieństwa nie śmie kroku postawić.

Poznaliśmy się przez… kogo byście myśleli? Przez jego mamę! Pracowałam wtedy jako ekspedientka, a pewna starsza pani coraz częściej zaglądała do naszego sklepu. Chwaliła mnie, mówiła, iż jestem jak rodzona. Potem przyprowadziła syna: „Krzysiu, popatrz — to nie dziewczyna, to skarb!”. A on dał się omotać. Zaczął się zalecać, zapraszać na randki. No a potem — ślub.

Mieszkanie dała nam jego matka. Sama wyprowadziła się do swojego starszego adoratora, a synowi powiedziała: „Mieszkajcie tu, oszczędzajcie na swoje. Chcę wnuki!”. Słowa niby życzliwe, ale okazały się nie bezinteresowne. niedługo wróciła do naszego życia… ze ścierkami, garnkami i własnymi zasadami.

Każdy poniedziałek to jak déjà vu. W weekendy szoruję mieszkanie do błysku, pierzę, gotuję. A w poniedziałek wracam do domu — i znów wszystko umyte, poukładane, uprasowane. Na stole karteczka: „Ugotowałam żurek, posprzątałam szafy, umyłam rano podłogę, zmieniłam pościel. Całuję.” Grzecznie, ale aż ręce drżą. Czy to mój dom, czy jej?

Powiedziałam Krzysiowi, iż już dłużej tak nie dam rady. Machnął ręką: „Ona się stara! Robi to dla nas z serca!”. Żebym była wdzięczna — mniej obowiązków. Ale ja przez tę „pomoc” czuję, iż odbiera mi prawo do bycia panią własnego domu. Ona choćby moją bieliznę pierze! Grzebie w szafach, przekłada moje rzeczy. O prywatności nie ma mowy.

A najgorsze, iż u siebie w domu tak nie robi. Byliśmy u niej w gościach: zwykły porządek, nie sterylność. A u nas — wszystko jak pod linijkę, co do milimetra. Obca osoba w moim domu, a ja nie mam prawa nic powiedzieć. Bo, jak przypomniała mi mama: „Mieszkanie jest jej. Wytrzymaj, aż kupicie swoje.”

Ale jak wytrzymać, gdy dzień w dzień czujesz, iż cię po prostu wypychają z roli gospodyni? Nie mówię, iż teściowa jest zła. Nie. Ale ma obsesję na punkcie kontroli. Widocznie uważa nas nie za samodzielną rodzinę, ale za swoją młodszą córkę i syna, którym trzeba dyktować, jak żyć.

A Krzysztof… On po prostu odmawia stawiania granic. Jemu to pasuje. Uważa, iż jesteśmy „w komfortowej sytuacji”. Ja zaś czuję się tu jak intruz. On choćby nie widzi, jak bardzo mi to ciąży. Albo nie chce widzieć.

Gdy teściowa oznajmia: „Chcę wnuki. Jak się pojawią, będę częściej przychodzić, siedzieć z dzieckiem, pomagać” — robi mi się słabo. Bo wiem dokładnie: ona nie będzie „pomagać”, tylko z nami mieszkać. Wprowadzi swój harmonogram, swoje menu, swoje reguły. Już się duszę, a wtedy chyba oszaleję.

Ostatnio postawiłam Krzysiowi ultimatum: albo sam pogada z matką, albo zrobię to ja. I nieważne, czyje to mieszkanie. Oddała nam je do użytku, więc powinna nas szanować. Nie jestem rzeczą, którą można przekładać z półki na półkę. Jestem żoną, gospodynią, kobietą — i mam prawo do własnego porządku w swoim domu. choćby jeżeli dom na razie nie jest mój.

Idź do oryginalnego materiału