Teściowa w naszym mieszkaniu
Nie wiem nawet, jak to w ogóle możliwe, ale znalazłem się w sytuacji, od której włosy stają dęba. Mój mąż, Krzysztof, poważnie uznał, iż jego mama, Bronisława Kazimierzówna, powinna się do nas wprowadzić do naszego nowego mieszkania w Warszawie. Do tego samego mieszkania, o którym marzyliśmy od 17 roku życia, na które latami oszczędzaliśmy, braliśmy kredyt i urządzaliśmy każdy kącik! A ja stanowczo nie chcę, żeby z nami mieszkała. I teraz stoję przed wyborem: albo będę walczyć o swoje, ryzykując kłótnią z Krzysztofem, albo połknę urazę i zamienię nasze marzenie w komunalkę. Szczerze, jestem zdezorientowany, ale milczeć już nie potrafię.
Poznaliśmy się z Krzysztofem, gdy mieliśmy po 17 lat. Wtedy byliśmy tylko zakochanymi nastolatkami, którzy marzyli o wspólnej przyszłości: własne mieszkanie, przytulny dom, w którym będziemy tylko my i, może kiedyś, nasze dzieci. Wyobrażaliśmy sobie, jak wybieramy tapety, ustawiamy kanapę, pijemy kawę na balkonie. Te marzenia trzymały nas razem, gdy się uczyliśmy, pracowaliśmy, oszczędzaliśmy na wszystkim, żeby uzbierać na wkład własny. I oto, po latach, w końcu kupiliśmy mieszkanie w Warszawie – niewielkie, ale nasze. Wciąż pamiętam, jak w pierwszym dniu weszliśmy do środka: puste pokoje, zapach farby i uczucie, iż to początek nowego życia. Urządzaliśmy je z miłością: sam wybierałem zasłony, Krzysiek składał meble, sprzeczaliśmy się choćby o kolor dywanu. To było nasze gniazdko, nasz mały świat.
A teraz, miesiąc temu, Krzysztof nagle oświadczył: “Sławku, myślę, iż powinniśmy wziąć mamę do siebie”. Na początku myślałem, iż żartuje. Bronisława Kazimierzówna mieszka w małym mieście dwie godziny drogi stąd. Ma swój dom, ogród, sąsiadki, z którymi pija herbatę. Po co miałaby się do nas przeprowadzać? Ale Krzysiek mówił poważnie. “Starzeje się – mówi – sama nie da rady. A my mamy mieszkanie, więc niech z nami mieszka”. Zamurowało mnie. Nasze mieszkanie to dwupokojówka, gdzie jeden pokój jest nasz, a drugi na razie stoi pusty, ale planowaliśmy tam pokój dziecięcy albo gabinet. A teraz ma się tam wprowadzić teściowa?
Spróbowałem wyjaśnić, iż to nie najlepszy pomysł. Po pierwsze, Bronisława Kazimierzówna to kobieta z charakterem. Lubi, żeby wszystko było po jej myśli i nie zawaha się powiedzieć mi, jak mam gotować, sprzątać czy choćby się ubierać. Gdy przyjeżdża w odwiedziny, już po dzień czuję się nie jak gospodarz, ale jak gość we własnym domu. Przestawia garnki, krytykuje mój bigos i uczy, jak prać koszule Krzysztofa. A teraz wyobraźcie sobie, iż będzie tak codziennie! Z wariatki zejdę. Po drugie, my z Krzysiem wreszcie mamy swoją przestrzeń, gdzie możemy być sobą. Jesteśmy młodzi, chcemy swobody, spontanicznych wieczorów, ciszy. A z teściową tego nie będzie – choćby telewizor ogląda na pełnej głośności.
Ale Krzysztof, wygląda na to, mnie nie słyszy. “Sławku, to moja matka – mówi. – Nie możemy jej zostawić samej”. Nie twierdzę, iż nie należy dbać o rodziców. Ale dlaczego ma to być kosztem naszego miejsca? Zaproponowałem inne rozwiązania: częściej odwiedzać, pomóc z remontem, zatrudnić pomocnicę. Ale Krzysiek uparł się: “Ma być z nami i już”. Zapytałem nawet: “A spytałeś mnie, czy ja tego chcę?”. Wzruszył tylko ramionami: “Myślałem, iż zrozumiesz”. Zrozumiem? A kto zrozumie mnie?
Zadzwoniłem do przyjaciela, żeby się wyg”Powiedział, iż muszę postawić się twardo, bo jeżeli teraz ustąpię, to nigdy nie zaznam spokoju w swoim własnym domu.”