No problem, słuchaj…
Trzy lata temu moja teściowa wyrzuciła mnie z dzieckiem na bruk. I teraz się obraża, iż nie chce z nią rozmawiać.
Mam trzydzieści lat, mieszkam w Mimiowie, wychowuję syna i staram się poukładać życie. Ale w środku wciąż noszę tę ranę, która nie chce się zagoić. Bo trzy lata temu kobieta, którą uważałam za rodzinę, bez mrugnięcia okiem wysłała nas z malutkim dzieckiem na ulicę. A teraz dziwi się, czemu nie odbieram telefonów. Co więcej – jeszcze ma o to żal!
Poznałam Bartka na pierwszym roku uniwweru. To była prawdziwa miłość – żadnych imprez, żadnych gier, od razu było poważnie. Potem niespodziewanie zaszłam w ciążę. Mimo tabletek, test pokazał dwie kreski. Był strach, panika, łzy – ale choćby nie przyszło mi domyśli aborcji. Bartek nie zwiał, nie spanikował – oświadczył się i wzięliśmy ślub.
Mieszkaliśmy u niego. Moja rodzina jest pod Lublinem, a ja od siedemnastki tkwiłam w akademiku. Bartek od szesnastu lat miał swoją kawalerkę – jego mama, Bogna Stanisława, po drugim ślubie wyprowadziła się do nowego męża do Opola, a mieszkanie w Wawie zostawiła synowi. Po ślubie „łaskawie” pozwoliła nam tam zostać.
Z początku było spokojnie. Studia, dorabianie, oczekiwanie na dziecko. Starałam się utrzymywać porządek, gotowałam, sprzątałam, oszczędzałam każdą złotówkę. Ale wszystko się zmieniło, gdy Bogna zaczęła wpadać „w gości”. A raczej – robić inspekcje. Otwierała szafy, sprawdzała pod łóżkiem, zdejmowała rękawiczki, żeby przesunąć palcem po półce. Ja, w ciąży, biegałam z szmatą, żeby tylko dogodzić. Ale nigdy nie było wystarczająco dobrze.
„Czemu ręcznik wisi krzywo?”, „Okruszki na dywanie!”, „To nie żona, tylko życiwowa porażka!” – takie teksty słyszałam non-stop.
Gdy urodził się nasz syn Tymek, było jeszcze gorzej. Ledwo zipiałam od niewyspania, a teściowa żądała sterylnej czystości. Trzy razy w tygodniu wyskrobywałam mieszkanie, ale i tak było mało. Aż pewnego dnia rzuciła:
„Za tydzień przyjeżdżam. Jak zobaczę choć pyłek – wynosicie się!”
Błagałam Bartka, ża z nią pogadał. Spróbował. Ale Bogna była nieugięta. Gdy przyjechała i znalazła na balkonie swoje stare pudła (których nie ruszyłam, bo nie moje) – zaczęła się awantura.
„Pakuj się i wracaj do swoich! A Bartek niech zdecyduje – z tobą, czy tu!”
I Bartek mnie nie zawiódł. Pojechał ze mną do Lublinu. Wynajęliśmy pokój u moich rodziców. Wstawał o szóstej, jechał na zajęcia, potem do pracy, wracał o północy. Ja próbowałam coś dorobić w internecie – grosze. Liczyliśmy każdą złotówkę, żyłeśmy na makaronie z jajkiem. Tylko dzięki rodzicom przetrwaliśmy. I dzięki temu, iż się kochaliśmy.
Później się jakoś pozbieraliśmy. Skończyliśmy studia, znaleźliśmy stałą pracę, wynajęliśmy coś w Mimiowie. Tymek podrósł, stanowimy zgraną rodzinę. Tyle iż ta rana wciąż się nie zagoiła.
Bogna do dziś mieszka sama. To mieszkanie, z którego nas wyrzuciła, stoi puste. Dzwoni czasem do Bartka, pyta o wnuka, prosi o zdjęcia. On z nią gada. Nie ma żalu. A ja nie potrafię. Dla mnie to zdrada. Zniszczyła nam życie, gdy byliśmy najsłabsi. Zostawiła nas bez dachu nad głową z niemowlakiem.
„To moje mieszkanie! Miałam prawo!” – mówi.
Może i prawo. Ale sumienie? Serce? Gdzie one były, gdy staliśmy na dworcu z dzieckim i dwiema walizkami?
Nie jestem mściwa. Ale nie muszę wybaczać. I nie zamkieram wracać do jej życia.