Teściowa odkryła, iż wnuk jest od dawcy — i odwróciła się od naszej rodziny

newsempire24.com 2 tygodni temu

Gdyby ktoś mi powiedział, iż jedno zdanie może przekreślić wszystko: miłość, troskę, plany na przyszłość i lata przywiązania – nie uwierzyłabym. A teraz żyję z tą prawdą każdego dnia. Nie jak z wyznaniem, ale jak z otwartą raną, która nie chce się zagoić. Bo w tej historii był dziecko. Nasz syn. Jej wnuk. Którego kochała do szaleństwa – aż do tej chwili, kiedy dowiedziała się, iż nie jest „z krwi”.

Kiedy wyszłam za Mikołaja, miałam dwadzieścia trzy lata, on dwadzieścia pięć. Młodzi, weseli, pełni nadziei. Marzyliśmy o rodzinie, o dzieciach. Chcieliśmy trójkę. Nie zwlekaliśmy, choć mieszkaliśmy wtedy w wynajętym mieszkaniu w Poznaniu, bez grosza przy duszy, oszczędzając na wszystkim, a „świętem” była raz w miesiącu pizza na wynos. Ale byliśmy szczęśliwi. Naprawdę.

Miesiąc, dwa, pół roku – i nic. Zaczęliśmy się badać. Moje wyniki były idealne, a u Mikołaja… wyrok. Całkowita bezpłodność. Żadnych szans na potomstwo. Odwiedziliśmy kilka klinik, choćby pojechaliśmy do warszawskiego centrum leczenia niepłodności. Wszędzie to samo. Zamknął się w sobie. Proponował rozwód. Mówił: „Po co ci taki, jak ja?” Odganiałam te myśli. Wybrałam nie ojca moich dzieci – wybrałam męża, człowieka, z którym chciałam iść przez życie. Zdecydowaliśmy: dziecko będzie od dawcy.

To była trudna droga. Ale dzięki dyskrecji lekarzy w klinice – przeszliśmy przez to spokojnie. Bez bólu. Pokazali nam profile dawców, Mikołaj znalazł takiego, który był do niego podobny – wzrost, kolor włosów, oczy. Nigdy nie żałowałam tej decyzji.

Moja teściowa, Halina Stanisławowa, od początku była zaangażowana. Co miesiąc pytała: „No i co, Kasiu, kiedy w końcu?” Cieszyła się razem z nami, gdy dowiedziała się o ciąży. Urządziła ucztę, ściskała mnie jak rodzoną. Przez całą ciążę nosiła pierogi, skarpetki, rady, choćby w kolejce do przychodni stała ze mną. Wtedy zaczęłam do niej naprawdę lgnąć. Myślałam, iż mamy szczęście.

Kiedy urodził się nasz synek – też Mikołaj, po tacie – Halina oszalała z radości. Od pierwszej chwili była babcią na pełen etat. Wózki, kocyki, zabawki – wszystko. choćby pokłóciła się z moją mamą o to, kto pierwszy weźmie wnuka na ręce. Ale po kieliszku się pogodziły. Było jak w bajce.

O tym, iż Mikołajek jest od dawcy, wiedzieli tylko my z mężem. Ale był kopią taty – wyglądem, miną. Teściowa mówiła: „Mikołaj, toż to twoja kalka!” Mąż tylko kiwał głową, a ja zawsze pytałam:
– Może powiemy?
On – „nie teraz”. Wstydził się. Bał się, iż nie zrozumieją.

Czas mijał. Syn rósł, teściowa wciąż nosiła mu prezenty, rozpieszczała, powtarzała: „Mam tylko jednego wnuka, więc nie żalić się – będą i autka, i helikoptery!” Ale to jej „tylko” zaczęło mnie niepokoić.

Aż pewnego dnia, gdy Mikołajek skończył dwa lata, zaczęła coraz częściej pytać o drugie dziecko.
– No kiedy Miłoszkowi dasz siostrzyczkę? Albo braciszka? Będzie mu raźniej! A może, Kasia, na Gwiazdkę dostanie piżamkę, a ty – braciszka? – śmiała się, ale wiedziałam, iż mówi poważnie.

Wytrzymywałam. Aż w końcu, kiedy przyszła „na herbatkę” z kolejnym pluszowym misiem i kolejnym „no, kiedy następny?”, nie wytrzymałam.

– Halino Stanisławno… Nasz syn jest od dawcy. Mikołaj jest bezpłodny. Drugiego dziecka nie będzie.

Cisza. Twarz teściowej jakby skamieniała. Oczy stały się szklane. Spojrzała na mnie, na syna, który podbiegł i chwycił ją za rękę, i… odsunęła się. Bez słowa. Bez wyjaśnień. Po prostu… odeszła. I wyszła, choćby nie żegnając się.

Powiedziałam wszystko mężowi. Westchnął tylko:
– Teraz się zacznie…

Minął tydzień. Teściowa nie dzwoniła. Nie odbierała. Mikołaj pojechał do niej – wrócił zmartwiony. Rozmawiali o pogodzie, zdrowiu, serialach, ale ani słowa o Mikołajku. Jakby go nie było. A miesiąc później dowiedzieliśmy się: przepisała mieszkanie. Nie na wnuka. Na siostrzenicę. Choć pół roku temu mówiła: „Wszystko dla Miłosza! Niech ma dobrą przyszłość!”

Mikołajek niedawno skończył trzy lata. Halina Stanisławowa nie przyszła. choćby nie zadzwoniła. Ledwo powstrzymałam łzy, kiedy syn spytał:
– Mamo, a babcia Halinka o mnie zapomniała?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. I nie wiem, co będzie dalej. Mąż ma do mnie pretensje, iż powiedziałam prawdę. Ale nie mogłam już żyć w tym napięciu. Ukrywać, jakby to było coś wstydliwego.

Mam tylko jedną nadzieję: iż miłość do wnuka, choćby jeżeli „nie z krwi”, jest silniejsza niż duma. Że kiedyś wróci. Zapuka. Przytuli. I znów zapyta:
– A co tam nowego u naszego Miłosza?

Bo krew to nie wszystko. Ważne, kto jest przy tobie, kiedy stawiasz pierwsze kroki. Kto trzyma za rękę. Kto jest blisko. Mam nadzieję, iż ona o tym przypomni… Zanim będzie za późno.

Idź do oryginalnego materiału