Ta wojna trwa już sześć lat, od samego początku ich małżeństwa. Olga i Artur mają czteroletniego syna, Mikołaja, którego choćby teściowie nie uznają. Nie biorą go na ręce, nie dzwonią, by zapytać, jak się miewa wnuk. Olga nie rozumiała, na co zasłużyła. Nigdy nie dała powodu: nie była niemiła, nie kłóciła się, starała się być uprzejma. Ale przyczyna była głębsza – Artur ożenił się z nią, a nie z dziewczyną, którą teściowa marzyła widzieć jako synową.
Tamta dziewczyna miała na imię Zofia. Elżbieta Janowska nie przestawała powtarzać, jaka to mądra, piękna, córka zamożnych rodziców. „Oto kto byłby prawdziwą żoną dla mojego syna!” – mówiła, nie krępując się obecności Olgi. Krewni męża przyklaskiwali: „Ty, Olu, choćby w pobliżu Zosi nie stałaś”. Olga, wychowana w skromnej rodzinie w małym miasteczku pod Białymstokiem, czuła się upokorzona. Jej proste pochodzenie było dla teściowej pretekstem do niekończących się drwin.
Artur zdawał się nie zauważać tej nagonki. „Nie przejmuj się” – mówił – „oni po prostu czepiają się byle czego”. Ale dla Olgi jego słowa brzmiały jak zdrada. Jak można nie widzieć, gdy twoją żonę otwarcie obrażają? Ostatnio coraz częściej wyjeżdżał sam do rodziców, wracając późną nocą. „Sprawy rodzinne” – wymigiwał się, unikając jej spojrzenia. Olga czuła, jak między nimi rośnie mur, a jej cierpliwość topniała z każdym dniem.
Rodzina Artura nie odwiedzała ich domu, choć Olga wielokrotnie ich zapraszała, próbując nawiązać kontakt. Nie gratulowali jej urodzin – ani telefonem, ani choćby wiadomością. Na rodzinne święta zapraszali tylko Artura, podkreślając: „To nie dla obcych”. Olga, której nigdy nie zaakceptowali, czuła się jak intruz. Serce pękało jej, gdy słyszała, jak Mikołaj pytał: „Dlaczego babcia nie chce się ze mną bawić?” Nie wiedziała, co odpowiedzieć, tylko przytulała go mocno, ukrywając łzy.
Sytuacja stawała się nie do zniesienia. Olga coraz częściej myślała o rozwodzie. Artur jej nie bronił, nie próbował postawić rodziców do pionu. Posłusznie szedł za matką, jakby jej słowo było prawem. Olga czuła się samotna we własnym małżeństwie, a ten ból zżerał ją od środka. „Jeśli on nie stanie po mojej stronie, nie dam rady tak żyć” – myślała, patrząc na śpiącego syna.
Nowy Rok stał się dla niej ostatnią kroplą. Postanowiła: jeżeli Artur znów wyjedzie do rodziców, zostawiając ją z Mikołajem sama, spakuje rzeczy i odejdzie na zawsze. „Nie pozwolę więcej deptać mojej godności” – powtarzała sobie, choć w głębi duszy miała nadzieję, iż mąż wybierze ją i syna.
W wigilię świąt Artur, jak zwykle, był wymijający. „Jeszcze nie wiem, jak będziemy świętować” – mruknął, unikając jej wzroku. Olga milczała, ale jej determinacja rosła. Już widziała, jak pakuje walizki, jak wyjeżdża z Mikołajem do siostry w Łodzi, gdzie zawsze była witana z otwartymi ramionami. Tam nikt nie patrzył na nią z góry ani nie nazywał obcą.
Wieczorem, w sylwestrowy wieczór, Artur wrócił późno. „Mama źle się czuje, muszę jutro do nich zajrzeć” – oznajmił, nie patrząc na żonę. Olga poczuła, jak coś w niej pęka. „A my?” – zapytała cicho. „Znów nie liczymy się dla ciebie?” Artur milczał, a jego cisza była dla niej wyrokiem.
Tej nocy, gdy mąż spał, Olga siedziała w kuchni, wpatrując się w migoczące za oknem lampki. Myśli wirowały jej w głowie, ale jedno było pewne: nie może już żyć w tym piekle. Rano, gdy Artur szykował się do rodziców, ona w milczeniu pakowała rzeczy. „Gdzie wybierasz się?” – zdziwił się, zauważywszy walizkę. „Wychodzę” – odpowiedziała spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. „Mam dość bycia obcą w twojej rodzinie. jeżeli ty nie potrafisz nas obronić, ja to zrobię sama”.
Artur zbladł. „Olu, zaczekaj, porozmawiajmy” – zaczął, ale ona już wzięła Mikołaja za rękę i skierowała się do drzwi. „Dokonałeś wyboru” – rzuciła na odchodne. Drzwi zamknęły się za nimi, pozostawiając za sobą ciszę.
Olga z Mikołajem wyjechała do siostry. Początki były trudne: ból po zdradzie męża i obojętności jego rodziny nie ustępował. Ale siostra i jej bliscy otoczyli ich troską, i powoli Olga odzyskiwała oddech. Znalazła nową pracę, wynajęła mieszkanie i zapisała Mikołaja do przedszkola. Życie stopniowo się układało.
Pół roku później Artur do niej przyjechał. „Miałeś rację” – powiedział, spuszczając wzrok. „Mama naciskała, a ja nie miałem siły się jej przeciwstawić. Chcę odzyskać naszą rodzinę”. Olga patrzyła na niego, ale w jej sercu nie było już dawnego ciepła. „Zawiodłeś nas” – odpowiedziała cicho. „Nie mogę ci ufać”. Artur odszedł, a ona, tuląc syna, zrozumiała: podjęła dobrą decyzję. Jej nowe życie było trudne, ale nie było w nim miejsca na upokorzenia. Po raz pierwszy od lat poczuła się wolna.