Teściowa pod naszym dachem

newsempire24.com 2 dni temu

Dzisiaj czuję się jakbym stała na krawędzi. Mój mąż, Bartosz, wpadł na pomysł, iż jego mama, Kazimiera, powinna zamieszkać z nami w naszym nowym mieszkaniu w Warszawie. W tej samej, o której marzyliśmy od 17 roku życia, na którą oszczędzaliśmy latami, wzięliśmy kredyt i urządzaliśmy każdy kąt! A ja stanowczo nie chcę, żeby z nami mieszkała. Teraz stoję przed wyborem: walczyć o swoje i ryzykować konflikt z Bartoszem, albo ugryźć się w język i zamienić nasze marzenie w komunalkę. Szczerze? Jestem zagubiona, ale nie mogę już milczeć.

Poznaliśmy się z Bartkiem, gdy byliśmy nastolatkami. Wtedy byliśmy tylko zakochanymi dziećmi, które snuły plany na przyszłość: własne mieszkanie, przytulny dom, tylko my i może kiedyś nasze dzieci. Wyobrażaliśmy sobie, jak wybieramy tapety, ustawiamy kanapę, pijemy kawę na balkonie. Te marzenia trzymały nas razem, gdy studiowaliśmy, pracowaliśmy, oszczędzaliśmy na wszystkim, by zebrać na wkład własny. I w końcu, po latach, kupiliśmy to warszawskie mieszkanie – niewielkie, ale nasze. Do dziś pamiętam, jak pierwszy raz weszliśmy tam z Bartkiem: puste pokoje, zapach farby i uczucie, iż to początek nowego życia. Urządzaliśmy je z miłością: ja wybierałam zasłony, on składali meble, kłóciliśmy się choćby o kolor dywanu. To było nasze gniazdko, nasz własny świat.

A teraz, miesiąc temu, Bartek nagle rzucił: „Ela, myślę, iż mama powinna do nas zamieszkać”. Najpierw uznałam, iż żartuje. Kazimiera mieszka w małym miasteczku dwie godziny stąd. Ma swój dom, ogród, sąsiadki, z którymi pija herbatę. Po co miałaby się przeprowadzać? Ale Bartek był poważny. „Coraz starsza, sama sobie nie poradzi. A my mamy miejsce”. Zaniemówiłam. Nasze mieszkanie to dwupokojówka – jedna sypialnia, a drugi pokój mieliśmy zostawić na przyszłą dziecięcą lub gabinet. A teraz miałaby tam zamieszkać moja teściowa?

Próbowałam wytłumaczyć, iż to kiepski pomysł. Po pierwsze, Kazimiera ma silny charakter. Wszystko musi być po jej myśli, i nie waha się pouczać mnie, jak gotować, sprzątać, a choćby się ubierać. Gdy przyjeżdża w gości, już po dniu czuję się nie jak gospodyni, a jak intruz we własnym domu. Przestawia garnki, krytykuje mój rosół i uczy, jak prać koszule Bartka. A teraz wyobraźcie sobie, iż robiłaby to codziennie! To doprowadziłoby mnie do szaleństwa. Po drugie, w końcu mamy miejsce tylko dla siebie, gdzie możemy być sobą. Jesteśmy młodzi, chcemy spontanicznych wieczorów, ciszy. A z Kazimierą tego nie będzie – choćby telewizor ogląda na pełnej głośności.

Ale Bartek jakby mnie nie słyszał. „Ela, to moja mama. Nie możemy jej zostawić samej”. Nie twierdzę, iż nie trzeba dbać o rodziców. Ale dlaczego miałoby to być kosztem naszej przestrzeni? Proponowałam inne rozwiązania: częstsze odwiedziny, pomoc w remoncie, zatrudnienie opiekunki. Ale on uparł się: „Ma mieszkać z nami, i koniec”. Zapytałam nawet: „A mnie zapytałeś, czy ja tego chcę?” Wzruszył tylko ramionami: „Myślałem, iż zrozumiesz”. Zrozumieć? A kto zrozumie mnie?

Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, żeby się wygadać. Wysłuchała i powiedziała: „Ela, jeżeli się ugniesz, będziesz żałować do końca życia. To wasz dom, masz prawo decydować”. I ma rację. Nie mam nic przeciwko Kazimierze, ale nie chcę z nią mieszkać. Wiem, jak to się skończy: będzie się wtrącać do wszystkiego – od wychowania dzieci po układanie produktów w lodówce. A Bartek, zamiast mnie wspierać, będzie powtarzał: „No wytrzymaj, to moja mama”. Już widzę, jak nasze marzenie o szczęśliwym domu zmienia się w nieustanne kłótnie i nerwy.

Wczoraj postanowiłam porozmawiać na poważnie. Usiadłam z Bartkiem i powiedziałam: „Bartku, kocham cię, ale nie jestem gotowa, żeby twoja mama z nami mieszkała. To nasz dom, budowaliśmy go dla nas. Znajdźmy inny sposób, by jej pomóc”. Zmarszczył brwi i odparł: „Więc jesteś przeciwko mojej mamie?” Mało nie krzyknęłam. Przeciwko? Nie, ja tylko chcę chronić naszą rodzinę i nasz spokój! Kłóciliśmy się prawie godzinę, aż w końcu rzucił: „Pomyśl, Ela. jeżeli tak to postawisz, wiele rzeczy może się zmienić”. Co ma się zmienić? Nasze małżeństwo? Nasze marzenia? Poszłam spać z ciężkim sercem, ale nie zamierzam ustępować.

Teraz zastanawiam się, co robić dalej. Może zaproponować kompromis: niech Kazimiera przyjeżdża na kilka tygodni, ale nie na stałe? Albo wynająć jej mieszkanie w pobliżu? Jestem gotowa pomagać, ale nie kosztem naszego miejsca. Boję się też, iż Bartek wybierze jej stronę i wtedy będziemy musieli zdecydować, jak żyć dalej. To przerażające, ale nie mogę milczeć. Tak długo szliśmy razem do tego mieszkania, do naszego życia. I nie pozwolę, żeby stało się cudzym terytorium.

Moja mama, gdy się dowiedziała, powiedziała: „Elu, trzymaj się swojego. Dom to twoja twierdza, musisz ją bronić”. I zgadzam się z nią. Nie chcę kłótni z Bartkiem, ale nie ustąpię. Kazimiera może i jest dobrą kobietą, ale musi uszanować nasze granice. A Bartek niech zdecyduje, co jest ważniejsze: wygoda matki czy nasza rodzina. Wierzę, iż znajdziemy wyjście, ale na razie szykuję się do walki. Bo to mieszkanie to nie tylko ściany – to nasze marzenie. I nikomu go nie oddam.

Idź do oryginalnego materiału