Każda kobieta marzy, by pewnego dnia spotkać godnego mężczyznę, stworzyć trwałą rodzinę, mieć dzieci i być naprawdę szczęśliwą. Ale jak to mówią, nie wszystkim pisane są bajkowe zakończenia. Im mocniej kochasz, tym boleśniejsze bywa upadanie.
Krystyna była pewna, iż odnalazła swoją drugą połówkę. Jeszcze w liceum poznała Marka — wysokiego, przystojnego chłopaka z hollywoodzkim uśmiechem. Od pierwszego wejrzenia zawrócił jej w głowie. Przyjaźń, spacery przy księżycu, wyznania… Po kilku latach zostali parą.
Jej matka, Helena Stanisława, od razu nie pałała do niego sympatią. Widziała w nim lenia, człowieka bez ambicji. Ale Krystyna była zaślepiona — dla niej był całym światem. Ona dostała się na studia z wysokimi wynikami, a Marek ledwo dociągnął do technikum. Nauka nie szła mu łatwo, więc niedługo rzucił szkołę.
— Mamo, ty tego nie rozumiesz! To prawdziwa miłość! — powtarzała Krystyna, nie chcąc słyszeć żadnych zarzutów.
Gdy Marek zatrudnił się jako sprzedawca w sklepie z elektroniką, uważał to za swój wielki sukces. Prawda była taka, iż ledwo starczało mu na piwo i chipsy, ale jemu to wystarczało. Helenie Stanisławie — nie. Próbowała dotrzeć do córki, ale na próżno.
Zakochani wzięli skromny ślub. Zamieszkali w wynajętej kawalerce u znajomych Marka, w starej kamienicy w Łodzi. Tam, gdzie ściany są cienkie, a sąsiedzi słyszą każdy szept. Ale Krystynę to nie martwiło — najważniejsze, iż była z ukochanym. Marek pracował byle jak, a na prośby o pomoc tylko wzruszał ramionami. Krystyna coraz częściej pożyczała pieniądze od matki. Helena Stanisława nie odmawiała: pomagała, jak mogła — żywnością, ubraniami, choćby oszczędnościami.
Każde spotkanie z zięciem wywoływało w niej burzę. Był dla niej obcy, niewłaściwy, słaby. Mężczyzną go nie nazywała.
Gdy sytuacja stała się naprawdę trudna, Krystyna poprosiła, by mogła z mężem zamieszkać u matki na kilka miesięcy. Chcieli odłożyć na własne mieszkanie. Helena Stanisława zgodziła się niechętnie, ale gwałtownie pożałowała: Marek leżał na kanapie od rana do wieczora, a cała praca spadła na barki córki. Ta próbowała się uczyć, dorabiała zdalnie — wykończona, ale uparcie broniła męża.
— On po prostu jest zmęczony… — tłumaczyła.
Po trzech miesiącach Marek nie wytrzymał napięcia i namówił Krystynę, by wrócili do kawalerki. Tam, choć ciasno, nie było kazań. Matka odetchnęła z ulgą, bojąc się tylko jednego — by córka nie zaszła w ciążę.
Ale los, jak na złość, spłatał figla. Marek stracił pracę. Krystyna za to dostała awans i zaczęła dobrze zarabiać. I niedługo okazało się, iż spodziewa się dziecka.
Helena Stanisława ucieszyła się na wieść, iż zostanie babcią. Ale euforia gwałtownie minęła — zięcia nie akceptowała i nie chciała go widzieć. Gdy Krystyna, zmęczona ciasnotą, znów poprosiła o schronienie u matki, ta postawiła warunek:
— Tylko ty i dziecko. Marka nie przyprowadzaj. Ani na próg.
— Mamo, on jest ojcem mojej córki! — wybuchnęła Krystyna.
— A myślałaś o tym, kiedy za niego wychodziłaś? — odparła zimno matka. — Niech najpierw stanie się człowiekiem.
Krystyna czuła rozdarcie. Z jednej strony — zmęczenie, maleńka córeczka, brak spokoju. Z drugiej — duma i uraza. Wróciła do męża do tej samej ciasnej kawalerki, mając nadzieję, iż matka zmieni zdanie. Ale Helena Stanisława pozostała nieugięta.
Dla niej Marek był obcym, kimś, kogo nigdy nie chciała widzieć przy córce i wnuczce. Ale cóż można zrobić? Dzieci wybierają sercem, nie rozumem. Serce matki cierpiało, ale decyzji nie zmieniła.
Czas pokaże, kto miał rację. Na razie dwie kobiety — matka i córka — uczą się kochać na odległość, akceptując wybór, który nie zawsze zgadza się z marzeniami.